Dzień pierwszy w Kudowie Zdroju. Wczoraj dojechaliśmy o 21:00 a po drodze zdobyliśmy Szczytną z Sudeckiego Włóczykija. Na dzisiaj plan 3 szczytów, ale odwlekamy nasze wyjście ze względu na mocno deszczową pogodę. Nie dość, że się nie chce to jeszcze świadomość zamoczenia ubrań, kiedy nie mamy na zmianę, mogłoby spowodować zmianę planów na kolejne dni. Dlatego zmieniamy plany i jedziemy do Kaplicy Czaszek, a później zobaczymy co będzie dalej. Pod kaplicą jesteśmy o godz. 10:45, a więc chwilkę się spóźniliśmy, bo wejścia odbywają się co 15 minut. Obchodzimy świątynie dookoła, ale cały czas pada, więc aby nie zmoknąć i nie przemarznąć chowamy się w samochodzie. Podchodzimy do kasy tuż przed 11:00 i kupujemy dwa bilety dla dorosłych po 12 zł. Po wejściu do kaplicy dowiadujemy się o historii jej powstania oraz cały szereg ciekawostek związanych z osobami, których szczątki znajdują się w kaplicy. Spotkanie prowadzone jest przez siostrę zakonną, której sposób opowiadania istotnych informacji jest bardzo nieciekawy i monotonny. Na szczęście spotkanie nie jest długie i dobrze, bo Sylwia czuje się bardzo przygnębiona tym miejscem i musi aż usiąść w kącie, aby złapać oddech, przede wszystkim myśli. Nie dziwi to gdyż ściany i sklepienie wnętrza kaplicy pokrywa ok. 3 tysięcy ciasno ułożonych czaszek i kości ludzkich, a dalsze 20-30 tysięcy szczątków leży ciasno ułożonych w krypcie pod podłoga kaplicy. Kości znajdujące się w krypcie należały do ofiar wojen oraz epidemii, które przetoczyły się przez okolicę głównie w XVIII wieku.

Po wyjściu z kaplicy zauważamy, że deszcz już się wypadał i przepogodziło się. Dlatego postanawiamy bezwłocznie ruszyć w kierunku pierwszego szczytu – Koruny.  Nawigacja pokazuje, że dojazd zajmie nam 40 minut. Po drodze jednak zaczyna znów padać jednak jak szybko zaczęło tak i szybko przestało. Na miejscu nawigacja trochę się gubi i kieruje nas trasami nieprzejezdnymi. Po dwóch próbach, które zakończyły się wycofaniem (jedna z problemami z wyjazdem, a druga problemami z zawróceniem)  postanawiamy zostawić auto 3,5 km od początku naszej trasy, przy posesji prywatnej. Aby nie robić problemu mieszkańcom, Sylwia puka do drzwi chałupki i pyta się czy możemy zostawić auto, właściciele zgadzają się bez problemu … a my ruszamy zielonym szlakiem ku czeskiej przygodzie 😄. Wiemy już na starcie, że zaplanowane zdobycie szczytu przez godzinę odbędzie się w czasie około trzy razy dłuższym, gdyż dystans też wydłużył się trzykrotnie. Szybko o tym zapominamy, bo już po 300 metrach naszym oczom zaczynają się pokazywać formacje skalne, które za chwilę przechodzą w przepiękny wąwóz. Miejsce jest tak magicznie piękne, że już nawet nie zwracamy uwagi na błoto pod nogami. Mało tego, nie przeszkadzają nam nawet przelotne opadziki deszczu. Jesteśmy zachwyceni tym miejscem i już nie żałujemy, że mamy nadłożone km drogi. Co chwile zatrzymujemy się podziwiać uformowane skały po jednej lub po drugie stronie, robimy dużo zdjęć, również sobie na tle tej pięknej, majestatycznej, ponadczasowej przyrody. Po około kilometrze wychodzimy z wąwozu i szlakiem podążamy skrajem lasu, aby po chwili dojść do asfaltowej drogi, którą podążamy następne dwa kilometry czyli do miejsca skąd mieliśmy ruszyć na szczyt. W tym miejscu szlak skręca w las i znów trasa staje się urokliwa, co chwilę skały zaczynają się wyłaniać spomiędzy drzew, aby w końcu zdominować krajobraz. Podejście nie jest ani ciężkie ani trudne i po drodze mijamy mnóstwo rodzin z małymi, szczęśliwymi dziećmi.  Po drodze nie brakuje bliskiego kontaktu ze skałą. Momentami trzeba nawet się przeciskać pomiędzy masywnymi blokami, a innym razem podziwiać w niedużej odległości pięknie ukształtowane przez naturę konstrukcje skalne. Sam szczyt nie posiada tabliczki, gdyż najwyższe miejsce znajduje się na skałach, dlatego na mapie umowne miejsce znajduje się na ścieżce pod skałą. Nieopodal szczytu znajdują się punkty widokowe jednak niski pułap chmur nie pozwala nam nacieszyć się w pełni krajobrazem, gdyż widoczność jest mocno ograniczona. Podczas drogi powrotnej musieliśmy uważać na mokre kamienie, ale również na błoto pod liśćmi, poślizgnięcie mogłoby zakończyć nasze dalsze eskapady i to nawet na pół roku. Aby zyskać na czasie postanowiliśmy wrócić już troszkę inną drogą, czyli nie przez wąwóz. Zaoszczędzony czas pozwolił nam szybko przemieścić się na kolejny drugi i już ostatni w dniu dzisiejszym szczyt.