Nieważne gdzie, ważne z kim!!!

Miesiąc: styczeń 2023 Strona 1 z 3

Kalwaria 385 m n.p.m.

Teraz już jesteśmy pewni, że to ostatni szczyt w dniu dzisiejszym, a walka z czasem zanim zrobi się ciemno dodaje tylko smaczku przygody. Jest to nasz 31 szczyt w ramach Korony Sudetów Polskich a więc ostatni do zdobycia odznaki. Z mapy wynikało, że jeżeli będziemy chcieli dostać się na szczyt od strony Polski to czeka nas dłuższa wędrówka przez pole, bez żadnej drogi. Ze względu na duże opady śniegu w ciągu ostatnich dwóch dni postanawiamy podjechać od strony czeskiej, gdzie na szczyt idzie się wzdłuż granicy a więc jest szansa chociaż na jakąś ścieżkę. Pomimo, że dojazd do miejsca pozostawienia samochodu od strony Czech jest dłuższy to i tak zrekompensuje nam czas pokonywanej drogi pieszo. Drogi w Czechach zasypane w równym stopniu jak w Polsce, chociaż po drugiej stronie granicy mam wrażenie, że drogi drugorzędne i boczne od nich, są lepiej odśnieżone. A może tam inaczej pada śnieg? 🙂 Nie mniej chcąc podjechać jak najbliżej początku naszego startu orientujemy się, że będziemy musieli zostawić auto po środku drogi, która nie jest może zbyt często uczęszczana ale nie wiemy, jak długo nas nie będzie. Dlatego postanawiamy wycofać się do najbliższych zabudowań, bo na zawrócenie nie ma szans. Oczywiście chwila nieuwagi i auto zjeżdża nam z drogi. Na szczęście nie zakopujemy się mocno  i szybko udaje się wybrnąć z opresji. Teraz jadę już ostrożniej, nie myślę już, że zaczyna się ściemniać. Jak znów się zakopiemy to zmarnujemy więcej czasu na wyjechanie niż na wolną jazdę. Podjeżdżamy pod zabudowania, w których pali się światło, nie ma opcji zaparkowania w innym miejscu niż na wjeździe w bramę podwórka, dlatego Sylwia idzie się zapytać o zgodę. W domu znajduje się chyba tylko starsza osoba gdyż widać migający i grający głośno telewizor i brak jest rekacji na pukanie do drzwi. Zostawiamy auto w sposób najmniej utrudniający wyjazd z posesji i ruszamy w drogę. Z pośpiechu zapominam o włączeniu zapisu przebiegu trasy ale przeszliśmy dopiero około 100m a więc nie jest za późno. Wyprawa mimo, że nie jest długa to jest męcząca. Idziemy wzdłuż słupków granicznych ale nie ma żadnej ścieżki i idzie się miedzą, ześlizgując się to na jedną to na drugą stronę. Do tego kopny śnieg, bo przecież nikt od co najmniej dwóch dni tędy nie szedł. Dochodzimy w końcu do terenu lekko zadrzewionego, gdzie zgonie z opisem na jednym z forów, znajdujemy tabliczkę informującą o najwyższym szczycie Przedgórza Paczkowskiego czyli szczycie góry Kalwaria o wysokości 385m n.p.m. Powrót już w zmroku ale po naszych śladach a więc jest dużo łatwiej i szybciej bo przynajmniej wiemy gdzie już nie stawiać stóp :). Wskakujemy do samochodu i ukontentowani wracamy do domku. Nawet nie chcę myśleć co byśmy czuli, gdybyśmy nasz błąd zdobycia nie tej Kalwarii odkryli dopiero po powrocie do Płocka.

Kalwaria 360 m n.p.m.

To miał być ostatni szczyt w dniu dzisiejszym, jak również ostatni ze szczytów, który domykał komplet do uzyskania odznaki Korony Sudetów Polskich. Jednak nie był on ostatni w dniu dzisiejszym … ale o tym później. Zacznę od tego, iż na forach było napisane, że szczyt słabo oznaczony na mapach i mogą nastąpić trudności z jego zlokalizowaniem. Mając to na uwadze przygotowaliśmy sobie przed wyjazdem kartę z nazwą góry. Szczyt faktycznie nie był oznaczony na mapie znacznikiem jak i nie kierowały do niego żadne oznaczone szlaki. Znalazłem jednak ręcznie przeszukując okolicę jego lokalizacji. Utrzymujące się duże ilości śniegu na poboczach (droga była odśnieżona) uniemożliwiały nam zatrzymanie się w okolicy drogi polnej wiodącej do szczytu (sama droga polana była zasypana). Około pół kilometra dalej znajdował się jednak przystanek autobusowy, na którym to pozostawiliśmy samochód (nie wyglądało jak by miał w najbliższym czasie przyjechać autobus). Poboczem szybko doszliśmy do drogi polnej, którą to również szybko dotarliśmy w okolice szczytu. Oczywiście poruszając się w okolicy lokalizacji na mapie nie znaleźliśmy tabliczki z informacją o szczycie. Dlatego wykorzystaliśmy kartkę przygotowaną przez nas. Powrót do auta w radosnej atmosferze, że udało się skompletować wszystkie wymagane szczyty do zdobycia odznaki i możemy wracać do domu przygotowywać dokumentację i wniosek o nadanie odznaki. Jadąc już samochodem (ok.20 min) Sylwia zaczęła coś sprawdzać w związku z odznaką i doczytała, że nie byliśmy na tym szczycie, na którym powinniśmy być a który jest zaliczany do odznaki. Nazwa obu szczytów dokładnie taka sama, a różnią się wysokością i oczywiście lokalizacją. Zdobyty szczyt jest wysokości 360m a powinniśmy zdobyć wysokości 385m. Właściwy szczyt znajdował się ponad da kilometry od zdobytego przez nas. Oznaczało to jedno – nie mamy odznaki. Dlatego decyzja była szybka … zawracamy. Problemy jednak się piętrzyły a mianowicie, na ten właściwy szczyt również nie prowadzi żaden oznakowany szlak i jak doczytaliśmy brak jest drogi. Ponadto był styczeń, a więc ciemno robi się już około 16:00. Dlatego musieliśmy dopracować na szybko miejsce pozostawienia samochodu aby było jak najbliżej szczytu i drogę co najmniej w jedną stronę przejść po widoku. Zobaczyliśmy na mapie, że najbliżej a więc i najszybciej do szczytu będzie od strony Czeskiej. Pomimo, że musieliśmy samochodem pojechać dookoła to zdecydowaliśmy się właśnie na tą opcję.

Góra Wszystkich Świętych 648 m n.p.m.

Drugą górą na naszej dzisiejszej trasie jest Góra Wszystkich Świętych, będąca na liście szczytów do zdobycia Sudeckiego Włóczykija. Z uwagi na obfite opady śniegu parkujemy w pierwszym miejscu nadającym się do tego, a są to obrzeża miasteczka Słupiec. Boimy się, że jadąc bliżej naszego zaplanowanego startu będzie tylko gorzej, a i z zawracaniem na wąskich, śliskich drogach nie jest ciekawie. Góra jest bardzo ciekawa sama w sobie pomimo, że nie wymagająca. Na samym szczycie znajduje się murowana wieża widokowa (druga z noworudzkich wież znajduje się na niedaleko położonej  Górze Świętej Anny) a po zejściu z głównej drogi asfaltowej idąc dalej szlakiem czerwonym podchodzimy niezbyt długim, ale dość stromym podejściem, wzdłuż którego znajduje się droga krzyżowa wraz z XII stacjami. Po podejściu wychodzi się wprost na Kościół pw. Matki Bożej Bolesnej, który został postawiony w drugiej połowie XVII w. po tym jak nawiedziła okoliczne tereny epidemia Dżumy. W 2002 Kościół został wyniesiony do rangi Sanktuarium Matki Boskiej Bolesnej. Zaraz za terenem kościelnym idąc dalej czerwonym szlakiem na okolicznej polanie został zbudowany prowizoryczny zadaszony ołtarz, wykorzystywany zapewne podczas ceremonii w okresie letnim. Wstęp na wieżę jest darmowy, jednak ze względu na niski pułap chmur widoków nie doświadczyliśmy a szkoda bo z opisów wynikało, że rozpościerają się przepiękne krajobrazy. Sama wieża została postawiona w 1913 roku a swoim kształtem nawiązuje od latarni morskiej. Drogę powrotną obraliśmy idąc dalej czerwonym szlakiem aby później powrócić już drogą asfaltową do zaparkowanego samochodu. Ludzi na trasie nie było dużo, szło się przyjemnie, zwłaszcza że zajadaliśmy się własnymi wyrobami przygotowanymi przez Sylwię jeszcze w Płocku tj.: suszonymi  jabłkami i suszoną wołowinką. Powiem szczerze, że jak próbowałem w domu to było tylko smaczne, na szlaku smakowało przygodą, górami i było przepyszne. Już wiem, że podczas kolejnych naszych wypraw będzie to obowiązkowe wyposażenie naszego plecaka.

Ostróg 627 m n.p.m.

Wstaliśmy nieśpiesznie, oczywiście śniadanko, kawka i w drogę. Pierwsza góra na dzisiaj ani nie jest daleko ani nie jest wymagająca. Przemieszczamy się na parking pod Twierdzą Srebrna Góra gdyż Twierdza Ostróg jest po drugiej stronie drogi. Zwiedzanie Twierdzy Srebrna Góra zostawiamy na przyjazd w ferie z chłopcami. Droga na parking jest wymagająca z uwagi na nadal dużą ilość śniegu i słabe odśnieżenie. Jest bardzo ślisko a my bez łańcuchów na kołach. Na parkingu znajdują się może 2-3 auta podczas naszych przygotowań pojawiają się następne. Jednak tylko my idziemy w kierunku Twierdzy Ostrów. Droga jest odśnieżona przez pług, który przejechał niedługo przed naszym przejściem. Po krótkim spacerze naszym oczom ukazują się piękne mury fortu w magicznej atmosferze zimy. Na dziedzińcu wystawione są różne działa ale już chyba z czasów ostatniej wojny. Obsługa wpuszcza nas na dziedziniec, którego zwiedzanie jest za darmo natomiast płatne są wystawy w salach. Na płatne zwiedzanie decydujemy się również w ferie głównie dla tego, że mamy jeszcze w planach kolejne góry a po nich wracamy do domku. Obsługa podczas luźnej rozmowy informuje nas, że wczorajsze obfite opady śniegu odcięły im możliwość zjazdu do głównej drogi i nocowali w forcie. Czyli jednak mamy trochę szczęścia, że od rana służby odśnieżyły drogę. Nie zabawiamy długo i po zrobieniu kilku zdjęć schodzimy na dół do samochodu.

Góra Parkowa 452m n.p.m.

Drogi coraz bardziej zaśnieżone, coraz bardziej nieprzejezdne. Wiemy już, że w dniu dzisiejszym to będzie nasz ostatni szczyt i dojazd nie może być po bocznych drogach, które nie zostały odśnieżone. Dlatego decydujemy się zmienić plany i udać się na obrzeża miasteczka Bielawa, gdzie znajduje się Góra Parkowa – zaliczana do Sudeckiego Włóczykija. Na mapie wypatrujemy duży parking nieopodal głównej drogi, więc zapowiada się bezpiecznie. Po dojechaniu okazuje się, że cały parking zasypany jest grubą warstwą śniegu ale na nasze szczęście już kilka aut wjechało na niego i śnieg został troszkę rozjeżdżony. Dlatego i my dokładamy swoją cegiełkę i parkujemy jak najbliżej wyjazdu, skąd ruszamy na szczyt. Początkowo pokonujemy niewielkie wzniesienie po łące gdzie widać nieczynne wyciągi orczykowe. Po łące na sankach jeżdżą dzieci w towarzystwie dorosłych, prawdopodobnie właścicieli aut z parkingu chcących skorzystać z powrotu zimy. My tymczasem idziemy dalej żółtym szlakiem pomiędzy lasem pokrywającym wzgórze a ogródkami działkowymi, dochodząc niebawem do bardziej stromego podejścia rozpoczynającego atak szczytowy 🙂 Przed nami tego dnia przechodziła jedna, może dwie osoby więc musimy się przekopywać w świerzym, nieudeptanym śniegu. Podejście pomimo, że trochę strome, nie jest długie i naszym oczom niebawem wyłania się metalowa konstrukcja wieży widokowej wieńczącej szczyt niczym korona na głowie. Pod wieżą witamy się z jedynym turystą w tym miejscu. Pan bardzo chętnie zaczyna opowiadać nam o okolicy podając różne historie. Wchodzimy na wieżę i podziwiamy piękną panoramę gór z Bielawą  u ich podnóży. Ujemna temperatura i wiaterek nie pozwalają nam dłuższe napałanie się widokami i po zrobieniu kilku fotek uciekamy na dół.

Próbujemy dojechać do sklepów motoryzacyjnych, do których nie udało nam się dodzwonić w drodze do Bielawy, w celu zakupu łańcuchów zimowych na koła. Pozwoliłyby to niechybnie poprawić nasze bezpieczeństwo, zwłaszcza na bocznych drogach ale niestety nasze działania są bezskuteczne. Ze sklepów do których nie udało się dodzwonić jeden jest zamknięty a drugi od jakiegoś czasu już zlikwidowany.

Postanawiamy skorzystać z okazji obecności w większej miejscowości i szukamy sklepu z elektroniką w celu zakupu kabla HDMI. Który jest nam potrzebny do wieczornej uczty kinowej. W pokoju mamy telewizor a z uwagi na fakt, że niedawno otrzymaliśmy do stęp do platformy AppleTV postanawiamy to wykorzystać. Znajdujemy sklep bez problemu oraz dokonujemy naszego zakupu. Ale zwracamy uwagę, że bliża się czas obiadu, więc korzystamy z okazji i wchodzimy do pobliskiej pizzerii. Zamawiamy po gorącej zupce (rosołek i pomidorówka) oraz dużej pizzy. Sam wystrój, jak i domowa atmosfera pizzerii bardzo nam się podoba, a zwłaszcza obraz kameleona na jednej ze ścian. Dlatego odwlekamy czas jej opuszczenia. Niestety pora obiadowa ściąga oraz więcej ludzi dlatego z pełnymi już brzuszkami udajemy się na kwaterę, oddać się najpierw lekturze a następnie uczcie filmowej (ostatecznie skończyło się na serialu akcji).

Wrona 458 m n.p.m.

Góra Wrona położona jest na Wzgórzach Bielawskich. Nie jest szczytem, który wymaga specjalnego przygotowania lub odpowiednich warunków do zdobycia. My przyjechaliśmy od strony Ostroszowic i ze względu na obfite opady śniegu postanowiliśmy podjechać pod niego na tyle na ile było to możliwe. Plany obejmowały również odwiedzenie punktu widokowego. Niestety nieodśnieżona droga nie pozostawiała możliwości pozostawienia samochodu tam gdzie planowaliśmy. Dlatego dojechaliśmy do samej ścieżki prowadzącej na szczyt, która była położona w lesie i przez to było mniej śniegu niż na poboczach i drodze, którą dojechaliśmy. W konsekwencji nasza wyprawa na szczyt liczyła zaledwie 200 metrów praktycznie bez przewyższeń. Sam szczyt nie jest położy wysoko a w dodatku zalesiony a więc i widoków praktycznie żadnych ale posiada ładną tabliczkę z oznaczeniem a to duży plus bo to zawsze miła pamiątka do zdjęcia. Powrót ze szczytu również szybki natomiast podróż już nie. Nawigacja poprowadziła nas inną krótszą drogą i jak się okazało dla nas nie przejezdną. Skończyło się to dla nas powrót na biegu wstecznym i zawracanie na podjeździe do posesji ze sporym spadkiem. Ryzyko było spore bo podjazd był śliski a do tego ograniczony kamiennym ogrodzeniem. Na szczęście nie zaliczyliśmy ześlizgnięcia się na nim i operacja cofania i zawracania skończyła się bezpiecznie i pomyślnie ruszyliśmy w kierunku Ostroszowic, gdzie zaczęliśmy już po drodze szukać i obdzwaniać sklepy motoryzacyjne w celu zakupienia łańcuchów zimowych na koła.

Brzeźnica 492 m n.p.m.

Rano po przebudzeniu i wyjściu przed ośrodek w którym nocowaliśmy, nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom. Było … biało. I to bardzo! Jakieś 10 cm śniegu spadło w nocy. Zaczęliśmy więc od odśnieżania samochodu i już podczas tej czynności zastanawialiśmy się nad warunkami na drogach no i na zaplanowanych trasach. Zwłaszcza wyjazd na główną drogę spod ośrodka był sporym wyzwaniem z uwagi na duży spadek. Na szczęście właściciel już zdążył posypać popiołem, co poprawiło bezpieczeństwo zjazdu. Drogi zgodnie z naszymi obawami były lekko rozjeżdżone ale nie odśnieżone, może z uwagi iż nie były to drogi krajowe. Pojęliśmy decyzję, że auto pozostawimy jak najbliżej głównej drogi i nie będziemy ryzykować zakopania przy podjazdach bliżej szczytu. Tak też zrobiliśmy. Dlatego czekała nas niezbyt może długa, ale za to bajecznie piękna droga zielonym szlakiem. Najpierw niewielki kawałek nierozjeżdżoną drogą, aby następnie odbić z niej w ścieżkę leśną. Śnieg przez jakiś czas prószył ale najgorszy był zimny wiatr. Podejście nie było ani strome ani długie za to samo dojście do szczytu było po zasypanej grani gdzie ilość śniegu w pewnych momentach bardzo utrudniała wędrówkę. Dlatego decydowaliśmy się na odbicie poniżej grani po zawietrznej stronie. Na samym wierzchołku zamiast tabliczki , znajdowała się już mocno wysłużona i zniszczona od wiatru kartka w plastikowej koszulce. Powrót przebiegał już dużo szybciej, gdyż śnieg przestał już zupełnie padać i wiatr zaczął mocno słabnąć. Urzeczeni piękna zimową scenerią oddaliśmy się śnieżnym harcom czyli bitwie na śnieżki i robienia przez Sylwię aniołków w śniegu. Przed dojściem do naszego auta ratowaliśmy jeszcze z opresji innych kierowców, którzy nie mogli się minąć na zaśnieżonej drodze, przez co zakopali się autami w śniegu. Wspólnymi siłami szybko się uporaliśmy z uratowaniem z opresji kierowców. A po ponownym odśnieżeniu naszego auta, ruszyliśmy na kolejny zaplanowany szczyt. Jednak widząc panujące warunki, w głowach już układaliśmy plan B, który zakładał niestety mniejszą ilość zdobytych szczytów ze względu mocno utrudnione przemieszczanie się pomiędzy zaplanowanymi górami.

Wojkowa 502 m n.p.m.

Kolejny nasz wypad na rajd po górach. Wyjazd zaplanowany skrupulatnie i ambitnie jeszcze przed spakowaniem się i ruszeniem. W planach jest oczywiści ukończenie Korony Sudetów Polskich oraz kilku okolicznych górek do uzyskania brązowej odznaki Sudeckiego Włóczykija. 

Góra Wojkowa jest nieco na uboczu (Pogórze Izerskie) naszych planów i normalnie szkoda byłoby czasu aby na nią jechać. Mimo wszystko zaplanowaliśmy poświęcić poprzez wydłużenie czasu dojazdu i nadrobić drogi jeszcze na początku wyprawy a dopiero po zdobyciu jej wrócić  w rejon planowanych szczytów. Z uwagi na i tak krótki dzień, Wojkowa wydaje się być idealna, bo niewymagająca. Z informacji na różnych forach dowiedzieliśmy się, że bardzo blisko można dojechać samochodem, chociaż bardzo trzeba uważać bo już w niejednym aucie osobowym uszkodzono na tej drodze podwozie lub miskę olejową. Dalsza trasa piesza jest w większości po drodze a dopiero przed szczytem jest trochę błądzenia po lesie, bo droga nie jest w żaden sposób oznaczona. Dlatego też na forach są dokładne opisy skąd ruszyć i jakie kierunki obrać. Co ostatecznie nie zniechęca nas do poszukiwania szczytu po nocy.

Droga dojazdowa faktycznie fatalna, bardzo duże nierówności a do tego kamienie w najmniej spodziewanych miejscach! Finalnie udaje nam się dojechać zgodnie z opisem dosyć blisko do samego drogowskazu a następnie chętnie po długiej podróży ruszamy z latarkami czołowymi na szczyt. Pogoda również nam dopisuje gdyż jest mały minus, przez co nie jest mokro bo wszystko zmarznięte. Dzięki ujemnej temperaturze też idzie się dziarsko. Czas marszu mija nam bardzo szybko, gdyż całą drogę spędzamy na rozmowie i planach na najbliższe dni … czyli górskie szczytowania 🙂 Nawet nie zauważamy, jak dochodzimy do lasu skrywającego szczyt. I tutaj pomimo opisów nie jest tak łatwo a do tego zasięg latarek w lesie mocno ogranicza nasz zasięg wzroku. Informacja o szczycie wydaje się nie do odnalezienia. Krążymy to w jedną to w drugą stronę, przedzierając się nie tylko przez las ale i krzaki, których w opisach nie było. Nie poddajemy się jednak i w końcu, po kilku minutach nasze starania zostają nagrodzone! Znajdujemy kartkę informacyjną o lokalizacji szczytu. Robimy pamiątkowe zdjęcie i szczęśliwi wracamy do auta. Odnalezienie szczytu przyjmujemy jako dobry znak naszej dalszej wyprawy zaplanowanej na kolejne dni. Po wskoczeniu do auta jedziemy już na naszą kwaterę na nocleg w Srebrnej Górze (wyszukany przez Sylwię). Po drodze zaczyna nawet sypać śnieg.

Radogost 395 m n.p.m.

Radogost wzniesiony na 398 m npm na starym wulkanie należy do Krainy Wygasłych Wulkanów. Nazwa szczytu wzięła się od słowiańskiego bóstwa Radogost i istnieje od 1945r. Kluczowym i charakterystycznym dla tej góry jest ceglana wieża widokowa o wysokości 22 m. Trasa na szczyt nie była wymagająca i zajęła Płockim Harpaganom zaledwie 10 min w jedną stronę. Z wieży rozpościerał się widok tak piękny, że gdyby nie bardzo silny wiatr, uruchomilibyśmy drona by to uwiecznić. Skończyło się na kilku fotkach i szybciutko do autka, bo była przed nami jeszcze 4h droga do domku. Ale dla nacieszenia się ostatnim szczytem w dniu dzisiejszym wybraliśmy trochę inną drogę, nieco dookoła ale również czerwonym szlakiem. Zmiana podyktowana była głównie tym, iż po tej krótszej jednak mijaliśmy trochę ludzi a chcieliśmy nacieszyć się ciszą i sobą.

Góra Krzyżowa 353 m n.p.m.

Góra Krzyżowa, jest to jeden ze szczytów, który zaliczy jest zarówno do Sudeckiego Włóczykija jak i do Korony Sudetów Polskich. Takie sytuacje bardzo cieszą nas kiedy za jednym wejściem możemy zdobyć dwa szczyty :). Góra jest typu wulkanicznego i jest położona na obrzeżach Strzegomia, a więc jest możliwy dojazd bardzo blisko podnóża góry, parkując na końcu jednego z osiedli. Trasa na szczyt, nie jest mocno wymagająca i pokonuje się ją szybko. Początkowo jest lekkie wzniesienie do przełęczy z tablicą szczytu oraz kamiennymi stołami i ławami. Następnie szlak na ostatnim odcinku podejścia prowadzi po stromych schodach, na których znajduje się napis „Schody te są darem miłości, darem miłości są schody do nieba”. Schody ciągną się do samego szczytu i trzeba ich trochę pokonać, ale wszystko rekompensuje rozpościerający się ze szczytu piękny widok panoramy miasta Strzegom i okolicy. A widać stąd nie mało bo Nizinę Śląską, Masyw Ślęży, Obniżenie Podsudeckie, Góry Sowie, Wałbrzyskie, Kamienne oraz Kaczawskie, a za nimi nawet Karkonosze ze Śnieżką.
Pogoda była sprzyjająca i pozwalała chociaż przez chwilę pozachwycać się i nacieszyć oczy, duszę i serca. Natomiast na samym szczycie, jak nie trudno się domyślić (nazwa góry nie jest myląca) znajduje się piękny krzyż 🙂 na placu wyłożonym kostką brukową. Ze względów bezpieczeńtwa  plac ogrodzony jest metalową barierką. 

Strona 1 z 3

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén