Nieważne gdzie, ważne z kim!!!

Miesiąc: sierpień 2024

Rysy #2

Wstaliśmy już o 5:00, szybkie umycie się i wskakujemy do auta. Chłopcy w aucie śpią dalej. Na szlaku meldujemy się o 6:50 i jest to dobry czas. Pozostawienie samochodu przy drodze na początku szlaku jest płatne 15 Euro (w internecie ludzie pisali, że będzie kosztować 10 Euro a więc podrożało). Tym razem mała zmiana planów i nie ruszamy czerwonym szlakiem jak ostatnio tylko niebieskim, który łączy się z czerwonym przy schronisku Popradskie Pleso. Dalej szlak biegnie już bez zmian w stosunku do ostatniego naszego przejścia. Chłopcy są zmotywowali i nastawienie pozytywnie, a my jesteśmy w szczycie formy po ostatnich rozchodzeniach i dodatkowo jednodniowym odpoczynku. Pierwsza połowa trasy do Schroniska i połączenia z czerwonym szlakiem mija nam dosyć sprawnie oraz szybko bez większego zmęczenia. Jest jeszcze dość chłodno i nie męczymy się. Druga połowa w skałach jest równie lekka i oprócz sztucznych ułatwień w newralgicznych miejscach, gdzie największe problemy ma Miłosz mija ogólnie nam dosyć szybko. Miłosz pomimo lęków przy stromych ekspozycjach w dół, przezwycięża je przy naszym wsparciu i dalej do Schroniska pod Rysami docieramy już równie sprawnie. Po drodze mijamy słowackich Szerpów czyli Nosicieli, którzy wzbudzają w nas podziw. W Schronisku robimy dłuższy postój z jedzeniem i zakupem dla chłopców pamiątkowych odznak ze schroniska a dla nas dzwoneczków, które od razu przypinamy do plecaków. Dzięki temu idąc wydajemy miłe dźwięki niczym górskie owieczki. Atak szczytowy od Schroniska już idzie troszkę ciężej, głównie z uwagi na pojawiające się zmęczenie. Dodatkowo od strony Słowackiej nadciągają chmury, które przesłaniają nam widoki na tą stronę od podejścia. Ja odbieram to jako dobrą sytuację, gdyż Miłosz nie będzie widział przewyższeń podczas ostatnich metrów pod szczyt. Ludzi jest sporo i idąc za tłumem idziemy w złym kierunku czyli na trzeci wierzchołek Rysów. Na szczęście orientujemy się i szybko zawracamy na główne podejście. Ostatnie metry pod polskim szczytem od strony słowackiej są wymagające ale dajemy radę o po 6 godzinach czyli o 12:50 zasiadamy do pamiątkowego zdjęcia na szczycie najwyższego polskiego szczytu. Spędzamy chwilę próbując się napalać naszym zwycięstwem ale duża ilość ludzi i możliwość zmiany pogody, które zwiastują napływające chmury każe nam robić odwrót. Miłosz na szczycie zwraca z entuzjazmem uwagę, że widać Morskie Oko i Czarny Staw po polskiej stronie. Sylwia z Jaśkiem schodzą szybciej, a my z Miłoszem asekuracyjnie i bezpieczniej. Po pokonaniu stromego zejścia, idziemy już dalej do Schroniska wspólnie. W Schronisku zamawiamy zupy: kwaśnicę i czesnakową oraz piwo ale tylko dla dorosłej części (a co należy się nawadniać). Zejście już jest bardziej męczące głównie ze względu na utrzymującą się wysoką już temperaturę i słońce. Dłuży się nam i pomimo odpoczynków idzie się coraz gorzej. Do samochodu wsiadamy o 17:15 i chłopcy od razu zasypiają. Po dojechaniu do apartamentów, czyli po półtorej godzinie, zostawiamy ich dalej śpiących w pokojach, a my jedziemy jeszcze po zakupy do Biedronki do Zakopanego. Po powrocie chłopcy nadal śpią więc sami jemy rosołek.

Czerwone Wierchy – Kasprowy Wierch – Kondracka Kopa #2- Małołączniak #2- Krzesanica #2 – Ciemniak #2- Kiry

Podczas powrotu z Wysokiego Wierchu czyli dwa dni temu, zapadła decyzja o realizacji z chłopcami naszego starego postanowienia, a mianowicie przejścia Czerwonych Wierchów. Pomysł jest o tyle dobry gdyż da ewentualny przedsmak wysiłku i sprawdzenia się przed wejściem na Rysy. Tatry Wysokie pozwalają lepiej przygotować się wydolnościowo do ogromnego wysiłku oraz zaaklimatyzować się do wysokości, która jest już odczuwalna. Najwcześniejsze bilety dostępne do zakupu na czwartek do wjazdu kolejką na Kasprowy Wierch były dostępne dopiero na sobotę na godzinę 12:50. Nie zastanawialiśmy się długo bo baliśmy się, że i na tą godzinę za chwilę zabraknie i Sylwia od razu dokonała ich zakupu. Godzina 12:50 to bardzo późny wjazd aby zacząć nasze ambitne plany ale powinniśmy się wyrobić do zejścia w Kirach przed zmrokiem. Dlatego auto zostawiliśmy (30zł za cały dzień) nieopodal ronda Jana Pawła II skąd odcinek 2 km do wyciągu pokonaliśmy pieszo. Wjazd kolejką z przesiadką na stacji pośredniej zajął 15 minut a koszt za 4 osoby (2 dorosłe i 2 młodzieży) 420zł w jedną stronę. Po wjechaniu na szczyt Kasprowego Wierchu (1987 m n.p.m.) od razu ruszyliśmy zaplanowanym czerwonym szlakiem aby oddalić się jak najszybciej od uciążliwego tłumu, który oblegał okolice szczytu. Po drodze mijaliśmy zawodników ultramaratonu górskiego, mocno już umęczonych a których trasa biegła po szlaku tyle, że w kierunku przeciwnym. My z uwagi na bardzo wysokie temperatury musieliśmy robić przerwy z chłopcami aby ich nie zajechać a przy okazji i siebie. Zaplanowana i zabrana przez nas ilość wody już po 2 godzinach okazałą się niewystarczająca. Jednak mieliśmy w pamięci o źródełkach za szczytem Ciemniaka, w których możemy ją uzupełnić, tak więc nie było źle. Potwierdziliśmy tylko dla pewności u jednej osoby na szlaku, że nie wyschły i już dalej szliśmy dużo spokojniej. Za Kondracką Kopą, gdzie szlak odbija na Giewont, ludzi już było bardzo mało i spotykaliśmy sporadycznie aż wreszcie zrobiło się pusto, przyjemnie i nareszcie całkiem spokojnie. Obraz spokoju dopełniły kozice górskie, które spotkaliśmy trzy razy podczas podążania szlakiem, z czego dwa razy na prawdę z bardzo bliska. Pomimo, że widzieliśmy samicę z młodym. Wysokość plus temperatura zrobiły swoje i zmęczenie było dla nas wszystkich mocno odczuwalne, dlatego też i nasze tempo marszu mocno spadało. Po dotarciu do źródełek i odpoczynku przy nich wiedzieliśmy już, że końcówkę wycieczki będziemy schodzić już po ciemku, bo nie zdążymy do zachodu. Na szczęście zachód słońca na szlaku chowającego się za górami zrekompensował nam te niedogodności i mamy wspaniałą pamiątkę w postaci rewelacyjnych wspomnień i pięknych zdjęć. Na końcówce szlaku, przy zejściu zmartwieni, czy będziemy mieli jak się dostać do auta zostawionego w Kuźnicach dostaliśmy propozycję powózki przez schodzących turystów ze Śląska, z której nie ukrywam chętnie skorzystaliśmy. Na powrocie zrobiliśmy jeszcze zakupy w Biedronce w Zakopanym, a na kolację Sylwia podgrzała przygotowaną wcześniej zupę ogórkową przy ogromnym zadowoleniu nas wszystkich.

Lubomir #2

To już drugi zdobywany przez nas szczyt w dniu dzisiejszym (wcześniej był Turbacz). Pomimo, że jest piątek czyli początek weekendu oraz okres wakacyjny to tutaj również nie ma dużo ludzi. W zasadzie na szlaku nikogo nie spotykamy a jedynie na szczycie kręci się kilku ludzi. Naszą drogę skracamy podjeżdżając tym razem pod sam dom Sołtysa Wsi Kobielnik, który jest ostatnim domem w wiosce. Zgodnie z planem ruszamy o 16:15, tak jak ostatnio zielonym szlakiem. Po drodze jednak okazuje się, że znaki szlakowe są zakryte i dopiero po przejściu 1/3 trasy pojawia się oznakowanie szlaku. Po doczytaniu mapy dowiadujemy się, że szlak został od naszej ostatniej obecności zmieniony i rusza z innego z miejsca a my tego nie doczytaliśmy. Nie przeszkadza nam to jednak w sprawnym pokonaniu drogi i już po godzinie czyli 17:15 jesteśmy na szczycie gdzie robimy dłuższy postój na odpoczynek i posiłek. Po zejściu, przy samochodzie jesteśmy o 17:55 i ruszamy do naszych apartamentów gdzie po powrocie zajadamy przygotowaną przez Sylwię tym razem pyszną pomidorówkę, mniam, mniam, wszyscy się nią zajadamy.

Turbacz #2

Wypoczęci wstajemy rano i po śniadanku ruszamy. Na szlaku stawiamy się o 9:20 i ruszamy na pierwszy z dzisiejszych szczytów czyli Turbacz 1310 m n.p.m. – jest to najwyższy szczyt w Gorcach. Początek naszej wyprawy przebiega tak jak za pierwszym razem, kiedy zdobywaliśmy szczyt z Sylwią czyli najpierw szlakiem zielonym do Schroniska i dalej czerwonym na szczyt. Pogoda jest piękna czyli słoneczna i temperatury wysokie, ale na szczęście dla nas większość szlaku przebiega w zalesieniu co daje nam dużo wytchnienia. Po trasie robimy kilka niedługich przystanków na przekąski i odpowiednie nawodnienie dla naszych umęczonych pogodą organizmów. Na szczycie jesteśmy już po 2h 20 min marszu czyli około godziny 11:40. W drodze powrotnej jednak zasiadamy na dłuższy odpoczynek, popas i oczywiście obowiązkowe pieczątki do naszych książeczek KGP, które wbijamy w Schronisku PTTK Turbacz znajdującego się nieopodal szczytu. Po odpoczynku wracamy do auta i jeszcze przed 14:00 ruszamy na kolejny zaplanowany na dzisiaj szczyt – Lubomir.

Wysoka #2 (1050 m n.p.m.) i Wysoki Wierch #2 (898 m n.p.m.)- czyli Pieniny

Wstajemy z samego rana, czyli 7:40 jemy śniadanko i jedziemy w góry. W pierwszej kolejności wypada nam najwyższy szczyt Pienin czyli Wysoka 1050 m n.p.m. Na szlaku rozpoczynamy naszą przygodę około 10:30 gdyż ponad godzina jest dojazdu. Ruszamy tradycyjnie Wąwozem Homole (szlakiem zielonym do Polany Pod Wysoką i na szczyt szlakiem zielonym) jednak powrót planujemy przez urokliwy Wysoki Wierch (również szlak zielony i samo podejście na szczyt szlakiem żółtym), który to znajduje się na liście do zdobycia Korony Pienin. Pogoda jest słoneczna i ciężko się idzie zwłaszcza na podejściu. Po drodze odwiedzamy Harcerską Bazę Namiotową, natomiast szczyt zdobywamy o 12:00. Tym razem widoki nas urzekają, gdyż widać bardzo wyraźnie majestatyczne Tatry oraz niedalekie Trzy Korony (czyli Okrąglicę). Nie zabawiamy długo gdyż jest bardzo dużo ludzi a przez to tłok i zgiełk. Zejście jest już przyjemne gdyż początkowo przez las a następnie przez łąki, na których pasą się owieczki. Na szczycie Wysokiego Wierchu 898 m n.p.m. meldujemy się o 14:00 gdyż po drodze nie możemy nacieszyć się widokami i robimy mnóstwo zdjęć a także zatrzymujemy się na mały popasik. Nasze zejście ulega małej modyfikacji i nie idziemy w stronę Szczawnicy tylko wracamy przez Schronisko pod Durbaszką w stronę parkingu z autem w Jaworkach na którym jesteśmy tuż po 16:00. Cena za parking wyniosła za cały dzień 25zł. Po powrocie do apartamentu Sylwia wstawia przygotowany wcześniej rosołek, który szybko zaspakaja nasz głód.  Na drugie danie zajadamy się wszyscy pysznym spaghetti. 

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén