Nieważne gdzie, ważne z kim!!!

Miesiąc: grudzień 2023

Wolarz 852 m n.p.m.

Ten szczyt planowaliśmy już dużo wcześniej ale czas na jego zdobycie przyszedł dopiero podczas tego wyjazdu. Początkowo mieliśmy go zdobywać w drodze powrotnej czyli 1 stycznia ale ze względu na wczorajszą deszczową pogodę postanowiliśmy jednak na dzisiejsze podejście. Podjechaliśmy ok. 300 metrów dalej niż planowaliśmy ze względu na brak możliwości zaparkowania samochodu. Ruszyliśmy o 14:45, początkowo drogą asfaltową, aby po 150 metrach zobaczyć jak czerwony szlak skręca w lewo, a w zasadzie to nie w lewo tylko do góry! Tak, tak zobaczyliśmy prawie pionową ścianę, której końca nie było widać. W tym momencie przypomniało się nam podejście pod Lackową ale w sumie stwierdziliśmy, że temu podejściu jednak jeszcze troszkę brakowało. Jak to bywa na takich stromych podejściach nie należy patrzeć na mapę, gdyż punkt położenia prawie się nie zmienia i wydaje się, pomimo ogromnego trudu podejścia, że się nie przesuwamy do przodu. A jest to jednak dołujące. W tym przypadku niestety złamaliśmy ta regułę, ale dobre nastawienie psychiczne oraz wizja sauny po powrocie wzięła górę i ruszyliśmy bez spoglądania na mapę. Nawet nie wiem kiedy udało się pokonać strome podejście i dalej droga już była spokojniejsza ale cały czas czuło się wzniesienie. Trwało to do czasu osiągnięcia szczytu Rudnik 845 m n.p.m. dopiero od tego momentu do naszego celu droga obywała się niemal po równym poziomym odcinku, dlatego mogliśmy przyspieszyć kroku i niebawem osiągnęliśmy szczyt Wolarz. Po drodze przeanalizowaliśmy możliwość wrócenia inną drogą aby nie musieć na końcówce mieć stromego zejścia. Dlatego ze szczytu ruszyliśmy czarnym szlakiem w dół. Oczywiście różnicę wysokości trzeba było pokonać taką samą jak przy podejściu a ta droga była niewiele dłuższa, więc strome zejście było zaraz po odbiciu ze szczytu. Na szczęście było krótsze i mniej strome, jednak zachodzące słońce i powolne nastawanie ciemności przyspieszało nasz marsz. Ze szlaku czarnego musieliśmy jednak odbić w boczną drogę aby wyjść przy samochodzie. Byliśmy zadowoleni ze miany trasy bo była równie ciekawa a udało nam się dotrzeć do samochodu przed nadejściem zmroku. Po wskoczeniu do auta ruszyliśmy na chwilowy odpoczynek i obiadek na naszą kwaterę a później na sunę i basen do hotelu Villa Verde (https://www.villaverde.pl/?utm_source=google&utm_medium=maps ) oczywiście w ramach karty Multispot 🙂

Błędne Skały 852 m n.p.m.

Błędne Skały … są obłędne !!! 😋 zwłaszcza w Sylwestra 2023 😂

Lubisz mroczne tajemnice skryte w skałach piaskowca? … i labirynty nieziemskiej przygody pomiędzy Skalnym Siodłem a Furtką przemierzając Przesmyk Liczyrzepy? Musisz tu być 👍.

Naszą trekkingową wyprawę rozpoczęliśmy ok. godz. 11:00 właśnie 31 grudnia ~ takie górskie fanaberie Sysi i Patusia😄 Z parkingu dolnego ruszyliśmy niebieskim szlakiem na błotną 4 km wyprawę ku skalnym labiryntom Gór Stołowych, zrodzonych z morza. Trasa na Błędne Skały wiedzie przy Szosie Stu Zakrętów. Przed wejściem na obszar Błędnych Skał zatrzymaliśmy  się w miejscu parkingu górnego, z którego widzieliśmy m.in. Śnieżkę, Jested, Skalnik, Skalny Stół. W końcu weszliśmy na teren ok. 21 ha na wysokości 853 m n.p.m. obejmujący swoim zasięgiem formy skalne o wysokości od 6 m do nawet 11 m. Zwiedzanie poza sezonem jest bezpłatne stąd uniknęliśmy opłaty 12 zł za osobę. Szczeliny, wąskie zaułki kierowały nas ku niezwykłym doznaniom zmysłu wzroku w postaci skał wytworzonych w wyniku wietrzenia piaskowca ciosowego. Było ślisko, ale fantastycznie bawiliśmy się odkrywając uformowane przez naturę skały różnorakich kształtów. Okazało się, że każda skała posiada swoją nazwę np.: „Skalne Siodło”, „Stołowy Głaz”, “Okręt”, “Dwunożny Grzyb”, “Kasa”, Kurza Stopka”, „Długi Pasaż”, “Przesmyk Liczyrzepy”, “Furtka”. Nie omieszkam w tym miejscu wspomnieć, że przed wyjazdem oboje przeczytaliśmy książkę pt. “Schronisko, które przestało istnieć” Sławka Gortycha. Główną osią powieści jest schronisko na Śnieżnych Kotłach, które pierwotnie były celem naszej Sylwestrowej podróży w góry. Z uwagi na chęć zdobycia srebrnej odznaki Sudeckiego Włóczykija, zdecydowaliśmy się na ten kierunek wyprawy. Wracając do skały, której nazwa nawiązuje do Liczyrzepy, po przeczytaniu książki, wiemy, że mowa o Duchu Gór. Nazywano go również Karkonoszem z powodu, iż był Duchem Karkonoszy. Liczyrzepą został wówczas, kiedy musiał liczyć rzepy nazbierane z pól w celu przeobrażenia ich w dworzan dla zadowolenia ukochanej Dobrogniewy, którą porwał. Dziewczyna, wykorzystując zaangażowanie podczas liczenia, wymknęła się z zamku Liczyrzepy ze swoim ukochanym Mieszkiem z Raciborza. Postać Liczyrzepy kojarzy się ze starcem o długich siwych włosach i brodzie, którego siedzibą jest szczyt Śnieżki.

Zatem, jak mawia mama Patryka: “Podróże kształcą, ludzi wykształconych”.

W pobliżu Błędnych Skał znajduje się „Głaz Trzech Krzyży”, wówczas pilnie strzeżony punkt celny między hrabstwem kłodzkim a Królestwem Czech. Na terenie Błędnych Skał znajduje się również punkt widokowy, na platformie o nazwie „Skalne Czasze” skąd widoczny jest m.in. Szczeliniec Wielki i Mały, Broumovska Vrchovina, miejscowość Machov, ale także Karkonosze! O ile warunki pogodowe na to pozwolą 😉. Skalny labirynt Błędnych Skał wynosi ok. 750 m, a “zabawa w chowanego” trwała ok. 40 min i uwieńczona została licznymi zdjęciami jak i filmem z całego przejścia labiryntu. Po przejściu labiryntu zeszliśmy w dół szlakiem zielonym. Przy zejściu z drogi pożarowej krajobrazy uwieczniliśmy z drona. Po przebyciu 11,3 km ścieżką edukacyjną w ciągu nieco ponad 3h dotarliśmy do parkingu dolnego. Warunki błotne nie umilały nam czasu, niemniej jednak bezpiecznie zakończyliśmy cudowną wyprawę.

Przepiękne Skalne Miasto pozostanie w naszej pamięci na zawsze. Wkrótce wracamy tutaj ponownie z dziećmi 😍.

Ostaš 701 m n.p.m.

Zmęczeni i zrezygnowani, po przejściu 12,5 km odcinka zdobycia Koruny, zdobyliśmy się na odwagę 😁 aby stawić czoła wyzwaniu i wejść na szczyt Ostaš w warunkach deszczowych. Do końca jednak nie byliśmy zdecydowani…🤷‍♀️Podjechaliśmy więc na parking w miejscowości Ostaš od strony Bukovic w celu rozważenia za i przeciw naszej wyprawie 😳. Godzina 15:30, a tu zaczęło się ściemniać, było mokro, a ludzie już schodzili 😩 Popatrzyliśmy na siebie i szybka akcja ~ plecaki zostają, kurtki przeciwdeszczowe na siebie i w drogę… wyprawę rozpoczęliśmy i zakończyliśmy szlakiem niebieskim, który okalał szczyt i wiódł na sam parking z powrotem. Podejście na Ostaš było dość łagodne na samym początku szlaku, ale za to jakie błotniste 😂 dalsza część drogi na szczyt okazała się skalną drogą do pewnego momentu 😂 czyli znów przeprawa przez błotko. Cała droga na szczyt to piękne, monumentalnie ułożone ręką natury, skały. Widoki niczym na Szczelińcu Wielkim, a to dlatego że Ostaš   701 m n.p.m. to góra znajdująca się w Górach Stołowych tylko, że po stronie czeskiej. Labirynty wprowadzają magiczną atmosferę tajemnic, które krok za krokiem chciałoby się je odkrywać. To małe skalne miasto zrobiło na nas tak ogromne wrażenie, że bawiliśmy się jak dzieci co chwilę fotografując cudne widoki. Nawet ciemności nam nie przeszkadzały, a to wszystko dzięki temu, że Patuś posiada iPhone 14 Pro i zdjęcia nocą wychodzą jakby były wykonywane w dzień. Ku naszemu zaskoczeniu wyprawa, która miała wynosić 40 min., trwała ponad godzinę. Takie są najlepsze 😉 droga powrotna do auta była bardzo niebezpieczna: duuużo błota, śliskie skały i brak puntu podparcia. Niemniej jednak osiągnęliśmy sukces dnia ~ zdobyliśmy Korunę i Ostaš. Sukces uwieńczyliśmy  kolacją w czeskiej restauracji degustując tamtejsze potrawy. Mniam… 👌

Koruna 769 m n.p.m.

Dzień pierwszy w Kudowie Zdroju. Wczoraj dojechaliśmy o 21:00 a po drodze zdobyliśmy Szczytną z Sudeckiego Włóczykija. Na dzisiaj plan 3 szczytów, ale odwlekamy nasze wyjście ze względu na mocno deszczową pogodę. Nie dość, że się nie chce to jeszcze świadomość zamoczenia ubrań, kiedy nie mamy na zmianę, mogłoby spowodować zmianę planów na kolejne dni. Dlatego zmieniamy plany i jedziemy do Kaplicy Czaszek, a później zobaczymy co będzie dalej. Pod kaplicą jesteśmy o godz. 10:45, a więc chwilkę się spóźniliśmy, bo wejścia odbywają się co 15 minut. Obchodzimy świątynie dookoła, ale cały czas pada, więc aby nie zmoknąć i nie przemarznąć chowamy się w samochodzie. Podchodzimy do kasy tuż przed 11:00 i kupujemy dwa bilety dla dorosłych po 12 zł. Po wejściu do kaplicy dowiadujemy się o historii jej powstania oraz cały szereg ciekawostek związanych z osobami, których szczątki znajdują się w kaplicy. Spotkanie prowadzone jest przez siostrę zakonną, której sposób opowiadania istotnych informacji jest bardzo nieciekawy i monotonny. Na szczęście spotkanie nie jest długie i dobrze, bo Sylwia czuje się bardzo przygnębiona tym miejscem i musi aż usiąść w kącie, aby złapać oddech, przede wszystkim myśli. Nie dziwi to gdyż ściany i sklepienie wnętrza kaplicy pokrywa ok. 3 tysięcy ciasno ułożonych czaszek i kości ludzkich, a dalsze 20-30 tysięcy szczątków leży ciasno ułożonych w krypcie pod podłoga kaplicy. Kości znajdujące się w krypcie należały do ofiar wojen oraz epidemii, które przetoczyły się przez okolicę głównie w XVIII wieku.

Po wyjściu z kaplicy zauważamy, że deszcz już się wypadał i przepogodziło się. Dlatego postanawiamy bezwłocznie ruszyć w kierunku pierwszego szczytu – Koruny.  Nawigacja pokazuje, że dojazd zajmie nam 40 minut. Po drodze jednak zaczyna znów padać jednak jak szybko zaczęło tak i szybko przestało. Na miejscu nawigacja trochę się gubi i kieruje nas trasami nieprzejezdnymi. Po dwóch próbach, które zakończyły się wycofaniem (jedna z problemami z wyjazdem, a druga problemami z zawróceniem)  postanawiamy zostawić auto 3,5 km od początku naszej trasy, przy posesji prywatnej. Aby nie robić problemu mieszkańcom, Sylwia puka do drzwi chałupki i pyta się czy możemy zostawić auto, właściciele zgadzają się bez problemu … a my ruszamy zielonym szlakiem ku czeskiej przygodzie 😄. Wiemy już na starcie, że zaplanowane zdobycie szczytu przez godzinę odbędzie się w czasie około trzy razy dłuższym, gdyż dystans też wydłużył się trzykrotnie. Szybko o tym zapominamy, bo już po 300 metrach naszym oczom zaczynają się pokazywać formacje skalne, które za chwilę przechodzą w przepiękny wąwóz. Miejsce jest tak magicznie piękne, że już nawet nie zwracamy uwagi na błoto pod nogami. Mało tego, nie przeszkadzają nam nawet przelotne opadziki deszczu. Jesteśmy zachwyceni tym miejscem i już nie żałujemy, że mamy nadłożone km drogi. Co chwile zatrzymujemy się podziwiać uformowane skały po jednej lub po drugie stronie, robimy dużo zdjęć, również sobie na tle tej pięknej, majestatycznej, ponadczasowej przyrody. Po około kilometrze wychodzimy z wąwozu i szlakiem podążamy skrajem lasu, aby po chwili dojść do asfaltowej drogi, którą podążamy następne dwa kilometry czyli do miejsca skąd mieliśmy ruszyć na szczyt. W tym miejscu szlak skręca w las i znów trasa staje się urokliwa, co chwilę skały zaczynają się wyłaniać spomiędzy drzew, aby w końcu zdominować krajobraz. Podejście nie jest ani ciężkie ani trudne i po drodze mijamy mnóstwo rodzin z małymi, szczęśliwymi dziećmi.  Po drodze nie brakuje bliskiego kontaktu ze skałą. Momentami trzeba nawet się przeciskać pomiędzy masywnymi blokami, a innym razem podziwiać w niedużej odległości pięknie ukształtowane przez naturę konstrukcje skalne. Sam szczyt nie posiada tabliczki, gdyż najwyższe miejsce znajduje się na skałach, dlatego na mapie umowne miejsce znajduje się na ścieżce pod skałą. Nieopodal szczytu znajdują się punkty widokowe jednak niski pułap chmur nie pozwala nam nacieszyć się w pełni krajobrazem, gdyż widoczność jest mocno ograniczona. Podczas drogi powrotnej musieliśmy uważać na mokre kamienie, ale również na błoto pod liśćmi, poślizgnięcie mogłoby zakończyć nasze dalsze eskapady i to nawet na pół roku. Aby zyskać na czasie postanowiliśmy wrócić już troszkę inną drogą, czyli nie przez wąwóz. Zaoszczędzony czas pozwolił nam szybko przemieścić się na kolejny drugi i już ostatni w dniu dzisiejszym szczyt.

Szczytna 466 m n.p.m.

Spontaniczny wyjazd w góry na Sylwestra 2023 doszedł do skutku. Dwa dni temu zaczęliśmy rozmawiać, gdzie tu by się wybrać na Sylwestra, a było kilka propozycji. Liczyła się od początku tylko jedna – góry. Kiedy już wiedzieliśmy jaki obierzemy kierunek pozostał jeszcze jeden dylemat: w które? Ceny noclegów ze względu na okres Sylwestrowy poszybowały mocno w górę a zwłaszcza dla takich Gapciów co zdecydowały się w ostatniej chwili. Podzieliliśmy się więc poszukiwaniami: Sylwia szukała w okolicy Jeleniej Góry a ja w okolicach Kłodzka bo takie regiony ostatecznie wybraliśmy jako będące w naszym zainteresowaniu. Po raz pierwszy chyba, mnie udało się szybciej znaleźć lepszą ofertą, której Sylwia nie przebiła. Jedziemy do Kudowy-Słone za 402 zł (2 osoby, 3 noce – Pokoje Gościnne, Kudowa-Słone 62 link). Dzień przed pakowanie i ruszamy w piątek 29.XII. Wyjechaliśmy około 14:00 z Płocka. Po drodze dwa małe postoje na jedzenie w tym jedno tankowanie i na około godzinkę Sylwia mnie zmienia za kierownicą. Dojeżdżamy około 21:00 ale pod drodze odbijamy troszeczkę z naszej trasy bo czeka na nas pierwszy szczyt. I tutaj również zaskoczenie, gdyż podczas planowania szczytów w ramach Sudeckiego Włóczykija przed wyjazdem zorientowaliśmy się, że szczyt Radunia, który był na naszej liście od początku, ale ze względu na zamknięcie szlaku na szczyt w związku z ochroną przyrody, był przez nas odkładany. I właśnie planując Sylwia doczytała, że szczyt Radunia został zastąpiony przez Szczytną.

Samochód zostawiliśmy pod nieczynnym już o tej porze sklepem i ruszyliśmy asfaltową drogą, żółtym szlakiem za miasteczko, gdzie po przejściu około 150 metrów skręciliśmy w drogę szutrową. Tutaj już musieliśmy włączyć nasze czołówki, bo o godzinie 18:20 pod koniec grudnia panują już egipskie ciemności. Po przejściu łagodnym podejściem po około 350 metrów doszliśmy do lasu. Szum drzew, zapach lasu, opadniętych liści był ucztą dla naszych zmysłów. Pomimo, że jest to końcówka grudnia to pogoda była wczesnojesienna i 10 st. C. Droga przez las prowadziła nas początkowo płytkim wąwozem po grubej warstwie liści aby prawie pod szczytem zmienić się na krótkie lekko strome podejście a ostatnie metry do szczytu pokonaliśmy po grani, która zapewne w dzień pozwalała nacieszyć oczy widokami przedzierającymi się przez drzewa. Sam szczyt dobrze oznaczony tabliczką, przy której zrobiliśmy sobie kilka zdjęć w aurze nocy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Ze szczytu schodziliśmy po śliskich skałach. Następnie błoto skrywające się pod liśćmi spowodowało wzmożoną czujność o nasze zdrowie. Niemniej jednak udało się nam zejść bezpiecznie. Cała droga od auta na szczyt wyniosła 1,4 km w jedną stronę i 180 metrów przewyższenia a więc przyjemny spacerek i rozprostowanie nóg oraz przewietrzenie głowy po trasie. Całość pokonaliśmy w godzinkę, w tym z postojami na robienie zdjęć. Po dojściu do auta ruszyliśmy dalej, bo od noclegu w Kudowie dzieliło nas jeszcze półtorej godziny.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén