Płockie Harpagany

Nieważne gdzie, ważne z kim!!!

Grodna 506 m n.p.m.

Kolejny szczyt, w dniu dzisiejszym. Samochód zostawiamy przy ulicy Książęcej w miejscowości Marczyce. Nie decydujemy się iść szlakiem, który zapewne jest bardziej malowniczy ale goni nas czas. Dlatego idziemy drogą gruntową najpierw przez łąki a następnie przez las aby po trochę więc jak pół kilometra wejść na szlak niebieski prowadzący już na sam szczyt. Po około 200-300 metrach malowniczego podejścia naszym oczom wyłania się kolejny zamek na szczycie. Tym razem jest to zamek Księcia Henryka czyli dawną posiadłość myśliwska Henryka LXII von Reuss w pierwszej połowie XIX w. Zamek nigdy nie pełnił funkcji warownych a jedynie był stylizowany na średniowieczną warownię. Odsłonięty fragment szczytu nawet bez wchodzenia na wieżę pozwala napałać się piękną panoramą Karkonoszy ze zbiornikiem wodnym Sosnówka. Trasa przyjemna i niewymagająca zwłaszcza podczas dobrej pogody jaką mieliśmy czyli bez deszczu i 6st.C na plusie. Jest to miejsce godne polecenia i na pewno tu jeszcze kiedyś wrócimy gdyż widać, że obecny właściciel bardzo dba o to miejsce i za jakiś czas na pewno zmieni się jeszcze bardziej na korzyść.

Góra Szybowcowa 561 m n.p.m.

Szczyt Szybowcowej Góry wznosi się majestatycznie na Jelenią Górą roztaczając ze szczytu piękny widok panoramy miasta. Można dojechać w zasadzie pod sam szczyt ale my kawałeczek chwiliśmy się przejść więc zaparkowaliśmy pod szczytem.

Góra Zamkowa 384 m n.p.m.

Kolejny już 3 szczyt w dniu dzisiejszym. Kolejny szczyt, który zbliża nas do osiągnięcia Sudeckiego Włóczykija w stopniu brązowym, kolejny z pięknym zamkiem na szczycie. Niestety pogoda znów deszczowa i pomimo małego dystansu jaki pokonaliśmy jesteśmy przemoczeni a to jeszcze nie koniec szczytowania w dniu dzisiejszym.

Ostrzyca 501 m n.p.m.

To już drugi szczyt podczas naszego wypadu w Święto 3 Króli. Kolejny szczyt do osiągnięcia Sudeckiego Włóczykija w stopniu brązowym. Pogoda się poprawiła i już nie pada deszczyk a w oddali nawet słoneczko zaczyna lekko się przebijać. Prosta i miła trasa spacerowa po Śląskiej Fudżijamie czyli wygasłym wulkanie 🙂

Grodziec 389 m n.p.m.

Pierwszy długi weekend w tym roku a my już przygotowani i na szlaku. Tym razem postanawiamy dokończyć zdobywanie szczytów w ramach Sudeckiego Włóczykija w stopniu brązowym. Brakuje nam już niedużo a plan jest ambitny więc wrócimy z kompletem a nawet może jak się uda zrealizować plany to będzie kilka szczytów na kolejny stopień. Pogoda temperaturowo ok czyli 4st.C ale przelotne mżawki nie nastrajają do dłuższego i dokładniejszego zwiedzania. Dlatego trochę na leniucha podjeżdżamy najdalej jak się da. Dzięki temu, że podjechaliśmy blisko, praktycznie pod sam zamek na szczycie, nie byliśmy za bardzo zmoczeni i mogliśmy pospacerować chwilę po terenie XI wiecznego przepięknego zamku. Pewnie byłoby jeszcze cudowniej gdyby było słonecznie i puścilibyśmy naszego drona. Nie mniej jednak nacieszyliśmy oczy i dusze pięknymi murami zarówno części zachowanej jak i tych już w ruinie.

O samym zamku, możemy doczytać na stronie o zamku:

Pierwsze wzmianki o Zamku Grodziec pojawiły się w 1155 roku i pochodzą z bulli papieża Hadriana IV. Dwadzieścia lat później Książę Bolesław Wysoki wystawił przywileje Cystersom z Lubiąża. Oprócz wzmianek z XIII wieku, dotyczących dwóch kasztelanów grodu, niewiele wiadomo o losach zamku, który w tamtym okresie był drewniany. Henryk Brodaty, zastąpił drewnianą budowlę murowaną, a ta na przestrzeni wieków była systematycznie rozbudowywana.

Okres wojen husyckich bardzo doświadczył gród. Zdobyty i pogwałcony wojnami zamek, został splądrowany i zniszczony. W 1470 roku Zamek Grodziec został odkupiony przez legnickiego księcia Fryderyka I. Sprowadził do Grodźca murarskich mistrzów z Legnicy, Wrocławia i Görlitz, którym zawdzięczamy dzisiejszy układ przestrzenny budowli. Za czasów Fryderyka II – syna Fryderyka I – Grodziec stał się jedną z piękniejszych rezydencji gotycko-renesansowych na Śląsku.

Po wybuchu wojny zwalczające się wojska przemierzały ziemię śląską, pustosząc miasta i wsie. Zamek Grodziec stał się schronieniem dla mieszkańców poszukujących bezpiecznej przestrzeni dla swojego dobytku. Budowlę konsekwentnie wzmacniano, jednak finanse nie pozwoliły na realizację wszystkich planów. Konsekwencją tego było zdobycie i zniszczenie Zamku Grodziec przez wojska księcia Albrechta Wallensteina. Według różnych źródeł zdobycie warowni było efektem zdrady. Czyjej? Tutaj nie ma spójnej wersji. Wiemy jedynie, że skala zniszczeń była ogromna, a warownia straciła swoją militarną wartość.

XVII i XVIII- wieczne próby odbudowania Grodźca nie zakończyły się sukcesem. Dopiero w roku 1800, kiedy właścicielem dóbr został książę Rzeszy Jan Henryk VI von Hochberg, podjęto efektywne prace konserwatorskie i rekonstrukcyjne. Starania przerwała kampania napoleońska, jednak bez większego wpływu na zakres prac.

Kolejne lata dla Zamku Grodziec nie były łaskawe. Wojny napoleońskie, zwalczające się kozackie, pruskie i francuskie oddziały, zacięte walki, aż w końcu nowy właściciel  i kolejne próby odbudowania zamku. W 1926 roku nazistowski polityk Herbert von Dirkens staje się kolejnym właścicielem majątku.

W 1945 roku Zamek Grodziec ulega dewastacji. Skala zniszczeń nie objęła całego zespołu zamkowego, skradziono jednak zabytkowe zbiory, spalono dachy. Zamek Grodziec stał opustoszały aż do 1959 roku, wtedy rozpoczęto prace porządkowe. Rekonstruowano elementy architektoniczne, które uległy zniszczeniom i kradzieży.

Nocleg w „Młyn Wielisław Agroturystyka i Restauracja„. Miejsce bardzo urokliwe, obsługa miła ale naliczono nam dodatkowe koszty w postaci klimatycznego 2,80 zł za osobę. Koszt noclegu to 150,89 zł (bez śniadania) rezerwacja przez booking.pl. Pokoik bardzo mały i na III piętrze ale za to czysty. Łóżko dwuosobowe ale w moim odczuciu zdecydowanie za miękki materac.

Lasek #3

wejście I – 29 styczeń 2021
wejście II – 16 kwietnia 2021
wejście III – 25 grudnia 2022

Kolejny dzień naszych świątecznych zmagań tym razem skierował nas kolejny raz na szczyt Lasek. Piękna słoneczna pogoda pozwoliła w pełni cieszyć się piękna panoramą gór rozpościerającą się dookoła nas. Oczywiście obowiązkowym punktem na trasie jest odwiedzenie Chatki na Lasku i jej opiekuna Mariusza.

Łamana Skała #2 i Madohora #2

wejście I – 2 kwietnia 2022
wejście II – 24 grudnia 2022

Wigilia to dla wszyskich czas wytężonej pracy i bieganiny przy organizacji ostatnich prezentów, potraw, spotkania z rodziną. Generalnie wszystkim raczej kojarzy się z napiętą sytuacją i zabieganiem przez cały dzień, który zwieńczony jest ogólnym obżarstwem i siedzeniem przy stole. Ale to nie dl nas. My ruszyliśmy w góry. My czyli w obecnym wydaniu trójka płockich harpaganów ponieważ nasz zespół rozszerzył się o moją mamę, którą to udało się namówić na świąteczny wyjazd w góry.

Pogoda niestety pochmurno-deszczowa ale nie przeszkadzało nam to i tak wybrać się na przyjemną wycieczkę w góry. Trasa dokładanie ta sama jak za pierwszym razem ale mniej śniegu ze względu na ocieplenie i deszczyk sączący się z nieba.

Po powrocie chwila odpoczynku. Następnie przecudowna, spokojna, w świątecznej atmosferze wigilia. Ale to wszystko dzięki wyśmienitej współpracy, perfekcyjnemu zaplanowaniu i przygotowaniu przez Sylwię i mamę. Święta marzeń, bez tej całej gonitwy i nerwowej czy aby na pewno wszystko zostało dopięte i przygotowane na czas. My mieliśmy pełny chillout, czyli taką atmosferę jaką ja sobie wymarzyłem podczas świąt. Dopełnieniem tego wieczoru było, zaproszenie nas przez gospodarza, gdzie racząc się jego i naszym winkiem własnej roboty miło upływał czas podczas rozmów o górach ale nie tylko.

Jałowiec #2 1111 m n.p.m.

wejście I – 4 kwietnia 2022
wejście II – 22 grudnia 2022

Tęsknota serca i chłód zimy ciągnie nas po „małej” przerwie znów w góry. A zadecydowało o tym małe zdarzenie kilka dni wcześniej. Podczas planowania organizacji Świąt Bożonarodzeniowych wpadliśmy na pomysł aby rzucić wszystko i spędzić je w górach. Ale nie we dwójkę, chociaż na pewno byłoby ciekawie, ale tym razem rodzinnie. Dzieciaki jednak nie przejawiały naszego entuzjazmu a i moja mama początkowo uradowana po woli wycofywała się z wyjazdu. Na chłopców nie naciskaliśmy ale z mamą … nie odpuściliśmy. Zwłaszcza Sylwia postawiła na swoim komunikując nam, że ona wszystko dla mamy i siebie spakuje a jedyne co mama ma zabrać to kosmetyczkę … i tak zrobiła 🙂

Rezerwacja noclegu w Królówce w Grzechyni, urlop (sam weekend to za mało, więc wydłużyliśmy go o 2 dni), przemyślane pakowanie i w drogę. W środę po pracy wyjechaliśmy a w czwartek 22 grudnia 2022 byliśmy już w trójkę na szlaku prowadzącym na Jałowiec. Tym samym, którym pół roku wcześniej wchodziliśmy zdobywając Diadem Gór Polski.

Pogoda była na małym plusie, ale śnieg jeszcze utrzymywał się zwłaszcza w górnych partiach. Po drodze z zapartym tchem podziwialiśmy otaczające szczyty wyłaniające wraz z podejściem. Szczególnie jednak zafascynowała nas majestatycznie otulona chmurami Babia Góra.

Mama dotrzymywała nam kroku, chociaż było widać że niemałym wysiłkiem. Sylwia jak zwykle skakała niczym górska kozica a ja kroczek za kroczkiem próbowałem nie okazywać mojego wysiłku i zmęczenia. Na szczycie Sylwia spełniła długo skrywane w sercu marzenie … morsowania w śniegu, które spełniła w arcypięknych okolicznościach otaczających nas gór spowitych we mgłach i chmurach.

Podejście na szczyt
Zejście ze szczytu

Mały Szlak Beskidzki

Spontanicznie, ale z małymi przygotowaniami doszło do skutku. Przeszliśmy Mały Szlak Beskidzki w 5 dni, ale zmieściliśmy się w 4 dobach. Wyruszyliśmy w niedzielę wieczorem (12 czerwca 2022), aby w nocy przenocować pod namiotem w Pcimiu. Następnie w poniedziałek (13 czerwca) ruszyliśmy na dworzec PKP w Rabce Zdroju, zostawiając samochód (za przyzwoleniem) na kościelnym parkingu nieopodal stacji. Nasz cel to Bielsko Biała, ale aby dojechać mieliśmy 3 przesiadki. Najpierw dotarliśmy busem PKP (jako środkiem transportu zastępczym z uwagi na remonty torów) do Suchej Beskidzkiej gdzie wskoczyliśmy już w pociąg. Następna przesiadka w Kalwarii Zembrzydowskiej w kolejny pociąg, który dowiózł już nas na sam dworzec główny PKP Bielsko Biała. Z dworca autobusem komunikacji miejskiej nr 11 dojechaliśmy do dzielnicy Straconka, skąd zaczyna się Mały Szlak Beskidzki. Słoneczna pogoda zmieniła się w momencie wejścia na szlak o godzinie 14:36 w dżdżysto-deszczową.

Podsumowanie: poniedziałek 13 czerwca – dystans: 19,2 km, czas: 5:43h

Pierwsze kilometry nawet nie były ciężkie – zdobyliśmy szczyt Gałki 816 m n.p.m. oraz Groniczki 833 m n.p.m., lecz w momencie kiedy deszcz rozpadał się na dobre a Schronisko na Hrobaczej Łące na wysokości 828 m n.p.m. okazało się jeszcze zamknięte (otwarcie miało nastąpić 15 czerwca) nasza motywacja mocno spadła 🙁 Na szczęście mieliśmy na wyposażeniu kuchenkę turystyczną i kiedy skończyły się opady przygotowaliśmy i spożyliśmy ciepłą zupkę, która dodała nam motywacji i chęci do dalszej podróży. Na Hrobaczej Łące zrobiliśmy sobie również pamiątkowe zdjęcie na tle krzyża i powędrowaliśmy wprost na Bujakowski Groń (749 m n.p.m.), a następnie w kierunku Jeziora Międzybrodzkiego. Przekroczyliśmy zaporę w Żarnówce Małej i w przelotnych opadach udało nam się wejść na górę Żar (761 m n.p.m.) usytuowaną nad Międzybrodziem Żywieckim, gdzie mokrzy i wychłodzeni postanowiliśmy przenocować. Od 1936 r. działa tutaj Górska Szkoła Szybowcowa „Żar”, która jest uważana za kolebkę polskiego szybownictwa. Szkoła ta zaproponowała przeniesienie starego taboru, który do tej pory woził turystów na Gubałówkę, właśnie na Górę Żar oraz wybudowanie obok trasy narciarskiej. Zatem, kolej linowo-terenowa na górę Żar powstała na torach dawnego wyciągu szybowcowego. Nasz namiot rozbiliśmy na parkingu dla samochodów pod szczytem góry. Na kolację zjedliśmy zalany gorącą wodą liofilizat kurczaka z ryżem 🙂 A w nocy podsłuchiwaliśmy jak jeleń skrada się do naszego namiotu 🙂

Kolejny dzień (wtorek 14 czerwca) przywitał nas przebijającym się przez chmury słońcem. Szybko się spakowaliśmy. Po drodze minęliśmy zbiornik Elektrowni Szczytowo-Pompowej Porąbka Żar. Po dwóch kilometrach na szczycie Kiczera (827 m n.p.m.) w pełnym już słońcu zatrzymaliśmy na śniadanko oraz wysuszenie przemoczonych rzeczy. Nie omieszkam w tym miejsce wspomnieć, że turyści przed nami zostawili na szczycie upieczone kiełbaski, co sprawiło nam ogromną radość 🙂 Rozpościerające się przepiękne widoki gór skopanych w słońcu dodawała tylko apetytu przed kolejnymi zmaganiami zaplanowanymi na ten dzień. Przez Przełęcz Isepnicką (693 m n.p.pm.) dotarliśmy do Przysłopu Cisowego na wysokość 795 m n.p.m., a następnie do Ruin Szałasu Kamiennego. W końcu wspięliśmy się na 879 m n.p.m., na której panoramę gór zafundował nam szczyt Kocierz. Całą drogę pomiędzy Kocierzą a Beskid byliśmy bardzo spragnieni. Nie mieliśmy możliwości poboru ani zakupu wody do picia. Próbowaliśmy pobrać wodę ze strumyka, który wyraźnie zaznaczony był na mapie. Okazało się jednak, że strumyk jest suchy. Wolnym krokiem kierowaliśmy się do Zajazdu pod Kocierską 756 m n.p.m., krokiem tak wolnym…, że postanowiliśmy pochillaoutować na przydrożnej ławeczce z przepięknym widokiem na górskie krajobrazy. Do zajazdu wstąpiliśmy na pyszną zupkę, która dodała nam siły i energii na pokonywanie kolejnych trudności. Długo to nie trwało, gdyż plecaki stawały się coraz cięższe, a słoneczna pogoda tylko pomagała odczuć zmęczenie. Niemniej jednak weszliśmy na Kiczorę (756 m n.p.m.),a następnie na Potrójną (884 m n.p.m.), gdzie definitywnie potrzebowaliśmy skorzystać z drzemki. Kiedy Patuś odpoczywał, ja tańczyłam dla gór szczęśliwa i przepełniona górską energią. Okazało się, że tuż obok Potrójnej znajduje się Chatka na Potrójnej u Ani i Tomka. I to był cel sam w sobie 🙂 od razu ruszyliśmy w tym kierunku skosztować pysznej kawki. Odpoczynki były coraz częstsze i wydawałoby się, że mało efektywne. Dotarliśmy do Przełęczy Zakocierskiej (779 m n.p.m.) skąd celowo zeszliśmy ze szklaku czerwonego, aby móc skosztować kolejnego chill outu 🙂 w Chacie pod Potrójną. Tam to się dopiero działo….niesamowity klimat, niczym w Chacie na Lasku. Gospodarz zaoferował pyszne ciasto, lody i…..sok z gumi jagód 😉 tak dobrego eliksiru na poprawę humoru i wzrost mocy – nie piliśmy. Degustacja była wyśmienita…finalnie dokonaliśmy zakupu małego co nieco na wypadek W. Z chaty nasz drogowskaz pokazywał Przełęcz na Przykrej (757 m n.p.m.), która w rzeczywistości nie okazała się przykra, a jedynie stanowiła element wyciągu Czarny Groń. W takim duchu dotarliśmy na Łamaną Skałę (929 m n.p.m.) i Madohorę (z uwagi na nazwę szczyt należy do naszych ulubionych). Następnie przez Skrzyżowanie pod Smrekowicką (901 m n.p.m.) doszliśmy szczyt o nazwie Na Beskidzie (863 m n.p.m.) i Leskowiec (922 m n.p.m.). Tak przy okazji, to warto zauważyć, że każde schronisko jest nasze… 🙂 Schronisko pod Leskowcem również. W tym oto miejscu skosztowaliśmy pyszniutkich naleśników (były słodkie co dobrze nam zrobiło) i szarlotki mniam… 😉 potem tak szliśmy i szliśmy i szliśmy… aż dotarliśmy do miejscowości Krzeszów w nadziei, że znajdziemy pole namiotowe. Ku naszemu zdziwieniu nie było ani miejsca pod namiot ani kwatery do wynajęcia…po prostu w tej miejscowości nie było możliwości jakiegokolwiek noclegu. My bardzo zmęczeni w perspektywie żadnej szansy na kawałek podłogi rozpoczęliśmy poszukiwania noclegu nawet w sklepie spożywczym. Spotkaliśmy mężczyznę, który w sumie zaoferował nam miejsce na trawniku :-), ale…..jego żona się nie zgodziła 🙁 No cóż, robiło się już bardzo późno i stwierdziliśmy, że ksiądz to chyba nam nie odmówi. I mieliśmy rację. Ksiądz pozwolił nam przenocować na plebani w części nieużytkowanej. Śpiwory rozłożyliśmy na podłodze i tak przespaliśmy noc.

Podsumowanie: wtorek 14 czerwca – dystans: 33,7 km, czas: 9:40h

Następnego dnia (15 czerwca środa) z plebani ruszyliśmy wprost na Kozie Skały, a następnie na Żurawnicę o wysokości 724 m n.p.m., Gołuszkową Górę (715 m n.p.m.) przez rzekę Skawę do miejscowości Zembrzyce, gdzie zjedliśmy gorący posiłek i pyszne lody. Dalej znów na szlaku i przemierzając leśne ścieżki znaleźliśmy się na szczycie Chełm (603 m n.p.m.) z figurką Onufrego. Tam spoczęliśmy na ławeczce celem odpoczynku. Spotkaliśmy w tym miejscu dwóch mężczyzn, którzy później….ale to w następnym akapicie 🙂 Zeszliśmy do wsi Palcza i tam dzięki uprzejmości gospodyni otrzymaliśmy po dzbanku wody zasilając swoje bukłaki. Tak ukontentowani weszliśmy na Chełm Wschodni (565 m n.p.m.), a następnie na Babicę Zachodnią (633 m n.p.m.). Kolejny przystanek na odpoczynek, a tu znów ci sami mężczyźni…śledzą nas? 🙂 przywitaliśmy się ponownie i ruszyliśmy w kierunku Babicy na wysokość 727 m n.p.m. Dwóch nieznajomych dreptało nam cały czas po przysłowiowych piętach. Na szczycie poprosiliśmy, aby zrobili nam pamiątkowe zdjęcie i udaliśmy się w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Robiło się ciemno i po drodze ujrzeliśmy nowo pobudowaną drewnianą wiatę tuż obok Kapliczki Św. Huberta w Paśmie Babicy. Wiedzieliśmy, że tu chcemy spędzić noc. Nim się obejrzeliśmy dołączyli do nas Marcin i Bogdan pochodzący ze Śląska. Oni również postanowili przenocować pod wiatą. Zrobiliśmy pyszną kolację i wspólnie spędziliśmy miło czas.

Podsumowanie: środa 15 czerwca – dystans: 34,2 km, czas: ok. 10h

Następnego 4-go dnia (16 czerwca czwartek) pojawiliśmy się na Sularzowej 602 m n.p.m. i Górze Plebańskiej 496 m n.p.m. Potem zmierzamy do Myślenic. Wiedzie tam długa droga… Kiedy dotarliśmy do Myślenic od razu wstąpiliśmy na kawkę i lody. W sklepie spożywczym natomiast zrobiliśmy zaopatrzenie na dalszą drogę. Wyszliśmy z zabudowań i znowu na szlak tym razem osiągając szczyt Śliwnik (619 m n.p.m.) oraz Działek (600 m n.p.m.), aż dotarliśmy do Schroniska na Kudłaczach. Było fantastycznie: odpoczynek, dobry posiłek i świetna atmosfera. Kiedy wychodziliśmy ze schroniska po drodze spotkaliśmy wchodzących doń Marcina i Bogdana. Tak! Tych samych, z którymi naprzemiennie się wyprzedamy 🙂 na szlaku. Po kilku chwilach rozmowy stwierdziliśmy, że byłoby super, gdybyśmy razem dotarli tego samego dnia do Kasiny Wielkiej i przenocowali w tym samym miejscu. Koledzy od razu zgodzili się i tak oto zawarliśmy umowę ustną 🙂 na kolejne 10 km pieszo wprost do Kasiny Wielkiej. Na piętach miałam już bardzo bolące pęcherze na piętach. I tak udaliśmy przez Łysinę (891 m n.p.m.) na Lubomir (904 m n.p.m), gdzie pogoda nie zaczęła rozpieszczać. Mianowicie zmuszeni byliśmy założyć kurtki/płaszcze przeciwdeszczowe i w tym momencie rozpoczęła się walka z ulewą i dwiema burzami po drodze, aż w końcu dotarliśmy do bacówki na Wierzbanowskiej Górze (778 m n.p.m.). Gospodarz przywitał nas miło. W bacówce już kilka osób suszyło ubrania. My odpoczęliśmy chwilkę, nakręciliśmy filmik i potwierdziliśmy nocleg w Kasinie Wielkiej. W tak okropną pogodę gospodarz zaoferował nam swoją pomoc w postaci wyjechania po nas co wiązało się ze skróceniem szklaku o kilka km. W rozmowie telefonicznej zaznaczyliśmy, że nasi koledzy również skorzystają z noclegu. Opcja była dobra i w sumie skorzystalibyśmy z pomocy gospodarza, ale usłyszeliśmy Marcin i Bogda są już na miejscu. Jak to możliwe? Przecież my też idziemy równym krokiem, skąd zatem takie tempo z ich strony? 🙂 Okazało się, że panowie skorzystali z podwózki przypadkowego turysty za Lubomira. To dopiero news ?! W obliczu tego co usłyszeliśmy, zrezygnowaliśmy z pomocy gospodarza i ruszyliśmy dalej. Robiło się ciemno…szliśmy twardo planując po drodze rozliczenie kolegów z nieuczciwego przejścia 😉 Przeszliśmy przez szczyt Szklarnia (586 m n.p.m.) i Dzielec (649 m n.p.m.) i zeszliśmy na nocleg do Kasiny Wielkiej. A tam…Co tam się działo…? Koledzy zawstydzeni zreflektowali się oferując dobry trunek sprzyjający integracji 🙂 do tej pory jesteśmy z nimi w kontakcie 🙂

Podsumowanie: czwartek 16 czerwca – dystans: 40,3 km, czas: 10:20h

Ostatni dzień naszej wielkiej małej wyprawy – piątek 17 czerwca. Dzień rozpoczęliśmy od śniadania. Marcin i Bogdan ruszyli przed nami 30 min wcześniej z powodu szybkiego powrotu do domu pociągiem. My spacerkiem wędrowaliśmy w kierunku szczytu Lubogoszcz. Nie uwierzycie.. po drodze spotkaliśmy naszych kolegów ze Śląska 🙂 tym razem my przodowaliśmy… weszliśmy na 968 m n.p.m. następnie zeszliśmy nieznacznie poniżej na 953 m n.p.m. Lubogoszcz Zachodni schodząc do miejscowości Mszana Dolna i delektując się smacznym kebabem w pobliskiej knajpce. Pogoda była wyśmienita, po prostu słoneczna – tak jak lubimy 🙂 Po drodze przeszliśmy przez Złote Wierchy (536 m n.p.m.) oraz Przełęcz Glisne. Ostatnie podejście to Luboń Wielki na wysokości 1022 m n.p.m. Łatwo nie było, dość stromo, od tej strony wchodziliśmy pierwszy raz. Byliśmy zaskoczeni wymagającą końcówką szlaku MSB. Przeszczęśliwi weszliśmy na szczyt i udokumentowaliśmy zdobycie czerwonej kropki kończącej szlak czerwony. Odpoczęliśmy w schronisku na szczycie i postanowiliśmy zejść jak najkrótszym szklakiem, bo zielonym do Rabki Zdrój, gdzie czekało na nas autko. Ten szlak wcale nie okazał się najkrótszy a jedynie przedłużyliśmy naszą wyprawę o kilka kolejnych km 🙂 Moje pięty były już w tak opłakanym stanie, że szłam kulejąc. W Rabce Zdrój zostałam na pobliskim przystanku z oboma plecakami. Patuś w tym czasie, równie zmęczony po całym dniu, pobiegł ok. 1 km do samochodu i przyjechał po swoją Oscypkową Górską Foczkę :-). Wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Cóż to była za przygoda!!! Długo nie mogliśmy wbić się w rzeczywistość, jaka czekała nas w Płocku 🙂

Podsumowanie: piątek 17 czerwca – dystans: 23 km, czas: 6:20h

MSB – 13.06.2022 do 17.06.2022:
  1. przeszliśmy w 4 doby
  2. pokonaliśmy w sumie 150 km na szlaku
  3. suma podejść na MSB wynosiła 5550 m
  4. suma zejść na MSB wynosiła 4966 m

Jaworz 921 m n.p.m.

Ostatni nasz szczyt z Diademu Polskich Gór. Miało być długo i mocno pod górę ale udało się znaleźć rozwiązanie akceptowalne na nasze zbolałe mięśnie po Świnicy. Było szybko i bardzo przyjemnie.

Strona 6 z 18

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén