wejście I – 15 października 2020 Sylwia i Patryk
wejście II – 4 lipca 2021 Sylwia, Kuba i Jasiek
wejście III – 9 lipca 2021 Patryk i Miłosz
wejście IV – 31 grudnia 2021 Sylwia i Patryk
Wejście V – 2 listopada 2023 Sylwia i Patryk
Babia Góra to jest zdecydowanie góra przez duże G (jej inna nazwa to Diablak). Króluje wysokością ponad innymi okolicznymi wierzchołkami i jest bardzo kapryśna oraz nieprzewidywalna pogodowo. W Koronie Gór Polski, pod względem wysokości znajduje się zaraz za Rysami. W końcu i nam przyszło się z nią zmierzyć. Początkowo nic nie zapowiadało naszych przyszłych kłopotów … ale po kolei. Podjechaliśmy na parking w Przełęczy Krowiarki. Samochodów w tym czasie i o tej porze było do policzenia na palcach jednej ręki. Przed nami na szlak ruszył samotny mężczyzna. My udaliśmy się do Informacji Turystycznej gdzie kupiliśmy bilety wstępu do Babiogórskiego Parku Narodowego oraz pamiątki. Warunki na Przełęczy były dobre, określiłbym je jako jesienne, temperatura około 8 stopni. Ruszyliśmy czerwonym szlakiem ku pierwszemu szczytowi czyli Sokolicy (1367 m n.p.m.). Wraz ze zdobywaniem wysokości zaczęło robić się coraz chłodniej, a pojawiające się od początku kałuże zaczęły zmieniać się kupki śnieżno-lodowe. Sytuacja zmieniła się znacznie po wyjściu szlaku z poziomu lasu w teren kosodrzewiny, gdzie momentalnie zrobiło się biało od leżącego śniegu. Właśnie w tym momencie zaczęliśmy sięgać z plecaków ciepłe ubrania i zakładać je na siebie. Zauważyliśmy również pojawiające się ciemne chmury, które nie są zwiastunem ładnej pogody. Nie pomyliliśmy się w tym zakresie, chwilę później nastąpił opad w postaci gęstego, drobnego śniegu. Po wyjściu z kosodrzewin dodatkowo wzmógł się silny wiatr, który spowodował, że śnieg zacinał od boku, a nie padał z góry. Spowodowało to nie tylko dodatkowe obniżenie temperatury odczuwalnej ale również ograniczyło widoczność do około 20m. Było to dla nas o tyle nieprzyjemne, że szlak po „wyjściu” na otwarty skalisty teren nie porośnięty roślinnością oznakowany jest poprzez rozstawione tyczki (latem namalowane znaki są na kamieniach pod nogami). Teraz padający śnieg ograniczał widoczność w ten sposób, że stojąc przy jednaj tycze nie widzieliśmy drugiej i nie wiedzieliśmy w jakim kierunku dokładnie mamy podążać. Na szczęście mężczyzna, który ruszył z parkingu przed nami był na tyle niedaleko, że wciąż były widoczne jego ślady w śniegu. Podążając jego śladami, osłonięci od zacinającego śniegu przemierzaliśmy kolejne metry do momentu kiedy nagle zarwał się pode mną śnieg i prawa noga wpadła mi głęboko, po udo w szczelinę. Pierwsze co pomyślałem i odruchowo zrobiłem to utrzymałem pionową pozycję podpierając się kijkami aby nie doznać złamania. Po chwili jak ochłonąłem poruszałem stopą i upewniłem się, że wszystko jest ok zacząłem powoli wyciągać nogę. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i mogliśmy ruszyć dalej le co się spociłem to moje. Wolę nie myśleć co byśmy zrobili w przypadku urazu. Po przeanalizowaniu sytuacji okazało się, że faktycznie szliśmy po śladach ale nie stawiałem kroków dokładnie w miejsca śladów a mężczyzna idący przed nami zapewne miał takie same problemy z lokalizacją szlaku i zapewne podjął ryzyko podążania na azymut, poza szlakiem. Dalszą podróż już planowaliśmy rozsądniej i inaczej. Mianowicie stawaliśmy przy tyczce, odpalaliśmy mapę w telefonie i obraliśmy kierunek zgodnie ze szlakiem w kierunku kolejnej tyczki, która pojawiała się naszym oczom mniej więcej w połowie drogi pomiędzy tyczkami. W ten sposób doszliśmy na szczyt, gdzie wiało jeszcze mocniej o było bardzo nieprzyjemnie. Pomimo założonych wszystkich ciepłych rzeczy, byliśmy przemarznięci i wymęczeni dlatego nie rozsiadaliśmy się na szczycie i byliśmy cały czas w ruchu, aby nie wytracić resztek ciepła spod ubrań. Sylwia miała przemarznięte dłonie do tego stopnia, że zaczynała tracić w nich czucie. Kiedy usłyszałem o tym od razu, bez chwili zastanowienia oddałem jej swoje grube rękawiczki (sam zostając w cienkich), aby nie doszło do odmrożenia. Na samym szczycie nie było tłumów ale kilka osób tam przebywało, zapewne weszli od innej strony. Droga powrotna ze szczytu była już dużo łatwiejsza. Szliśmy po swoich śladach, ale i pogoda zaczęła się nieznacznie poprawiać. Na parkingu przy aucie przebraliśmy się w suche ubrania i od razu zrobiło się cieplej. Nie byliśmy dobrze przygotowani na takie warunki i zdaliśmy sobie z tego właśnie sprawę. Nasze ubrania to głównie bawełniane koszulki, kurtki nie oddychające spowodowały wystąpienie sytuacji, że spoceni na podejściu zatrzymaliśmy wilgoć przy ciele a silnie wiejący wiatr ze śniegiem powodował zamarzanie ubrań i dodatkowe wychładzanie nas. Poza tym moja druga para butów (wojskowe desantówki a NortFace po Skrzycznym nie wyschły) nie wytrzymała warunków i zapewne ze starości przepuszczała wilgoć. Dlatego skończyłem z mokrymi skarpetami (na szczęście wełnianymi) i wychłodzonymi stopami. Ostatecznie musieliśmy się dosprzętowić w odpowiednie ciuchy i pojechaliśmy na zakupy do sklepu sportowego w Nowym Targu, gdzie zrobiliśmy spore zakupy (ja buty Salomona, spodnie zielone Milo, polar Milo, skarpety z wełny merino).

