Ruszyliśmy na tyle późno, że wiedzieliśmy iż na szczycie będziemy już po ciemku. Szczyt na tyle dla mnie szczególny, że na podejściu zadzwonił mój tata i chwilę z nim rozmawiałem opowiadając mu o naszych osiągnięciach. Samo podejście standardowo na początku jesienne aby płynnie przejść w zimowe ale bez utrudnień i bez raczków.
Spaliśmy kolejną noc w samochodzie na parkingu przy drodze. Rano okazało się, że przy parkingu jest platforma widokowa, więc mogliśmy nacieszyć oczy pięknymi widokami. Samo podejście pod szczyt ciekawe gdyż na dole jesień a w pewnym momencie jak przy linijce zaczęła się zima. sam szczyt w śniegu.
Nasza wymarzona od czasu podejścia na Sokolicę w Pieninach. Ruszyliśmy dziarsko praktycznie od razu w raczkach gdyż pogoda na minusie i to była bardzo dobra decyzja bo im dalej tym było gorzej. W ostatnim czasie musiała być odwilż i wszystko się stopiło po czym przyszedł mróz i wszystko zamarzło tworząc jedną długą ślizgawkę. Patrzyliśmy z politowaniem na innych turystów schodzących od drzewa do drzewa w obawie wywrotki. Za to oni na nas z zazdrością, że mamy raczki i idziemy niczym po trawie. Na szczycie wiatr i chmury a więc widoków nie było ale przecież nie tylko chodzi o widoki.
Ze względu na pandemię spaliśmy w samochodzie na parkingu w Lutowiskach. Rano obudziła nas piękna pogoda na lekkim minusie z uroczymi widokami nad górami. Trasa trochę błotka, trochę lodu a więc przydały się raczki. Chata Socjologa ze względu na pandemię zamknięta do odwołania. Ehh co za czasy. Musimy tu kiedyś wrócić pięknie tu.
Ależ daleko w te piękne Bieszczady … dojechaliśmy późnym wieczorem i zdobywaliśmy ten szczyt już po ciemku. Oczywiście ze względu na prace leśne szlak został na okres prac zmieniony a sama droga błotnista. Natomiast po powrocie do samochodu mieliśmy nalot Straży Granicznej, która myślała że coś przerzucamy przez granicę. Wytłumaczyliśmy im nasz cel a oni odparli, że jesteśmy bardzo odważni skoro nie boimy się niedźwiedzi, które nie zasnęły jeszcze. Powiem, że trochę nas wystraszyli i kolejny szczyt – Trohaniec zostawiliśmy już na kolejny dzień po widoku.
hmmm mam dziwne wrażenie, że już tu kiedyś byliśmy. A taak na Skopcu i wystarczyło się tylko kawałeczek w bok przejść i mieć pełnię satysfakcji. Ale czemu to robić piękną jesienią jak można zimą w nocy 🙂
Wracając z Bieszczad w stronę domu, przejeżdżając przez Kielce, postanowiliśmy zrobić sobie krótką przerwę na rozprostowanie nóg. A że tuż obok znajduje się tylko jedna oczywista kandydatka – Łysica (614 m n.p.m.), najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich i zarazem najniższy szczyt Korony Gór Polski – wybór był natychmiastowy. Pomysł był tym bardziej ekscytujący, że nigdy wcześniej nie chodziliśmy po górach nocą. Uzbrojeni w latarki czołowe, solidne buty i sporą dawkę ciekawości, ruszyliśmy na trasę ze Świętej Katarzyny z zamiarem zdobycia nie tylko głównego wierzchołka, ale również mniej znanego, choć wyższego punktu zwanego Skałą Agaty. Szlak prowadzący na Łysicę to klasyk świętokrzyskich tras – dobrze oznakowany, szeroki i bezpieczny. Idealny na pierwszą nocną wyprawę. Mimo to gra świateł, skrzypienie liści pod stopami i szeleszczące gałęzie stworzyły klimat niemal z horroru – chwilami jak z „Piątku 13-go”, chwilami jak z lasu na Łysej Górze w legendach o czarownicach. Po kilkudziesięciu minutach marszu w mroku dotarliśmy na klasyczny wierzchołek Łysicy (614 m n.p.m.), oznaczony wyraźną tablicą i charakterystycznym rumowiskiem kamieni. Chwilę potem wykonaliśmy pamiątkowe zdjęcie – błysk flesza rozświetlił mrok, a w tle majaczyła drewniana tablica z nazwą szczytu.
Ale nie poprzestaliśmy na tym. Wiedząc, że niedaleko znajduje się nieco wyższy punkt – Skała Agaty (613,31 m n.p.m.), ruszyliśmy dalej. Ten odcinek był krótki (ok. 600 m), ale wyraźnie bardziej „psychiczny” – gęstszy las, ciemność niemal namacalna i niepokojące dźwięki dookoła.
Na miejscu – radość, spełnienie, ulga i duma. Nasz pierwszy nocny górski wypad okazał się sukcesem. A przy okazji spełniliśmy też marzenie zdobycia Łysicy w obu jej wersjach – tej oficjalnej i tej „faktycznie najwyższej”, czyli Skały Agaty.
Informacje praktyczne: Wysokość: 614 m n.p.m. (wierzchołek zachodni), 614,3 m n.p.m. (Skała Agaty, wyższy wierzchołek) Pasmo: Góry Świętokrzyskie Szlak: czerwony ze Świętej Katarzyny Długość trasy: ok. 6,5 km w obie strony Czas przejścia: ok. 1,5-2 godziny (bez dłuższych postojów) Trudność: łatwa
Warto zabrać na nocną wędrówkę: Czołówkę z zapasowymi bateriami Telefon z GPS lub aplikacją z mapą offline Ciepłą odzież, szczególnie poza sezonem letnim Wygodne buty na podejście po kamieniach i możliwym błocie Książeczkę GOT i KGP na dokumentację pieczątek
Ciekawostka:
Do niedawna za najwyższy punkt Łysicy uznawano jej zachodni wierzchołek (614 m n.p.m.), jednak najnowsze pomiary wykazały, że Skała Agaty, znajdująca się około 600 metrów dalej, jest minimalnie wyższa. Obecnie uznaje się obie lokalizacje jako równorzędne w ramach KGP.
Pierwszy raz nocą, w sercu najstarszych polskich gór – doświadczenie, które na długo zostanie w naszej pamięci.
Kolejny szczyt na naszej trasie powrotnej z Bieszczad to Wątkowa, położona w sercu Beskidu Niskiego. Choć nazwa pasma może sugerować łagodne wzgórza, nie należy dać się zwieść – to pełnoprawne góry, w których można się zmęczyć, ale też w pełni nacieszyć ciszą, przestrzenią i naturą. Wątkowa szczególnie nas zachwyciła – to szczyt o wyjątkowym klimacie, zarówno przyrodniczym, jak i duchowym. Startujemy z miejscowości Folusz, wybierając zielony szlak turystyczny, który od początku prowadzi przez zalesiony, dziki teren Magurskiego Parku Narodowego. Pierwszym celem na trasie jest Magura Wątkowska (829 m n.p.m.), którą osiągamy po około 4 kilometrach. Trasa jest dość wyraźna, a podejście równe i rytmiczne – idealne, by troszkę się spocić i złapać górską zadyszkę.
uż obok znajduje się Magóra Jasielska (826 m n.p.m.), często mylona z głównym wierzchołkiem, ale również oznaczona tabliczką i odwiedzana przez turystów szukających „szczytu” – robimy pamiątkowe zdjęcie również tu.
Dalej szlak staje się znacznie łatwiejszy – prowadzi niemal po płaskim terenie, przez gęsty bukowy las, w którym pojawiają się pierwsze płaty śniegu. Warunki są bardzo komfortowe – to las jak z bajki, pełen mchu i głazów, które wyglądają, jakby skrywały legendy. Co kilka kroków pojawiają się miejsca kontemplacji i zadumy – kamienne pamiątki, tablice i kapliczki.
Właśnie w tym rejonie, na Magurze Wątkowskiej, 14 sierpnia 1953 roku ks. Karol Wojtyła odprawił Mszę Świętą w trakcie swojej wędrówki po Beskidzie Niskim. Dziś przypomina o tym symboliczny pomnik, który stoi w lesie pośród ciszy, podkreślając głęboki duchowy wymiar tego miejsca. Po chwili dochodzimy do szczytu Wątkowej (846 m n.p.m.), oznaczonego charakterystyczną żółtą tabliczką. To jedno z tych miejsc, które choć nie oferują rozległych panoram, mają swoją duszę. Tu także znajduje się krzyż z wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa, zawieszony na drzewie – cichy świadek ludzkich emocji, modlitw i refleksji.
Na chwilę siadamy, wsłuchując się w szum drzew i skrzypienie śniegu pod butami. Nie ma tu tłumów, nie ma zgiełku – tylko my, las i cienie historii. W miejscu zwanym Kopcem Wałacha znajduje się również tablica poświęcona Rafałowi Wałachowi (1951–2003) – miłośnikowi Beskidu Niskiego, twórcy wielu szlaków i działaczowi turystycznemu. Obok umieszczony został fragment poezji M. Jastruna, który idealnie oddaje klimat tych gór.
Po odpoczynku kontynuujemy marsz zielonym szlakiem do rozejścia przy Pod Kornutami, skąd żółtym szlakiem łagodnie schodzimy z powrotem do Folusza.
Informacje praktyczne: Wysokość: 846 m n.p.m. Pasmo: Beskid Niski Trasa: pętla z Folusza (zielony + żółty szlak) Długość trasy: ok. 11 km Czas przejścia: ok. 3 godzin Przewyższenie: ok. 550 m Trudność: umiarkowana (podejście pod Magurę, potem łagodnie)
Warto zabrać: Obuwie trekkingowe (szczególnie przy wilgotnych warunkach) Mapa lub aplikację z nawigacją (rozejścia szlaków mogą być nieoczywiste) Ciepłą odzież – w wyższych partiach śnieg może zalegać od jesieni do późnej wiosny Książeczkę GOT i Diademu Gór Polski na dokumentację pieczątek
Wątkowa to idealny cel dla miłośników dzikiego lasu, mchu i ciszy. Mało uczęszczana, ale bardzo satysfakcjonująca trasa – dokładnie taka, jakiej oczekujemy od Beskidu Niskiego.
Kończy się nasz krótki wypad w Bieszczady i niestety musimy już wracać do domu. Staramy się jednak maksymalnie wykorzystać ostatnie chwile w górach, dlatego zgodnie z planem chcemy zdobyć jeszcze dwa szczyty z Diademu Gór Polski – pierwszy z nich to Tokarnia (778 m n.p.m.), położona niedaleko Sanoka, w paśmie Gór Bukowskich. Tokarnia uchodzi za szczyt mało wymagający – aby go zdobyć, ruszamy z miejscowości Wola Piotrowa, skąd prowadzi żółty szlak turystyczny, który następnie przechodzi w szlak czerwony. Początkowo szlak biegnie drogą leśną, łagodnie pnąc się pod górę. Trasa na szczyt ma długość trochę ponad 3 km w jedną stronę i wiąże się z przewyższeniem ok. 250 metrów, co przy spokojnym tempie nie powinno zająć więcej niż godzinę. Pomimo chłodnej temperatury, warunki są dobre – nie ma śniegu, a powietrze jest rześkie. Wyspani i wypoczęci po noclegu w Sanoku, ruszamy bez pośpiechu. Po około 55 minutach marszu docieramy na zalesiony wierzchołek Tokarni, oznaczony tabliczką z nazwą i wysokością. Jak zawsze, robimy pamiątkowe zdjęcie do książeczki Diademu. Nie zatrzymujemy się na dłużej – mamy dziś w planach jeszcze jeden szczyt i długi powrót do domu. Po krótkim odpoczynku wracamy tą samą trasą, schodząc do Woli Piotrowej.
Informacje praktyczne: Wysokość: 778 m n.p.m. Pasmo: Góry Bukowskie (Pogórze Bukowskie) Szlak: żółty, start z Woli Piotrowej następnie czerwony od rozdroża Pod Tokarnią Długość trasy: ok. 7 km w obie strony Przewyższenie: ok. 250 m Czas przejścia: ok. 1,5–2 godziny Trudność: łatwa/umiarkowana
Warto zabrać: Obuwie trekkingowe (część trasy może być błotnista) Ciepłą odzież, szczególnie jesienią i zimą Książeczki Diademu Gór Polski oraz GOT
Tokarnia to szybki i wdzięczny cel – idealny na rozchodzenie nóg przed długą drogą powrotną i jeszcze jeden punkt zdobyty w naszej górskiej kolekcji.