Nieważne gdzie, ważne z kim!!!

Kategoria: Główne Szlaki

Główny Szlak Beskidzki

Wyjazd na GSB

Długo oczekiwany, długo i skrupulatnie planowany, wymarzony wyjazd na Główny Szlak Beskidzki wreszcie doszedł do skutku. Spakowani, wrzuciliśmy bagaże do samochodu i ruszyliśmy. Po drodze przez Kielce bo umówiliśmy się na wspólne przejście z Duszkiem czyli Karolem. W Kielcach pojechaliśmy jeszcze na obiadek do chińskiej knajpy i nasz kolejny cel do Dukla, gdzie na stacji benzynowej ORLEN zostawiamy nasze auto jako koniec założonego do pokonania odcinka. Ze stacji odbiera nas umówiony wcześniej Łukasz Torma, który przewozi nas do Ustrzyk Górnych. Po drodze jedziemy przez Cisną, gdzie właśnie odbywa się koncert „Dobrego Starego Małżeństwa”. Na chwilę przystajemy ale zaraz ruszamy dalej bo nie chcemy Łukasza mocno angażować czasowo. W Ustrzykach wysiadamy na polu namiotowym PTTK nr 150, rozliczamy się z Łukaszem który wraca do rodziny a my znajdujemy troszkę miejsca na nasze dwa namioty. Po ich rozbiciu udajemy się do recepcji w celu rozliczenia się za pobyt i zjedzenia kolacji. Zgodnie z planem ruszamy kolejnego dnia od rana z Wołosatego aby zgodnie ze szlakiem wrócić na kolejną noc w to samo miejsce. Dzięki temu mamy mniej do niesienia pierwszego dnia gdyż namioty wraz z wyposażeniem pozostawiamy na biwaku.

W nocy, jak idziemy się już położyć do namiotów pojawia się piękna mgła od potoku płynącego obok pola.

GSB E1D1 (14 sierpnia 2023r.)

Wstajemy rano, idziemy do recepcji na pyszną kawę i pączki oraz śniadanko. Na początek trasy ruszamy pieszo około godziny 9:00 i mamy do pokonania odcinek około 6 kilometrów. Ruszamy sprawnie całą trójką tj. Sylwia, Karol (tj. Dobry Duszek Głównego Szlaku Świętokrzyskiego) i ja. W centrum po zapytaniu o cenę podwózki do początku szlaku czerwonego słyszymy różne ceny, ale ogólnie o zgrozo wahają się one od 10 do 15 zł za osobę! Rezygnujemy z podwózki i przechodzimy przez ulicę aby obejrzeć lokalne stragany. Od razu rzucają się nam w oczy piękne kapelusze z napisem Bieszczady i emblematem głowy Rysia. Przymierzamy i już wiemy, że musimy je mieć a zakup właśnie przed rozpoczęciem naszej wędrówki będzie dobrym talizmanem i wspaniałą pamiątką. Ruszamy więc dalej drogą asfaltową, szlakiem niebieskim w naszych nowych kapeluszach w stronę Wołosatego, gdzie znajduje się początek naszego czerwonego szlaku GSB. Po drodze zatrzymują się różne busy w celu zaproponowania podwózki, ale decydujemy się za którymś razem dopiero, kiedy pada propozycja podwiezienia za 5 zł od osoby. Wysiadamy z busa przy słupku informującym o początku szlaku, czyli przy czerwonej kropce w celu uwiecznienia na filmiku wydarzenia – naszego startu GSB. Początkowo szlak przebiega po asfalcie do miejsca odbicia szlaku niebieskiego na Tarnicę i gdzie znajdują się budki Bieszczadzkiego Parku Narodowego, w których to nabywamy bilety wstępu i szybkim krokiem ruszamy dalej czerwonym szlakiem i asfaltem aby jak najszybciej uciec od gęstniejącego tłumu, chcącego udać się na Tarnicę. Po około 1,5 km szlak odbija z asfaltu i drogą szutrową przez początkowo zalesione tereny, udajemy się w kierunku Przełęczy Bukowskiej (1127 m n.p.m.). Trasa wynosi około 6 km i niecałe 400m podejść ale zaczynają się przepiękne widoki na oddalone szczyty i połoniny. Korzystamy, i co chwilę zatrzymujemy się aby uwiecznić to na zdjęciu lub filmiku. Dalej już nie ma cienia, a pogoda jest słoneczna, bezchmurna i bezwietrzna a temperatura szybko i nieznośnie rośnie. Z przełęczy piękna trasa z widokami zapierającymi dech w piersi na Halicz (1333 m n.p.m.) trochę ponad 2 km i 250 m przewyższeń. To tutaj robimy pierwszy dłuższy odpoczynek, popas i uzupełnieni wody w organiźmie. Dalej czeka nas 4 kilometrowy odcinek przez Kopę Bukowską (ok. 200 m w dół i 200 m w górę) do Przełęczy pod Tarnicą (1285 m n.p.m.) gdzie robimy krótki postój z uwagi na ogromne ilości ludzi i ten nieznośny w górach zgiełk i hałas przez nich wywołany. Z tego samego powodu nie decydujemy się na półkilometrowe podejście na samą Tarnicę i idziemy dalej w kierunku Szerokiego Wierchu (1268 m n.p.m.) z minimalnym przewyższeniem. Słoneczna bezwietrzna pogoda i wysokość dała nam się we znaki. Co najważniejsze, od tego miejsca do Ustrzyk mamy 6,5 km i to w zasadzie w cieniu i chłodzie drzew z 650 m zejścia. Po dojściu do centrum Ustrzyk uzupełniamy płyny w organiźmie piwem, a następnie udajemy się do restauracji Chata Bieszczadzkie Anioły gdzie zamawiamy wszyscy placki po zbójnicku ze śmietaną, które momentalnie znikają z talerza. Dalszy

odpoczynek przebiega już u nas, na polu namiotowym gdzie w głównym barze  korzystając z gniazdek ładujemy swoje elektroniczne urządzenia. Poznajemy kilku ciekawych ludzi, z którymi rozmawiamy (m.in. motocyklistę z Łodzi). Dzisiaj kładziemy się wcześniej, ponieważ jutro musimy być wypoczęci a rano więcej czasu poświęcić na zwinięcie i spakowanie namiotów.

GSB E1D2 (15 sierpnia 2023r.)

Wstajemy jak najszybciej aby sprawnie nie tracić czasu na zwijanie namiotów, które jeszcze trzeba troszkę podsuszyć od spodniej części. Niestety rano słońce nie jest jeszcze tak gorące i suszenie musi swoje potrwać. W tym czasie jemy śniadanko ale już kiełkuje nam pomysł aby iść tylko z jednym plecakiem na zmianę, a na drugi cięższy z rzeczami głównie obozowymi przetransportować do miejsca naszego kolejnego noclegu. Plan szybko wprowadzamy w życie i dzięki uprzejmości jednej z pań z recepcji udaje się to zorganizować. Jesteśmy bardzo zadowoleni, bo dzisiejszy dzień nie zapowiada się lekko. Temperatury mają być jeszcze wyższe niż wczoraj, a my mamy bardzo dużo podejść i większość szlaku wiodącego przez obie Połoniny jest wyeksponowana bez szans na najmniejszy cień. Z pola namiotowego ruszamy o 8:40 i mamy bardzo blisko do szlaku czerwonego, który przebiega przez Ustrzyki Górne i jeszcze w Ustrzykach przechodząc przez duży parking zaczynamy zdobywanie pierwszej z Połonin – Caryńskiej. Pierwsze podejście, na którym robimy wysokość, to odcinek 3 kilometrów z przewyższeniem troszkę ponad 400 m. Pomimo poranka wysoka temperatura już daje o sobie znać, na szczęście pierwszy odcinek przebiega jeszcze w cieniu drzew. Kolejny odcinek na najwyższy szczyt Połoniny Caryńskiej Kruhly Wierch 1297 m n.p.m. prowadzi na długości 3 km i podejścia 200 m już w pełnym słońcu. Temperatury są już na tyle wysokie, że nasze zapasy wody zaczynają się szybko kurczyć. Karolowi zaczyna coraz bardziej dokuczać ból w stopie po wcześniejszej kontuzji, który już wczoraj zaczął dawać znać o sobie. Przy zejściu ból jest już na tyle silny, że coraz bardziej kulejąc i klnąc pod nosem Karol podejmuje jedynie słuszną decyzję o rezygnacji z dalszej naszej wspólnej wędrówki. Schodzimy wspólnie do Brzegów Górnych, gdzie Karol szuka w internecie dogodnego połączenia do domu czyli do Kielc. Próbujemy go namówić aby nie wracał tylko został z nami do towarzystwa, w miejscach naszych noclegów a trasę, którą my pokonamy na nogach pokonałby jakimś dostępnym środkiem transportu. Chyba brak możliwości pokonania własnych słabości lub niezbyt interesujące nasze towarzystwo albo obie te rzeczy razem powodują zdecydowaną odmowę Karola i jego powrót. My z kolei, chcieliśmy uzupełnić wodę w łazience przy parkingu w Brzegach jednak odstraszył nas napis, że woda nie nadaje się do picia. Na parkingu robi się coraz tłoczniej, a my chcemy odpocząć dlatego udajemy się kawałek dalej do baru w przyczepie kampingowej, gdzie zamawiamy coś do jedzenia i zasiadamy w drewnianej wiatce do biwakowania, w celu chwili wytchnienia i odpoczynku. Po około 30 minutach ruszamy dalej bo przed nami do przejścia jeszcze cała Połonina Wetlińska wraz z 3 kilometrową trasą i 500 metrowym podejściem do słynnego Schronu Turystycznego BdPN Chatka Puchatka. Po drodze jest mały strumyk, ale pomimo filtra wolimy nie korzystać z jego wody, zawsze staramy się jak najwyżej, jak najbliżej źródła pobierać wodę do picia. Liczymy na wodę w Chatce Puchatka, która już około 300 metrów przed dotarciem zaczyna majestatycznie wyłaniać się na wzniesieniu niczym ukoronowanie ogromnego wysiłku podejścia na Połoninę. Schron został zbudowany w latach 50-tych ubiegłego wieku przez WOP, jednak później został przekazany do PTTK i pełnił rolę całorocznego schroniska. W 2015 roku właścicielem stał się BdPN, który w 2020 roku rozpoczął jego gruntowny remont, a w zasadzie pobudowanie całego obiektu od nowa, który już niestety obecnie nie pełni roli noclegowej. Ponadto za toalety służą toi-toi’e i nasz plan nabrania wody niestety spalił na panewce. Na szczęście można było zakupić wodę w 1,5l butelkach po 10 zł za sztukę. Kupiliśmy od razu 4 butelki, z czego jedną wypiliśmy od razu na miejscu. Odpoczęliśmy chwilę w cieniu, popodziwialiśmy rozpościerające się widoki, w tym na szczyty już wcześniej przez nas zdobyte (Mała i Wielka Rawka), zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i ruszamy dalej gdyż przeszliśmy dopiero połowę drogi zaplanowanej na dzisiaj i przed nami jeszcze kolejne 13 kilometrów. Co prawda nie ma już tylu podejść, ale przy wysokiej temperaturze i bez cienia jest to nie lada wyzwanie. Na szczęście przemierzanie szlaku we dwie osoby z jednym plecakiem pozwala na chwilę wytchnienia przy zmianach i nie powiem robi ogromną różnicę. Idąc dalej zdobywamy najwyższy punkt na Połoninie Wetliśkiej – Osadzki Wierch 1253m n.p.m., a następnie troszkę w dół niecałe 200 metrów aby znów podchodzić troszkę ponad 150 m pod kolejny, już ostatni szczyt – Smerek (1223 m n.p.m.). Tutaj też robimy dłuższą przerwę, gdzie towarzystwa dotrzymuje nam zabawny ptaszek, którego troszkę dokarmiamy okruszkami z naszych kanapek. Zejście nie jest mocno wymagające, ale bardzo się dłuży te 6 km, zwłaszcza że ostatnie 2 kilometry przebiegają już po drodze asfaltowej z Cisnej do Ustrzyk. Dlatego próbujemy wykorzystać czas efektywnie i szukamy kolejnego noclegu w Cisnej, co po którymś telefonie z rzędu Sylwii daje efekt i udaje się znaleźć kolejny nocleg. Po dojściu na miejsca naszego noclegu w Przystanku Smerek, rozbijamy namiot korzystając z końcówki dnia i udajemy się do baru aby zjeść serwowane pyszności i popić, a w zasadzie podelektować się lokalnym wyrobem w postaci kraftowego piwa. Delektujemy się kilkakrotnie zarówno jasnym jak i ciemnym, a po ciepłym prysznicu wskakujemy do namiotu na zasłużony odpoczynek.

GSB E1D3 (16 sierpnia 2023r.)

Wstajemy niespiesznie około ósmej, gdyż dzisiaj mamy dość krótki odcinek do pokonania poniżej 20km. Po wyjściu z namiotu napotykam na trudność w zlokalizowaniu sandałów. Wczoraj, kładąc się spać zostawiliśmy nasze dwie pary przed namiotem a dzisiaj rano ani śladu po nich. Zakładam inne buty i idąc do łazienki widzę jeden z moich sandałów. Czyli już wiem, że ktoś zrobił nam psikusa. Namiotów na polu jest bardzo mało a ludzie w nich przebywający wyglądali na odpowiedzialnych i normalnych no ale to może ktoś z zewnątrz. Zaczynam szukać dalej i po 10 minutach znajduję w wysokiej trawie jeden z sandałów Sylwii. Po kolejnych 30 minutach znajduję mój drugi sandał, więc został już tylko drugi Sylwii i możemy ruszać. Trawa na polu namiotowym jest bardzo wysoka, ciężko to nawet nazwać trawą to są chaszcze z wyciętymi przejściami i placykami pod namioty. Nie powiem daje to pewien komfort i prywatność ale w przypadków takich jak nasze poszukiwań to istny problem. Jeden z sąsiadów, który wstał w międzyczasie i zapytany czy nie widział naszych sandałów odpowiedział, że to na pewno lis nam zrobił psikusa. Nie chce nam się w to wierzyć ale kolejne osoby mówią nam to samo. Nawet obsługa „Przystanku Smerek” to samo na sugeruje. Nasze poszukiwania nabierają rozmachu zarówno terytorialnego jak i w desperacji wdrapuję się na słup elektryczny aby mieć lepszy widok z góry. Pomimo, że Sylwii sandał jest czerwony i w przeciwieństwie do moich brązowych jest dużo bardziej widoczny to niestety nie udaje nam się go znaleźć. Po kolejnej godzinie bezskutecznych poszukiwań, zostawiamy obsłudze namiary na nas, na wypadek gdyby udało się go odnaleźć i o 10:30 ruszamy dalej. Na wylocie ze wsi Smerek mijamy miejsce usytuowania niegdyś cerkwi i cmentarza znajdującego się obok a obecnie już nieczynnego. Dowiadujemy się tego z umieszczonej przy drodze tablicy pamiątkowej, jak również tego że nazwa wsi Smerek pomimo charakteru pasterskiego wywodzi się od dużej ilości ludności, która zajmowała się tutaj wypalaniem węgla a więc smolarzy. Zaraz po opuszczeniu wsi, szlak zaczyna się piąć na odcinku 5 km i 500 m podejścia na pierwszy szczyt w dniu dzisiejszym – Fereczata 1102 m n.p.m na którym jesteśmy o 12:15. Trzy kilometry dalej bez większego wysiłku wśród przepięknych malowniczych panoram zdobywamy o 12:30 drugi dzisiejszy szczyt Okąglik 1101 m n.p.m. Kolejnym szczytem, który sprawnie zdobywamy o 13:15 jest najwyższy dzisiejszy szczyt, a mianowicie Duże Jasło 1153 m n.p.m. Chwilę później o 14:00 Małe Jasło 1103 m n.p.m. od którego to dzisiejsza droga biegnie już w dół do miejscowości Cisna i miejsca naszego noclegu. Od Fereczaty do Małego Jasła szlak przebiega wyjątkowo malowniczo a w dodatku na trasie jest bardzo mało turystów, więc dzisiejszy dzień naprawdę dał nam mnóstwo satysfakcji i ukojenia. Szlak do Cisnej wiedzie przez piękny las bukowy, w którym to po drodze mijamy miejsce katastrofy śmigłowca i śmierci 10 funkcjonariuszy policji i wojska z 1991 roku biorących udział w programie telewizyjnym „Magazyn Kryminalny 997”. Przed samym zejściem do Cisnej robi się bardzo błotniście i ślisko dlatego musimy bardzo uważać aby się nie przewrócić. Przeprawa przez rzeczkę Żwir, która jest dopływem Solinki jest bardzo łatwa ze względu na niski stan wody i pokonujemy ją po ułożonych kamieniach. Zapis naszej wędrówki kończymy przy informacji turystycznej przy szlaku i będzie to w dniu jutrzejszym początek zapisu a my udajemy się Siekierezady na zasłużony posiłek i uzupełnienie płynów piwem. Po 40 minutach oczekiwanie w długiej kolejce i perspektywie jeszcze kolejnych co najmniej 30-stu wyczerpuje naszą cierpliwość i wychodzimy z lokalu. Oburzeni jesteśmy tym bardziej, że próbowaliśmy pertraktować z obsługą wydanie chociaż piwa wcześniej, w oczekiwaniu na złożenie zamówienia na posiłek ale skończyło się to stanowczą odmową i nie pomogły nawet argumenty, że jesteśmy podczas pokonywania szklaku GSB. Trudno … poszliśmy do lokalu „przez ścianę” Karczma Łemkowyna gdzie nie staliśmy w kolejce tylko usiedliśmy, podeszła pani przyjęła zamówienie i w oczekiwaniu na realizację podała nam zamówione piwo, można? Można! Najedzeni poszliśmy zameldować się na naszą kwaterkę, w pięknym drewnianym domu. Zrezygnowaliśmy ze spania dzisiejszej nocy pod namiotem, z uwagi na bardzo długi, ponad 30 kilometrowy odcinek do pokonania w dniu jutrzejszym a więc rano nie chcieliśmy tracić czasu na suszenie i składanie namiotu. Kwaterę udało się znaleźć dzięki negocjacjom Sylwii z właścicielem leżącego nieopodal pola namiotowego, który znał właściciela naszej kwatery a któremu ktoś w ostatniej chwili zrezygnował z pobytu i dzięki zwolnił się jeden pokój. Dzięki również jego uprzejmości skorzystaliśmy podwójnie, gdyż udało się Sylwii namówić go aby pojechał ze mną do „Przystanku Smerek” po nasz drugi plecak. Po podczas mojego wyjazdu Sylwia zrobiła zakupy na kolację i jutrzejsze śniadanko. Udaje nam się z właścicielem naszego domku usiąść na pół godzinki porozmawiać o życiu w Cisnej i ludziach tu mieszkających. Sam domek jest piętrowy i jest przeznaczony dla 4 rodzin, 2 na dole i 2 na górze, każde z oddzielnym wejściem i każde z własną łazienką. Kiedy już zostajemy sami i myślimy w jaki sposób zorganizować transport w dniu jutrzejszym plecaka podjeżdżają nasi współlokatorzy – Kasia i Tomek. Już po chwili rozmowy zgadzają się na pomoc przy przewiezieniu plecaka i nie chcą słyszeć o żadnym rozliczeniu. Fantastyczni ludzie i od razu nam z nimi „klika” i to tak, że spędzamy wspólnie cały wieczór w altance przy wymianie różnych opowieści. Kasia i Tomek mieszkają na Śląsku i też lubią chodzić po górach jednak niedawna kontuzja Tomka chwilowo im to uniemożliwia ale pomimo tego lubią spędzać wolny czas w górach i stąd ich pobyt w Cisnej. Moglibyśmy długo tak siedzieć i z nimi rozmawiać, ale niestety jutro czeka nas bardzo długi i wyczerpujący marsz dlatego musimy udać się na spoczynek.

GSB E1D4 (17 sierpnia 2023r.)

Wstajemy jeszcze przed godziną 7 i szybkie śniadanko, kawka aby nie tracić czasu, który lepiej później wykorzystać na odpoczynek. Udajemy się do miejsca gdzie wczoraj zakończyliśmy czyli pod Informację Turystyczną. Ruszamy 7:30. Pierwszy etap czyli półtora kilometra idziemy chodnikiem i droga asfaltową do Schroniska PTTK Bacówka pod Honem. Trochę przewyższeń ale z uwagi na stabilną powierzchnię pod nogami idziemy sprawnie. Do Bacówki wchodzimy po pamiątkową pieczątkę ale nie zatrzymujemy się bo to dopiero początek naszej dzisiejszej trasy. Dalej już trasa jest bardziej wymagająca gdyż szlak prowadzi po starym stoku narciarskim z pozostałościami po wyciągu kiedyś zapewne funkcjonującym. Na odcinku od schroniska jest niecały kilometr ale podejścia jest ponad 200 metrów więc daje nam trochę w kość i cali spoceni na szczycie Honu (820 m n.p.m.) zjawiamy się o godzinie 8:30. Następnie na szlaku mijamy szczyty Osina 963 m n.p.m., Berest 942 m n.p.m., Sasów 1010 m n.p.m. aby o 10:30 po 8,5 km od startu osiągnąć najwyższy punkt naszej dzisiejszej trasy – Wołosań 1071 m n.p.m. (zdobyty przez nas wcześniej 20 grudnia 2020 w ramach Diademu Gór Polski z podejściem zielonym szlakiem od strony wioski Żubracze https://dayone.me/calendar/280519266/CE788B7ED7E24F1BA215C8CE67BD1482) przy którym robimy chwilową przerwę na odsapnięcie. Ruszamy dalej i po niecałej godzinie jesteśmy na Przełęczy pod Jawornem 928 m n.p.m. a po następnych 20 minutach na Jaworne 992 m n.p.m. Na 14 kilometrze zatrzymujemy się w drewnianej wiatce na Przełęczy Żebrak (816 m n.p.m.) gdzie przygotowujemy sobie ciepły posiłek. Po chwili wytchnienia ruszamy dalej i mijając białe krzyże nieznanych żołnierzy poległych podczas I Wojny Światowej, gdyż to właśnie tędy przebiegała linia frontu, o którą walczyły wojska austriackie i rosyjskie, a o 14:30 dochodzimy na kolejny szczyt Chryszczata 998 m n.p.m. z charakterystycznym, wielkim żelbetowym obeliskiem osnowy geodezyjnej będącym pamiątką jeszcze z czasów zaborów.  Schodząc w dół dochodzimy do jednej z większych osobliwości przyrodniczych Bieszczadów czyli Jeziorek Duszatyńskich urokliwie i bajkowo wkomponowanych w leśne zbocze Chryszczatej. Jeziorka powstały w sposób naturalny w skutek oderwania się i obsunięcia zachodniego zbocza Chryszczatej. Klimat i aura tu panująca zatrzymuje nas tu na dłuższą chwilę. Jednak relaks nie trwa długo, gdyż z oddali dochodzą nas pomruki burzy. Rano przy sprawdzaniu pogody, były prognozowane burze ale mamy nadzieję, że przejdą bokiem i nas nie zmoczą. Cała droga do wsi Duszatym jest w zasadzie walką z czasem, gdyż grzmoty są coraz częściej i coraz bliżej. Po wyjściu z lasu na polanę widzimy nawarstwiające się czarne burzowe chmury. Sylwia zarządza przeczekanie chwili w mijanym właśnie barze a ja obserwując sytuację na niebie nie oponuję. Korzystając z chwili czasu zamawiamy w barze flaczki i podczas konsumpcji nawałnica nadciąga. Najpierw bardzo silny wiatr a po chwili huk spowodowany opadem ogromnego gradu, następnie ulewa, deszczyk i po 15 minutach już spokój. Powietrze uległo bardzo dużemu ochłodzeniu a my ruszamy o 16:30 dalej bo przed nami jeszcze dzisiaj 8 kilometrów do pokonania. Pomimo, niezwykłemu urokowi gór okrytych mgłami w wyniku opadu i ochłodzeniu powietrza to idzie się kiepsko, bo jest mokro. Mijamy tablicę informującą o granicy Karpat Wschodnich i Karpat Zachodnich przebiegającej na rzeczce Osława. Zaraz po minięciu granicy Karpat szlak skręca z drogi asfaltowej w ścieżkę leśną i pnie się pod górę. Bardzo kiepsko jest oznaczony szlak a na drodze mokro i ślisko od błota. Kilka razy schodzimy ze szlaku i musimy się wracać a fragmenty szlaku są nie do przejścia i musimy je omijać. Wygląda jak by tędy nikt nie chodził. W pewnym momencie w obawie, że przez warunki może dojść do wypadku i skręcenia nogi, co uniemożliwiłoby nam dalszą podróż postanawiamy zawrócić i zejść przecinką na zboczu. Nie jest dużo lepiej bo zjeżdżamy na błocie ale udaje się zejść. I tu zanim wejdziemy na asfaltową drogę kolejna przeszkoda, a mianowicie strumyczek, który płynie przy drodze zmienił się w rwący potok na tyle szeroki i wartki, że nie ma szans na przeskoczenie zwłaszcza dla naszych zmęczonych już nóg (mamy za sobą już 32 km). Buduję po środku z kamieni prowizoryczną platformę i przy pomocy kijków przeskakujemy najpierw na nią a następnie na drugi brzeg. Dalej idziemy droga asfaltową do Komańczy, po drodze mijając pamiątkowy retort do wypalania węgla drzewnego będący symbolem historii Bieszczadów. Zakupy spożywcze robimy w lokalnym sklepiku w Komańczy, a pod drodze do Schroniska jeszcze pamiątkowe zdjęcia pod wiaduktem kolejowym. W schronisku PTTK Komańcza meldujemy się o godzinie 19:30 po przejściu 35 kilometrów. Kasia z Tomkiem zostawili nam w schronisku zgodnie z wczorajsza umową nasz plecak, więc po przejściu uciążliwych formalności z meldunkiem udajemy się do naszego pokoju na zasłużony odpoczynek. Wieczorem oglądamy prognozy na kolejne i dni i nie wygląda to obiecująco gdyż kolejne dni mają być burzowe i deszczowe. Po naszym dzisiejszym doświadczeniu podejmujemy decyzję o zakończeniu na tym etapie naszej wyprawy i powrocie do Dukli po auto.

Mały Szlak Beskidzki

Spontanicznie, ale z małymi przygotowaniami doszło do skutku. Przeszliśmy Mały Szlak Beskidzki w 5 dni, ale zmieściliśmy się w 4 dobach. Wyruszyliśmy w niedzielę wieczorem (12 czerwca 2022), aby w nocy przenocować pod namiotem w Pcimiu. Następnie w poniedziałek (13 czerwca) ruszyliśmy na dworzec PKP w Rabce Zdroju, zostawiając samochód (za przyzwoleniem) na kościelnym parkingu nieopodal stacji. Nasz cel to Bielsko Biała, ale aby dojechać mieliśmy 3 przesiadki. Najpierw dotarliśmy busem PKP (jako środkiem transportu zastępczym z uwagi na remonty torów) do Suchej Beskidzkiej gdzie wskoczyliśmy już w pociąg. Następna przesiadka w Kalwarii Zembrzydowskiej w kolejny pociąg, który dowiózł już nas na sam dworzec główny PKP Bielsko Biała. Z dworca autobusem komunikacji miejskiej nr 11 dojechaliśmy do dzielnicy Straconka, skąd zaczyna się Mały Szlak Beskidzki. Słoneczna pogoda zmieniła się w momencie wejścia na szlak o godzinie 14:36 w dżdżysto-deszczową.

Podsumowanie: poniedziałek 13 czerwca – dystans: 19,2 km, czas: 5:43h

Pierwsze kilometry nawet nie były ciężkie – zdobyliśmy szczyt Gałki 816 m n.p.m. oraz Groniczki 833 m n.p.m., lecz w momencie kiedy deszcz rozpadał się na dobre a Schronisko na Hrobaczej Łące na wysokości 828 m n.p.m. okazało się jeszcze zamknięte (otwarcie miało nastąpić 15 czerwca) nasza motywacja mocno spadła 🙁 Na szczęście mieliśmy na wyposażeniu kuchenkę turystyczną i kiedy skończyły się opady przygotowaliśmy i spożyliśmy ciepłą zupkę, która dodała nam motywacji i chęci do dalszej podróży. Na Hrobaczej Łące zrobiliśmy sobie również pamiątkowe zdjęcie na tle krzyża i powędrowaliśmy wprost na Bujakowski Groń (749 m n.p.m.), a następnie w kierunku Jeziora Międzybrodzkiego. Przekroczyliśmy zaporę w Żarnówce Małej i w przelotnych opadach udało nam się wejść na górę Żar (761 m n.p.m.) usytuowaną nad Międzybrodziem Żywieckim, gdzie mokrzy i wychłodzeni postanowiliśmy przenocować. Od 1936 r. działa tutaj Górska Szkoła Szybowcowa „Żar”, która jest uważana za kolebkę polskiego szybownictwa. Szkoła ta zaproponowała przeniesienie starego taboru, który do tej pory woził turystów na Gubałówkę, właśnie na Górę Żar oraz wybudowanie obok trasy narciarskiej. Zatem, kolej linowo-terenowa na górę Żar powstała na torach dawnego wyciągu szybowcowego. Nasz namiot rozbiliśmy na parkingu dla samochodów pod szczytem góry. Na kolację zjedliśmy zalany gorącą wodą liofilizat kurczaka z ryżem 🙂 A w nocy podsłuchiwaliśmy jak jeleń skrada się do naszego namiotu 🙂

Kolejny dzień (wtorek 14 czerwca) przywitał nas przebijającym się przez chmury słońcem. Szybko się spakowaliśmy. Po drodze minęliśmy zbiornik Elektrowni Szczytowo-Pompowej Porąbka Żar. Po dwóch kilometrach na szczycie Kiczera (827 m n.p.m.) w pełnym już słońcu zatrzymaliśmy na śniadanko oraz wysuszenie przemoczonych rzeczy. Nie omieszkam w tym miejsce wspomnieć, że turyści przed nami zostawili na szczycie upieczone kiełbaski, co sprawiło nam ogromną radość 🙂 Rozpościerające się przepiękne widoki gór skopanych w słońcu dodawała tylko apetytu przed kolejnymi zmaganiami zaplanowanymi na ten dzień. Przez Przełęcz Isepnicką (693 m n.p.pm.) dotarliśmy do Przysłopu Cisowego na wysokość 795 m n.p.m., a następnie do Ruin Szałasu Kamiennego. W końcu wspięliśmy się na 879 m n.p.m., na której panoramę gór zafundował nam szczyt Kocierz. Całą drogę pomiędzy Kocierzą a Beskid byliśmy bardzo spragnieni. Nie mieliśmy możliwości poboru ani zakupu wody do picia. Próbowaliśmy pobrać wodę ze strumyka, który wyraźnie zaznaczony był na mapie. Okazało się jednak, że strumyk jest suchy. Wolnym krokiem kierowaliśmy się do Zajazdu pod Kocierską 756 m n.p.m., krokiem tak wolnym…, że postanowiliśmy pochillaoutować na przydrożnej ławeczce z przepięknym widokiem na górskie krajobrazy. Do zajazdu wstąpiliśmy na pyszną zupkę, która dodała nam siły i energii na pokonywanie kolejnych trudności. Długo to nie trwało, gdyż plecaki stawały się coraz cięższe, a słoneczna pogoda tylko pomagała odczuć zmęczenie. Niemniej jednak weszliśmy na Kiczorę (756 m n.p.m.),a następnie na Potrójną (884 m n.p.m.), gdzie definitywnie potrzebowaliśmy skorzystać z drzemki. Kiedy Patuś odpoczywał, ja tańczyłam dla gór szczęśliwa i przepełniona górską energią. Okazało się, że tuż obok Potrójnej znajduje się Chatka na Potrójnej u Ani i Tomka. I to był cel sam w sobie 🙂 od razu ruszyliśmy w tym kierunku skosztować pysznej kawki. Odpoczynki były coraz częstsze i wydawałoby się, że mało efektywne. Dotarliśmy do Przełęczy Zakocierskiej (779 m n.p.m.) skąd celowo zeszliśmy ze szklaku czerwonego, aby móc skosztować kolejnego chill outu 🙂 w Chacie pod Potrójną. Tam to się dopiero działo….niesamowity klimat, niczym w Chacie na Lasku. Gospodarz zaoferował pyszne ciasto, lody i…..sok z gumi jagód 😉 tak dobrego eliksiru na poprawę humoru i wzrost mocy – nie piliśmy. Degustacja była wyśmienita…finalnie dokonaliśmy zakupu małego co nieco na wypadek W. Z chaty nasz drogowskaz pokazywał Przełęcz na Przykrej (757 m n.p.m.), która w rzeczywistości nie okazała się przykra, a jedynie stanowiła element wyciągu Czarny Groń. W takim duchu dotarliśmy na Łamaną Skałę (929 m n.p.m.) i Madohorę (z uwagi na nazwę szczyt należy do naszych ulubionych). Następnie przez Skrzyżowanie pod Smrekowicką (901 m n.p.m.) doszliśmy szczyt o nazwie Na Beskidzie (863 m n.p.m.) i Leskowiec (922 m n.p.m.). Tak przy okazji, to warto zauważyć, że każde schronisko jest nasze… 🙂 Schronisko pod Leskowcem również. W tym oto miejscu skosztowaliśmy pyszniutkich naleśników (były słodkie co dobrze nam zrobiło) i szarlotki mniam… 😉 potem tak szliśmy i szliśmy i szliśmy… aż dotarliśmy do miejscowości Krzeszów w nadziei, że znajdziemy pole namiotowe. Ku naszemu zdziwieniu nie było ani miejsca pod namiot ani kwatery do wynajęcia…po prostu w tej miejscowości nie było możliwości jakiegokolwiek noclegu. My bardzo zmęczeni w perspektywie żadnej szansy na kawałek podłogi rozpoczęliśmy poszukiwania noclegu nawet w sklepie spożywczym. Spotkaliśmy mężczyznę, który w sumie zaoferował nam miejsce na trawniku :-), ale…..jego żona się nie zgodziła 🙁 No cóż, robiło się już bardzo późno i stwierdziliśmy, że ksiądz to chyba nam nie odmówi. I mieliśmy rację. Ksiądz pozwolił nam przenocować na plebani w części nieużytkowanej. Śpiwory rozłożyliśmy na podłodze i tak przespaliśmy noc.

Podsumowanie: wtorek 14 czerwca – dystans: 33,7 km, czas: 9:40h

Następnego dnia (15 czerwca środa) z plebani ruszyliśmy wprost na Kozie Skały, a następnie na Żurawnicę o wysokości 724 m n.p.m., Gołuszkową Górę (715 m n.p.m.) przez rzekę Skawę do miejscowości Zembrzyce, gdzie zjedliśmy gorący posiłek i pyszne lody. Dalej znów na szlaku i przemierzając leśne ścieżki znaleźliśmy się na szczycie Chełm (603 m n.p.m.) z figurką Onufrego. Tam spoczęliśmy na ławeczce celem odpoczynku. Spotkaliśmy w tym miejscu dwóch mężczyzn, którzy później….ale to w następnym akapicie 🙂 Zeszliśmy do wsi Palcza i tam dzięki uprzejmości gospodyni otrzymaliśmy po dzbanku wody zasilając swoje bukłaki. Tak ukontentowani weszliśmy na Chełm Wschodni (565 m n.p.m.), a następnie na Babicę Zachodnią (633 m n.p.m.). Kolejny przystanek na odpoczynek, a tu znów ci sami mężczyźni…śledzą nas? 🙂 przywitaliśmy się ponownie i ruszyliśmy w kierunku Babicy na wysokość 727 m n.p.m. Dwóch nieznajomych dreptało nam cały czas po przysłowiowych piętach. Na szczycie poprosiliśmy, aby zrobili nam pamiątkowe zdjęcie i udaliśmy się w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Robiło się ciemno i po drodze ujrzeliśmy nowo pobudowaną drewnianą wiatę tuż obok Kapliczki Św. Huberta w Paśmie Babicy. Wiedzieliśmy, że tu chcemy spędzić noc. Nim się obejrzeliśmy dołączyli do nas Marcin i Bogdan pochodzący ze Śląska. Oni również postanowili przenocować pod wiatą. Zrobiliśmy pyszną kolację i wspólnie spędziliśmy miło czas.

Podsumowanie: środa 15 czerwca – dystans: 34,2 km, czas: ok. 10h

Następnego 4-go dnia (16 czerwca czwartek) pojawiliśmy się na Sularzowej 602 m n.p.m. i Górze Plebańskiej 496 m n.p.m. Potem zmierzamy do Myślenic. Wiedzie tam długa droga… Kiedy dotarliśmy do Myślenic od razu wstąpiliśmy na kawkę i lody. W sklepie spożywczym natomiast zrobiliśmy zaopatrzenie na dalszą drogę. Wyszliśmy z zabudowań i znowu na szlak tym razem osiągając szczyt Śliwnik (619 m n.p.m.) oraz Działek (600 m n.p.m.), aż dotarliśmy do Schroniska na Kudłaczach. Było fantastycznie: odpoczynek, dobry posiłek i świetna atmosfera. Kiedy wychodziliśmy ze schroniska po drodze spotkaliśmy wchodzących doń Marcina i Bogdana. Tak! Tych samych, z którymi naprzemiennie się wyprzedamy 🙂 na szlaku. Po kilku chwilach rozmowy stwierdziliśmy, że byłoby super, gdybyśmy razem dotarli tego samego dnia do Kasiny Wielkiej i przenocowali w tym samym miejscu. Koledzy od razu zgodzili się i tak oto zawarliśmy umowę ustną 🙂 na kolejne 10 km pieszo wprost do Kasiny Wielkiej. Na piętach miałam już bardzo bolące pęcherze na piętach. I tak udaliśmy przez Łysinę (891 m n.p.m.) na Lubomir (904 m n.p.m), gdzie pogoda nie zaczęła rozpieszczać. Mianowicie zmuszeni byliśmy założyć kurtki/płaszcze przeciwdeszczowe i w tym momencie rozpoczęła się walka z ulewą i dwiema burzami po drodze, aż w końcu dotarliśmy do bacówki na Wierzbanowskiej Górze (778 m n.p.m.). Gospodarz przywitał nas miło. W bacówce już kilka osób suszyło ubrania. My odpoczęliśmy chwilkę, nakręciliśmy filmik i potwierdziliśmy nocleg w Kasinie Wielkiej. W tak okropną pogodę gospodarz zaoferował nam swoją pomoc w postaci wyjechania po nas co wiązało się ze skróceniem szklaku o kilka km. W rozmowie telefonicznej zaznaczyliśmy, że nasi koledzy również skorzystają z noclegu. Opcja była dobra i w sumie skorzystalibyśmy z pomocy gospodarza, ale usłyszeliśmy Marcin i Bogda są już na miejscu. Jak to możliwe? Przecież my też idziemy równym krokiem, skąd zatem takie tempo z ich strony? 🙂 Okazało się, że panowie skorzystali z podwózki przypadkowego turysty za Lubomira. To dopiero news ?! W obliczu tego co usłyszeliśmy, zrezygnowaliśmy z pomocy gospodarza i ruszyliśmy dalej. Robiło się ciemno…szliśmy twardo planując po drodze rozliczenie kolegów z nieuczciwego przejścia 😉 Przeszliśmy przez szczyt Szklarnia (586 m n.p.m.) i Dzielec (649 m n.p.m.) i zeszliśmy na nocleg do Kasiny Wielkiej. A tam…Co tam się działo…? Koledzy zawstydzeni zreflektowali się oferując dobry trunek sprzyjający integracji 🙂 do tej pory jesteśmy z nimi w kontakcie 🙂

Podsumowanie: czwartek 16 czerwca – dystans: 40,3 km, czas: 10:20h

Ostatni dzień naszej wielkiej małej wyprawy – piątek 17 czerwca. Dzień rozpoczęliśmy od śniadania. Marcin i Bogdan ruszyli przed nami 30 min wcześniej z powodu szybkiego powrotu do domu pociągiem. My spacerkiem wędrowaliśmy w kierunku szczytu Lubogoszcz. Nie uwierzycie.. po drodze spotkaliśmy naszych kolegów ze Śląska 🙂 tym razem my przodowaliśmy… weszliśmy na 968 m n.p.m. następnie zeszliśmy nieznacznie poniżej na 953 m n.p.m. Lubogoszcz Zachodni schodząc do miejscowości Mszana Dolna i delektując się smacznym kebabem w pobliskiej knajpce. Pogoda była wyśmienita, po prostu słoneczna – tak jak lubimy 🙂 Po drodze przeszliśmy przez Złote Wierchy (536 m n.p.m.) oraz Przełęcz Glisne. Ostatnie podejście to Luboń Wielki na wysokości 1022 m n.p.m. Łatwo nie było, dość stromo, od tej strony wchodziliśmy pierwszy raz. Byliśmy zaskoczeni wymagającą końcówką szlaku MSB. Przeszczęśliwi weszliśmy na szczyt i udokumentowaliśmy zdobycie czerwonej kropki kończącej szlak czerwony. Odpoczęliśmy w schronisku na szczycie i postanowiliśmy zejść jak najkrótszym szklakiem, bo zielonym do Rabki Zdrój, gdzie czekało na nas autko. Ten szlak wcale nie okazał się najkrótszy a jedynie przedłużyliśmy naszą wyprawę o kilka kolejnych km 🙂 Moje pięty były już w tak opłakanym stanie, że szłam kulejąc. W Rabce Zdrój zostałam na pobliskim przystanku z oboma plecakami. Patuś w tym czasie, równie zmęczony po całym dniu, pobiegł ok. 1 km do samochodu i przyjechał po swoją Oscypkową Górską Foczkę :-). Wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Cóż to była za przygoda!!! Długo nie mogliśmy wbić się w rzeczywistość, jaka czekała nas w Płocku 🙂

Podsumowanie: piątek 17 czerwca – dystans: 23 km, czas: 6:20h

MSB – 13.06.2022 do 17.06.2022:
  1. przeszliśmy w 4 doby
  2. pokonaliśmy w sumie 150 km na szlaku
  3. suma podejść na MSB wynosiła 5550 m
  4. suma zejść na MSB wynosiła 4966 m

Główny Szlak Świętokrzyski

W końcu się udało … po snuciu planów i przygotowań nadszedł ten wiekopomny dzień i ruszyliśmy na naszą pierwszą długodystansówkę.

Trasę pokonaliśmy w 3 doby ale podzieliliśmy na 4 etapy.

Etap I – piątek 29.IV.2022

Piątek…tygodnia koniec i początek weekendu 😉 szybciutko po pracy spakowani obraliśmy kierunek -> Kuźniaki. Dlaczego? Właśnie tam zostawiliśmy samochód w jednym z domostw, również tam czekał na nas Tomek (tel. 537394300), który zawiózł nas na początek szlaku GSŚ, czyli do Gołoszyc. Głęboki oddech, zdjęcia pamiątkowe na start i ruszyliśmy na pieszą wędrówkę słynnym szlakiem świętokrzyskim. Cieszyliśmy się jak dzieci spełniając swoje marzenia…

Wędrówkę szlakiem umilał nam śpiew ptaków i świecące słoneczko, ale Moje Słoneczko 🙂 świeci najmocniej. Pierwszego dnia pokonaliśmy 16 km przy założeniu 20 km. Taki stan spowodowany był mocno błotnymi warunkami na szlaku jak również szybkim awansem na szerpów 🙂 W kolejności zdobyliśmy szczyt Truskolaska 448 m n.p.m. oraz Wesołówkę o wysokości 469 m n.p.m. zbliżając się do Przełęczy Kaczmarskiej. Nagle zrobiło się ciemno. Wolnym krokiem mijając szczyt Chocimowska 521 m n.p.m., dotarliśmy na Szczytniak o wysokości 554 m n.p.m., gdzie zdecydowaliśmy się rozbić nasz namiot. Po trudach i znojach wreszcie pora na odpoczynek. Patryk wybrał cudowne miejsce na nocleg…dywan prześlicznych kwiatków. Zmęczeni, ale szczęśliwi zasypialiśmy owiani szalem leśnego szumu drzew…. nocną atrakcją okazało się szczekanie lisa… to było niesamowite przeżycie.

Etap II – sobota 30.IV.2022

Pobudka…pierwsze promienie słońca, głowy z namiotu…Wow, a tam widok kwiecistej polanki za dnia. Taka randka na szlaku 😉 sama sobie zazdroszczę 🙂 Spakowani… hurra! i znowu na szlaku GSŚ. Po trasie pora na śniadanko i dalej w drogę, hej przygodo 🙂 Szczyt Jeleniowska 533 m n.p.m zdobyty! 😉 Piękne, malownicze tereny świętokrzyskie wiodły nas również przez miejscowość Paprocice. Takie cudowne klimaty, że nie zdążyliśmy się obejrzeć a już byliśmy na Kobylej Górze 399 m n.p.m. dalej zmierzając do miejscowości Trzcianka, a następnie mijając po drodze zbocze Chełmca 456m n.p.m. Zapatrzeni w siebie obcując z naturą i podziwiając jej uroki, znaleźliśmy się nagle pod Klasztorem Św. Krzyża na Łysej Górze. Podobno niegdyś czarownice odprawiały tu sabat. Pod klasztorem nie sabat a odpoczynek, kawka, grzane winko i nie tylko….musiały być lody dla ochłody 🙂 ważna sprawa również woda, którą musieliśmy uzupełnić. Udało się w budce z lodami 🙂 Korzystając z okazji a w poszukiwaniu pieczątki – nieśmiało zaczęliśmy przemieszczać się korytarzami klasztoru…co ciekawe znajdują się w nim liczne krypty, ale ich zwiedzanie zostawiamy na wycieczkę z dziećmi. Ukontentowani ruszyliśmy dalej, na szczyt Łysej Góry 594 m n.p.m. z gołoborzem (bilet wstępu obowiązkowy by ujrzeć cud natury, my poszliśmy dalej). Dopiero co odpoczywaliśmy, a już ciężar plecaków dał się nam we znaki. Znużenie, gorąco, a tu końca nie widać 🙁 dotarliśmy do Huty Szklanej po drodze mijając elementy Pomnika Katyńskiego Trzech Krzyży. Niebawem w zasięgu wzroku karczma 🙂 STOP na obiadek, piwko i drzemkę 😉 Podczas drogi zanim weszliśmy z powrotem do lasu, spotkaliśmy Duszka Świętokrzyskiego. Krótka wymiana zdań w zakresie ubrań sportowych i przygotowania na szlak GSŚ okazała się owocną znajomością do tej pory 🙂 Od tej pory wędrowaliśmy już w zespole 3-osobowym. Dotarliśmy do Przełęczy Huckiej, potem przebrnęliśmy przez miejscowość Podlesie, aż do miejscowości Kakonin. Stąd już prosta droga na Łysicę, ale zanim atak szczytowy 🙂 najpierw Przełęcz Św. Mikołaja 542 m n.p.m. i oczywiście Skała Agaty 614 m n.p.m., która jest wyższa od Łysicy 613 m n.p.m. A tu na szczycie…hmmm…zawsze się zastanawiam, co ludzie widzą w tych krzyżach. Miejsca z tym symbolem są wyjątkowo oblegane, ciężko nawet zrobić sobie zdjęcie 😉 Dalej w drogę czas, przygoda czeka na nas 😉 spokojnie schodząc ze szczytu zatrzymaliśmy się przy źródełku by napełnić bukłaki…głodni, zmęczeni dotarliśmy do Klasztoru Św. Katarzyny rozglądając się za miejscem, gdzie można rozbić namiot. Niestety ku naszemu zdziwieniu takowego nie było… ;-( zatem musieliśmy iść dalej i dalej i szliśmy coraz wolniej, ale z mega humorem pod pachą 😉 Duszek Świętokrzyski wiedział, że na Wymyślonej można spokojnie rozbić namiot, aleeeee….to było aż 5 km przed nami.. Tyle siły już nie mieliśmy, plecaki nie pomagały… W trakcie wędrówki przypomnieliśmy sobie, że szlak czerwony przebiega tuż obok miejsca w Krajnie Pierwszym, gdzie spędziliśmy noc zdobywając inne szczyty górskie z KGP. Pamiętamy…że tam była sauna i grota solna…wooow…od razu telefony w ruch i akcja 🙂 oczywiście namawialiśmy naszego kompana by udał się z nami, ale chciał osiągnąć swój cel Wymyślona i tam zmierzał. Umownie spotykamy się na szlaku jak nie będzie pędził 🙂 ha ha ha a my na tarasie widokowym spożywamy kolacyjkę w postaci podsuszanej kiełbaski 🙂 cały czas obserwując piękne okolice Krajna. Gospodarz „Noclegi u Banysia” (tel. 697200960) był niezwykle miły i mogliśmy rozbić namiot na posesji mimo oblężenia wczasowiczów w ramach weekendu czerwcowego 🙂 Oczywiście skorzystaliśmy z utęsknionej sauny delektując się każdą minutką, spędziliśmy tam chyba 2h. Finalnie po tak ciężkim dniu powiedzieliśmy sobie Dobranoc :-*

Etap III – niedziela 01.V.2022

Pobudka: Dzień Trzeci… ten etap rozpoczęliśmy od rozpakowywania naszych plecaków, HA HA 🙂 bo my już wiemy, że plecaki są zbyt ciężkie, a nasze plecy delikatne 🙂 Mieliśmy chytry plan… zbędne rzeczy zostawiliśmy u gospodarza Noclegi u Banysia z zamiarem podjechania po nie autkiem w drodze powrotnej do domku 😉

Etap IV – poniedziałek 02.V.2022

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén