Szczyt położony na styku granicy Polsko-Czeskiej z uroczymi skałami pod drodze na szczyt i zachwycającymi widokami.

Szczyt położony na styku granicy Polsko-Czeskiej z uroczymi skałami pod drodze na szczyt i zachwycającymi widokami.
Bajeczne pełne uroku podejście w zimowej scenerii z pięknymi widokami. Z mojej wiedzy, w lasach raczej kotki nie biegają dziko więc znaleziony przez nas ślady raczej należały do rysia.
Po kolejnym noclegu w samochodzie pod szczytem wstaliśmy wypoczęci i ruszyliśmy dziarsko w zimowej, śniegowej scenerii na szczyt. Parkowanie i nocowanie pod szczytem daje nam oszczędności czasowe, które możemy spożytkować na regenerujący sen.
Wybraliśmy najkrótszą i wydawałoby się najszybszą trasę zdobycia szczytu. Ale szlak nie był prosty, ciężkie bardzo strome podejście w warunkach lodowo-śniegowych dało nam wycisk. Natomiast zejście już lżejszym szlakiem ale za to po ciemku.
Tą górę bardzo słabo pamiętam, gdzieś pomiędzy Trójgarbem a Borową.
Dojechaliśmy pod szczyt późno w nocy a że początek pandemii więc spanko w samochodzie. Zaparkowaliśmy na pustym parkingu i zmęczeni położyliśmy się szybko spać, natomiast rano, kiedy wstaliśmy pomimo wczesnej pory cały parking był już prawie zastawiony. Podejście w śniegu i kawałkami mocno oblodzone ale jak zwykle warto było bo nacieszyliśmy oczy i dusze pięknymi widokami z wieży widokowej.
Ruszyliśmy na tyle późno, że wiedzieliśmy iż na szczycie będziemy już po ciemku. Szczyt na tyle dla mnie szczególny, że na podejściu zadzwonił mój tata i chwilę z nim rozmawiałem opowiadając mu o naszych osiągnięciach. Samo podejście standardowo na początku jesienne aby płynnie przejść w zimowe ale bez utrudnień i bez raczków.
Kolejną noc podczas naszego bieszczadzkiego wyjazdu spędzamy, zgodnie z wypracowanym już rytmem, w samochodzie. Tym razem wybieramy urokliwe miejsce tuż przy wieży widokowej „Szcznerbanówka”, nieopodal Przełęczy Przysłup za miejscowością Żubracze. Noc mija względnie spokojnie – w ciszy przerywanej jedynie przez kilka samochodów, które zatrzymują się na krótki postój.
Rano budzi nas niesamowity widok – lekko przymglony krajobraz, a wokół pokryte szronem szczyty Stryb i Hyrlata, wyglądające jak z pocztówki. Ale największe wrażenie robi Wołosań, który jawi się w oddali jako nasz dzisiejszy cel.
Zostawiamy samochód przy drodze w Żubraczem i ruszamy zielonym szlakiem, prowadzącym wzdłuż szemrzącego potoku Wołosań. Początek trasy to wciąż jesienny klimat – wilgotne liście, błotnisty grunt i chłodne, ale jeszcze nie zimowe powietrze.
Po około 1,5 km szlak zaczyna się piąć ostro w górę, las staje się gęstszy, a my wkraczamy w coraz bardziej zimową krainę. Z każdym metrem robi się bielej, drzewa przybierają bajkowy wygląd, a śnieg zaczyna delikatnie skrzypieć pod butami.
Wędrujemy w stronę szczytu Przysłup (1006 m n.p.m.) – pierwszego szczytu na naszej trasie. Choć warunki stają się trudniejsze, jesteśmy dobrze przygotowani. Świeża warstwa śniegu i lodu sprawiają, że raczki znów okazują się niezastąpione.
Grzbiet między Przysłupem a Wołosaniem prowadzi przez niezwykły las – jakby zawieszony między porami roku. Światło leniwie przebija się przez zamarznięte konary, a cisza przerywana jest tylko naszymi krokami.
Po około 5 km docieramy do skrzyżowania szlaków – zielonego i czerwonego, będącego częścią legendarnego Głównego Szlaku Beskidzkiego. Skręcamy w lewo i już po kilkuset metrach zdobywamy nasz cel – Wołosań (1071 m n.p.m.).
Szczyt wita nas scenerią rodem z bieszczadzkiej bajki – drzewa skute lodem, szlak pokryty świeżym puchem, a nad głowami przejrzyste niebo z zawieszonymi chmurami. Zimowa cisza ma swój własny głos – ten, który słyszy się tylko na takich wysokościach.
Po krótkim odpoczynku ruszamy tą samą trasą z powrotem, planując jeszcze jedno podejście – na sąsiedni Łopiennik, który kusi nas swoją dzikością. Ale to już opowieść na kolejną kartę z Diademu Gór Polski…
Informacje praktyczne – Wołosań (1071 m n.p.m.):
Pasmo: Bieszczady Zachodnie
Szlak: zielony z Żubraczego do skrzyżowania pod Wołosaniem, dalej czerwonym GSB
Dystans w obie strony: ok. 11 km
Czas przejścia: ok. 4 godziny (bez dłuższych postojów)
Trudność: umiarkowana (w zimowych warunkach wskazane raczki)
Warto zabrać:
Raczki (szlak miejscami bywa bardzo śliski)
Latarkę czołową (w zimie wcześnie robi się ciemno)
Termos z ciepłą herbatą
Podsumowanie:
Wołosań to nie tylko najwyższy szczyt pasma granicznego w Bieszczadach Zachodnich, ale też miejsce wyjątkowo urokliwe zimą. Choć nie oferuje rozległych panoram, rekompensuje to atmosferą odludnych szlaków, ciszy i dzikiej przyrody. Wędrówka przez śnieżny las, kontakt z nieskażoną naturą i świadomość podążania fragmentem Głównego Szlaku Beskidzkiego czynią tę wyprawę niezapomnianą.
Po zdobyciu porannego Trohańca nie zwalniamy tempa i tego samego dnia ruszamy na kolejny szczyt – jedną z ikon Bieszczadów – Wielką Rawkę (1304 m n.p.m.). To nazwa, która często pojawia się w rozmowach o Bieszczadach – my sami usłyszeliśmy o niej podczas zdobywania Sokolicy w Pieninach, kiedy dwaj napotkani turyści zachwycali się widokami z jej grzbietu.
Samochód zostawiamy na parkingu przy Przełęczy Wyżniańskiej, skąd zielonym szlakiem kierujemy się w stronę Bacówki PTTK Pod Małą Rawką. Już na starcie zakładamy raczki – temperatura utrzymuje się poniżej zera, a szlak jest śliski. Jak się później okazuje, to bardzo dobra decyzja – im wyżej, tym więcej zamarzniętej powierzchni.
Pierwsze 1,5 km trasy to spokojne, płaskie podejście przez las. W okolicy bacówki robi się tłoczniej – pomimo pandemii, miejsce tętni życiem, a wokół schroniska kręci się sporo młodzieży. My jednak nie zatrzymujemy się – dzień jest krótki, a przed nami jeszcze sporo drogi.
Za bacówką szlak robi się coraz bardziej stromy. Niedawne roztopy i późniejsze przymrozki sprawiły, że ścieżka zamieniła się w długą, zlodzoną taflę. Po drodze mijamy wielu turystów schodzących z trudem – część z nich niemal zjeżdża z góry, łapiąc się drzew. Nasze raczki pozwalają nam jednak iść pewnie i bezpiecznie.
Mała Rawka, na którą docieramy jako pierwszą, prezentuje się bajkowo – pokryta świeżym śniegiem, z oblodzonymi znakami turystycznymi i roślinnością przypomina krajobraz rodem z „Królowej Śniegu”.
Widoczność niestety ograniczona – mgła zasłania wszystko poza najbliższym otoczeniem. Niskie chmury osiadły na grzbiecie, tworząc iście arktyczny klimat. Pomimo braku panoram, wędrówka nabiera magicznego, surowego uroku.
Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej – żółtym szlakiem grzbietowym w kierunku Wielkiej Rawki. Wiatr z boku jest przenikliwie zimny i mocno nas wychładza. Mijamy tabliczki ostrzegające przed możliwymi lawinami – zachowujemy ostrożność i nie zatrzymujemy się zbyt długo.
Na szczycie Wielkiej Rawki robimy pamiątkowe zdjęcie przy żółtej tabliczce, choć wokół nadal mleczna mgła i brak widoków. Nie zrażeni tym, cieszymy się z kolejnego zdobytego szczytu – to już drugi dziś w ramach Diademu Gór Polski.
Zejście odbywa się tą samą trasą – raczki ponownie okazują się nieocenione. Końcówka marszu przypada już na zmrok – w świetle latarek schodzimy przez las, a gdzieś w oddali słyszymy wycie… wolimy myśleć, że to psy z odległych zabudowań, a nie wilki z okolicznych lasów.
Informacje praktyczne:
Wysokość: 1304 m n.p.m.
Pasmo: Bieszczady Zachodnie
Przynależność do DGP: tak
Punkt startowy: Przełęcz Wyżniańska
Szlaki: zielony → żółty
Dystans: ok. 9,5 km w obie strony
Czas przejścia: ok. 3–3,5 godziny
Trudność: średnia-trudna (śliskie podejście, zmienne warunki zwłaszcza zimą)
Warto zabrać:
Raczki (obowiązkowe zimą)
Czołówka (na wypadek powrotu po zmroku)
Termos z ciepłym napojem
Kurtka przeciwwiatrowa
To była jedna z bardziej emocjonujących zimowych wypraw – choć mgła odebrała nam widoki, warunki atmosferyczne i atmosfera szlaku dostarczyły nam wrażeń, które długo pozostaną w pamięci.
Po emocjonującej nocy spędzonej na Jawornikach i nieoczekiwanej kontroli Straży Granicznej, która skutecznie zniechęciła nas do nocowania w namiocie, zdecydowaliśmy się na bardziej przyziemną formę biwakowania – nocleg w samochodzie. Parkujemy w Lutowiskach i mimo niesprzyjających warunków pandemicznych, budzimy się wypoczęci. Poranek wita nas lekkim mrozem, cichym spokojem i widokiem wschodzącego słońca nad bieszczadzkimi grzbietami – widok bezcenny.
Po śniadaniu i gorącej kawie ruszamy autem w kierunku punktu wyjścia na Trohaniec – jednego z bardziej dzikich szczytów Diademu Gór Polski.
Podjeżdżamy możliwie najbliżej do wiaty turystycznej, przy której przebiega zielony szlak prowadzący na szczyt. Początkowo ścieżka jest błotnista, ale z każdym krokiem w górę podłoże staje się coraz twardsze, miejscami oblodzone – dlatego szybko zakładamy raczki. To była dobra decyzja, bo dalsze podejście jest dość strome i śliskie.
Po pokonaniu przewyższenia docieramy do rozdroża Pasma Otrytu, gdzie zielony szlak się rozdziela. Kierujemy się w lewo i w promieniach słońca, przy lekkiej ujemnej temperaturze, zdobywamy Trohaniec (939 m n.p.m.) – najwyższy szczyt pasma Otrytu. To zalesiony wierzchołek bez widoków, za to z charakterystyczną zieloną kropką w białym otoku, oznaczającą koniec (lub początek) szlaku.
Mimo braku panoram, Trohaniec fascynuje dzikością i ciszą. To właśnie takie miejsca dają największe poczucie kontaktu z naturą – bez komercji, bez tłumów, tylko szum drzew i skrzypienie mrozu i liści pod butami.
Po krótkim odpoczynku ruszamy jeszcze kilkaset metrów w przeciwnym kierunku – do Chaty Socjologa, legendarnego schroniska na Otrycie, które przez dekady było ostoją wolności myśli, alternatywy i… wspólnoty. Obecnie, z racji pandemii, chata jest zamknięta, ale teren wokół zachowuje swój niepowtarzalny klimat.
Warto wspomnieć, że Otryt – najdłuższy grzbiet w polskich Bieszczadach – ma około 18 km długości i uchodzi za jedną z bardziej tajemniczych formacji w regionie. Ze względu na swoje położenie i zalesienie, był przez lata enklawą ciszy, wykorzystywaną przez studentów Uniwersytetu Warszawskiego do budowy eksperymentalnej społeczności – stąd „Chata Socjologa”.
Na koniec zatrzymujemy się jeszcze przy tablicy informacyjnej i czytamy o transgranicznych ścieżkach przyrodniczych, które prowadzą m.in. z Wielkiej Rawki na Kremenaros i dalej do Novej Sedlicy.
Podsumowanie – Trohaniec:
Wysokość: 939 m n.p.m.
Pasmo: Otryt (Bieszczady)
Długość trasy: ok. 9,5 km (w obie strony)
Czas przejścia: 3-3,5 godziny
Przewyższenie: niecałe 400 m
Trudność: średnia (ze względu na warunki terenowe – błoto, lód)
Szczyt widokowy: nie – zalesiony
Dodatki: początek/koniec szlaku zielonego, możliwość odwiedzenia Chaty Socjologa
Wskazówki:
Zimą warto zabrać raczki – trasa bywa śliska
Latem warto zabrać namiot możliwy nocleg przy Chacie Socjologa (pole namiotowe)
Teren oddalony od uczęszczanych tras – należy uważać na dzikie zwierzęta (w tym wilki i niedźwiedzie)
Trohaniec to jeden z tych mniej znanych, ale nie mniej satysfakcjonujących szczytów. Cichy, z dala od cywilizacji, idealny na oddech od zgiełku i kontakt z prawdziwą dzikością Bieszczadów.
Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén