Podczas powrotu z Wysokiego Wierchu czyli dwa dni temu, zapadła decyzja o realizacji z chłopcami naszego starego postanowienia, a mianowicie przejścia Czerwonych Wierchów. Pomysł jest o tyle dobry gdyż da ewentualny przedsmak wysiłku i sprawdzenia się przed wejściem na Rysy. Tatry Wysokie pozwalają lepiej przygotować się wydolnościowo do ogromnego wysiłku oraz zaaklimatyzować się do wysokości, która jest już odczuwalna. Najwcześniejsze bilety dostępne do zakupu na czwartek do wjazdu kolejką na Kasprowy Wierch były dostępne dopiero na sobotę na godzinę 12:50. Nie zastanawialiśmy się długo bo baliśmy się, że i na tą godzinę za chwilę zabraknie i Sylwia od razu dokonała ich zakupu. Godzina 12:50 to bardzo późny wjazd aby zacząć nasze ambitne plany ale powinniśmy się wyrobić do zejścia w Kirach przed zmrokiem. Dlatego auto zostawiliśmy (30zł za cały dzień) nieopodal ronda Jana Pawła II skąd odcinek 2 km do wyciągu pokonaliśmy pieszo. Wjazd kolejką z przesiadką na stacji pośredniej zajął 15 minut a koszt za 4 osoby (2 dorosłe i 2 młodzieży) 420zł w jedną stronę. Po wjechaniu na szczyt Kasprowego Wierchu (1987 m n.p.m.) od razu ruszyliśmy zaplanowanym czerwonym szlakiem aby oddalić się jak najszybciej od uciążliwego tłumu, który oblegał okolice szczytu. Po drodze mijaliśmy zawodników ultramaratonu górskiego, mocno już umęczonych a których trasa biegła po szlaku tyle, że w kierunku przeciwnym. My z uwagi na bardzo wysokie temperatury musieliśmy robić przerwy z chłopcami aby ich nie zajechać a przy okazji i siebie. Zaplanowana i zabrana przez nas ilość wody już po 2 godzinach okazałą się niewystarczająca. Jednak mieliśmy w pamięci o źródełkach za szczytem Ciemniaka, w których możemy ją uzupełnić, tak więc nie było źle. Potwierdziliśmy tylko dla pewności u jednej osoby na szlaku, że nie wyschły i już dalej szliśmy dużo spokojniej. Za Kondracką Kopą, gdzie szlak odbija na Giewont, ludzi już było bardzo mało i spotykaliśmy sporadycznie aż wreszcie zrobiło się pusto, przyjemnie i nareszcie całkiem spokojnie. Obraz spokoju dopełniły kozice górskie, które spotkaliśmy trzy razy podczas podążania szlakiem, z czego dwa razy na prawdę z bardzo bliska. Pomimo, że widzieliśmy samicę z młodym. Wysokość plus temperatura zrobiły swoje i zmęczenie było dla nas wszystkich mocno odczuwalne, dlatego też i nasze tempo marszu mocno spadało. Po dotarciu do źródełek i odpoczynku przy nich wiedzieliśmy już, że końcówkę wycieczki będziemy schodzić już po ciemku, bo nie zdążymy do zachodu. Na szczęście zachód słońca na szlaku chowającego się za górami zrekompensował nam te niedogodności i mamy wspaniałą pamiątkę w postaci rewelacyjnych wspomnień i pięknych zdjęć. Na końcówce szlaku, przy zejściu zmartwieni, czy będziemy mieli jak się dostać do auta zostawionego w Kuźnicach dostaliśmy propozycję powózki przez schodzących turystów ze Śląska, z której nie ukrywam chętnie skorzystaliśmy. Na powrocie zrobiliśmy jeszcze zakupy w Biedronce w Zakopanym, a na kolację Sylwia podgrzała przygotowaną wcześniej zupę ogórkową przy ogromnym zadowoleniu nas wszystkich.