Nieważne gdzie, ważne z kim!!!

Autor: Patryk Strona 1 z 15

Ciechocinek-Toruń 17-18/02/2024

17/02/2024 Płock-Włocławek-Ciechocinek

Wstaliśmy nieco póżniej, musieliśmy odespać cały tydzień. Zjedliśmy śniadanko, wypiliśmy kawkę. Zaczęliśmy też szukać naszej trasy na moto. Pogoda raczej sprzyja dzisiaj 10 st.C i tylko mżawka, wiatr umiarkowany, a jutro w prognozie 5 st.C, bez deszczu i nawet słonecznie ze słabym wiatrem. Wyskoczyliśmy pozałatwiać jeszcze drobnostki na mieście, czyli oddać książkę do biblioteki, podrzucić Jaśkowi plecak oraz zabrać od Sylwii koszulkę merino i koszulę flanelową. Ruszyliśmy od razu na motorkach i w zasadzie około godziny 13:00 wystartowaliśmy od Sylwii. Po drodze podjechaliśmy jeszcze do MotoExpert na ul. Dworcowej obejrzeć mocowania do telefonów, ale było bardzo dużo ludzi, więc nie czekaliśmy. Ciekawe czy będziemy mieli jeszcze zniżki na zakupy, bo pojawił się nowy sprzedawca i nie wiemy jak to będzie funkcjonowało. Następnie podjechaliśmy jeszcze do mnie, bo nie miałem przeciwdeszczowego zestawu spakowanego. A ode mnie, prosto już ku … naszej przygodzie. Pojechaliśmy najpierw przez Dobrzyń nad Wisłą do Włocławka, a po drodze pojęliśmy decyzję, że rozgrzejemy się i zjemy w pierogarnii koło Wzorcowni. Trochę zmarzliśmy, głownie przez wiatr i wahaliśmy się czy wracać czy jechać dalej. Na miejscu zjedliśmy najpierw pyszny barszcz, który bardzo rozgrzał nasze zmarznięte ciałka, a następnie porcję mix pierogów. Z pełnymi brzuchami i rozgrzani podjęliśmy decyzję, że jedziemy dalej. Zadzwoniliśmy do wybranego wcześniej miejsca na nocleg w Ciechocinku (170 zł za dwie osoby z ręcznikami, podwójnym łóżkiem, aneksem kuchennym – Willa Solan – http://solanhotel.pl ). Dojechaliśmy do miejsca noclegu szybko, gdyż po drodze, już się nie zatrzymywaliśmy. Ciepła herbatka i ruszyliśmy w miasto. Obowiązkowo zaliczyliśmy tężnie, „fonatannę-grzybek”, oraz budynek Poczty Polskiej. Natomiast w drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o Biedronkę i zrobiliśmy zakupy na kolację i śniadanie. Wieczorem troszkę pooglądaliśmy filmy na Netflix i poczytaliśmy książki.

Tego dnia przejechaliśmy 125 km.

17/02/2024 Ciechocinek-Toruń-Płock

Wstaliśmy bez napinki na pełnym chillout’cie. Zjedliśmy śniadanko, kawka, poczytaliśmy i około 12:00 ruszyliśmy w dalszą drogę. Opóźniony wyjazd był celowo, gdyż temperatura od rana wynosiła ok.1 st.C na plusie i stwierdziliśmy, że im później wyjedziemy tym będzie cieplej. Zwłaszcza, że się nam nie spieszyło. Pożegnaliśmy się z właścicielką pensjonatu, chwaląc warunki i ruszyliśmy w drogę. Po drodze nie było już czuć zimna, głównie przez słońce, które wyszło zza chmur i całkiem grzało. Grzało to może za dużo powiedziane, ale było naprawdę całkiem znośnie. Do Torunia wjechaliśmy nowym mostem i chwilkę pokręciliśmy się zarówno po mieście jak i po starówce. Zaparkowaliśmy motocykle niedaleko Nowego Rynku i ruszyliśmy na spacer w kierunku Starego Rynku. Zdziwiła nas spotkana tak duża liczba ludzi na ulicach starówki, no ale w końcu pogoda była sprzyjająca spacerom. Podczas przechadzki zastanawialiśmy się, na co mamy ochotę, gdzie wejść i co zjeść. Rozmowa oscylowała pomiędzy naleśnikami a pierogami ale ostatecznie wybraliśmy jedzonko Indyjskie. I nie żałowaliśmy tego! Zamówiliśmy dwie Indian Masala Tea (po 11zł), jedną z mlekiem drugą bez oraz jako dania główne tikka masala chicken bowl (40zł) i karlic chilli paneer bowl (40 zł). Zapytani przez kelnerkę o przyprawy, oczywiście bez zastanowienia wybraliśmy na ostro. Jedzonko, zostało niedługo podane i zaczęliśmy rozkosz dla duszy i ciała. Ochom i achom nie było końca, jedzenie było wyśmienite, tak stwierdziła Sylwia, jako znawczyni kuchni indyjskiej, a ja nie mogłem się z nią nie zgodzić. Bez zwłoki wskoczyliśmy na nasze rumaki i ruszyliśmy w kierunku Lipna, gdzie zaplanowaliśmy pierwszy i jedyny postój na naszej dzisiejszej trasie powrotnej. Chytry plan zakładał stację ORLEN, gdzie mieliśmy skorzystać z gościnności i poczęstować się gorącą wodą i napić się przygotowanej i zabranej przez nas YerbaMate. Po ogrzaniu się na stacji, postanowiliśmy wypróbować ile ciepła dodatkowego dadzą nam kurtki przeciwdeszczowe i najpierw Sylwia a później ja, je założyliśmy. Zdziwiliśmy się ale naprawdę poprawiły mocno nasz komfort termiczny. Po powrocie do domku, najpierw napiliśmy się ciepłej herbatki (zrobiłem Sylwii na szybko Masala Tea) a następnie poszliśmy odstawić motocykle do garażu, oraz oczyścić i nasmarować łańcuchy. Podczas rozpakowywania bagaży mocno się zdziwiliśmy, gdy zobaczyliśmy że jedno z piw zabranych jeszcze z Ciechocinka zmieniło swoje miejsce z puszki do bagażnika Sylwii. Mój Dziubek był bardzo zdenerwowany, a ja zły bo nie potrafiłem jej pocieszyć. Skarb wystraszył się, że zalał i uszkodził się jej ukochany tablecik, ale na szczęcie głownie ucierpiała tylko książka z biblioteki. Tablet był tylko lekko dotknięty wilgocią, trochę ubrań i właśnie książka przyjęły główny „strzał”. Na szczęście, podjęliśmy akcję ratunkową książki i mamy nadzieję, że skuteczną.

Tego dnia przejechaliśmy łącznie 137,6 km, suma z 2 dni wyniosła 262,6 km (total 8698 km)

Dobrzyń nad Wisłą z Darkiem

Nasze plany na weekend 2-4.II.2024 były baaardzo owocne pod kątem motocyklowym. Pogoda jednak zweryfikowała nasze plany. Piątek po południu mieliśmy w planach wyjechać do Torunia i tam jako miejsce wypadowe miało nam posłużyć do eksploracji okolicy, czyli forty i inne ciekawostki, ale również korzystanie z atrakcji w ramach karty Multisport, czyli baseny, sauny itp. Oczywiście był plan B, który przewidywał wyjazd nie w piątek, a w sobotę, ale całą sobotę mżyło lub padało. Niedziela za to była sucha, troszkę wietrzna i tylko 5 st.C, ale wystarczyło się odpowiednio ubrać. Szybki telefon do przyjaciela, z Darkiem już umawialiśmy się tydzień temu na wypad motocyklowy w ten weekend i nie zawiódł. Spytał tylko za ile i był gotowy na czas. Wraz z Sylwią podjechaliśmy po niego do Sikorza i ruszyliśmy po szybkich ustaleniach planów wycieczki w stronę Dobrzynia nad Wisłą. Ze względu na zachodni wiatr, który był na tyle silny, że odczuwalny – nie jechało się komfortowo. Za to droga powrotna była miodzio, bo z wiatrem. W Dobrzyniu zjechaliśmy do portu nad Wisłą, gdzie wiatr był jeszcze silniejszy i zimniejszy. Stamtąd naszym oczom ukazał się widok krzyża na wzniesieniu. Okazało się, że na Górze Zamkowej wzniesiony został w maju 1926 roku Krzyż. Góra Zamkowa w Dobrzyniu nad Wisłą to miejsce absolutnie niezwykłe, owiane tajemnicami historii, smagane wiatrem, czasem ulewnym deszczem, podmywane wodą. Po utworzeniu w roku 1970 wodami Zalewu Włocławskiego, południowa skarpa Góry Zamkowej opada kilkudziesięciometrowymi urwiskami. Nasz moto-postój nie był długi, kilka fotek i ruszamy w kierunku Murzynowa do baru rybnego SUM. Postój nad Wisłą pomimo, że nie był długi to dał nam się na tyle we znaki, że nie rozgrzaliśmy się przez całą drogę powrotną. Dlatego też po wejściu do ciepłego baru pierwsze kroki skierowaliśmy do kominka ogrzać zmarznięte ręce. Zaraz potem zamówiliśmy gorące zupki, Sylwia rybną a my z Darkiem gulaszowe. Obie zupki były wyborne i szybko nas rozgrzały od środka, ale stwierdziliśmy z Dziubkiem, że jednak gulasz był wyborniejszy 🙂 W Sylwii i we mnie obudziły się rybne łakomczuchy i nie byliśmy w stanie się powstrzymać przed zamówieniem dodatkowo serwowanych tam ryb, którymi to wielokrotnie się zajadaliśmy. Sylwia zamówiła okonia nilowego, a ja pstrąga, oczywiście pełne zestawy z fryteczkami i surówkami. Hmmm…. jak zwykle wyborne jedzonko, że palce lizać, chociaż pstrąg obojgu nam, bardziej smakował. Po wyjściu jechaliśmy jeszcze część drogi wspólnie z Darkiem, aby ostatecznie w Brwilnie nasze drogi się rozeszły. Darek pojechał w stronę Ulaszewa, Kobiernik do Sikorza, a my wróciliśmy do domku.

Czas trwania wycieczki: 2h 32 min
Dystans: 72,5 km

Szczeliniec Wielki 919 m n.p.m. #2

wejście I – 5 listopada 2020 Sylwia i Patryk
wejście II – 20 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek

Szczeliniec to był ostatni szczyt w ramach naszego wyjazdu w ferie. Zaplanowaliśmy go jako ostani ze względu na to, iż nie był mocno wymagający, ale za to urokliwym spacerem w skalnym labiryncie. Uroku dodatkowo dodawała zimowa sceneria, która powodowała również utrudnienia na podejściach. Dodatkową atrakcją było kibicowanie zawodnikom 10. Zimowego Półmaratonu Gór Stołowych, gdyż ich trasa kończyła się przy Schronisku PTTK na Szczelińcu Wielkim, a to znaczy, że podejście do schroniska pokonywali razem z nami. Trasa podejściowa była niewymagająca pomimo zimowych warunków i pokonaliśmy ją dość sprawnie. Przejście labiryntu po płaskowyżu również nie było wymagające, ale bardzo zachwyciło chłopców przeciskanie się pomiędzy wąskimi szczelinami w skałach, a nas ponownie urzekły tym razem pokryte ścieżki i skały białym puchem. Przysłowiowe „schody” zarówno w przenośni jak i w rzeczywistości zaczęły się na zejściu, które w okresie zimowym są zamknięte, a pokonanie trasy jest wyłącznie na odpowiedzialność turystów. Na szczęście cała trudna część trasy jest wyposażona w barierki, co mocno ułatwia oraz poprawia bezpieczeństwo zejścia po zasypanych śniegiem schodach. Nasza wyprawa zakończyła się szczęśliwie bez żadnego uszczerbku na zdrowiu co uczciliśmy zakupami na straganach przy wejściu do Parku Narodowego Gór Stołowych. Sylwia i Miłosz wybrali sobie czapki, a Jasiu poduszkę Fortnite.

Waligóra 934 m n.p.m. #3

wejście I – 6 listopada 2020 Sylwia i Patryk
wejście II – 7 stycznia 2023 Sylwia i Patryk
wejście III – 16 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek

Trochę za późno dojechaliśmy z dwóch powodów, po pierwsze za późno wstaliśmy, a drugi to za dużo nam czasu zeszło na Wielkiej Sowie. Ale nie żałujemy ani pierwszego ani drugiego powodu 🙂 Nasze ograniczenia wynikały z końcówki dnia i zachodu słońca, do którego pozostało nam ok. pół godziny.

Pogoda troszkę nas wystraszyła, bo dużo śniegu i lekki mrozek, a podejście od Schroniska PTTK Andrzejówka bardzo strome. Auto zostawiliśmy na parkingu pod Schroniskiem i zabraliśmy plecaki z odpowiednim wyposażeniem, czyli na pierwszym miejscu raczki i rakiety śnieżne. Od schroniska na szczyt prowadzi żółty szlak, początkowo po drodze bez wzniesień, aby po chwili skręcić w lewo i do góry. Szlak był już przetarty, więc i my ruszyliśmy bez ociągania się. Daleko nie zaszliśmy i musieliśmy założyć raczki i rakiety śnieżne, gdyż za często zaliczaliśmy poślizgnięcia. Od tego momentu poszło już może nie szybciej, ale dużo bezpieczniej. Na szczęście na szczycie znaleźliśmy się cało i jeszcze za dnia. Kilka fotek pamiątkowych i bez zbędnej zwłoki ruszyliśmy w drogę powrotną do dołu. Sprawdziło się powiedzenie, że lepiej jest podchodzić niż schodzić. Powoli, asekurując się nawzajem udało nam się zejść na dół w ostatnich promieniach dnia. Wskoczyliśmy jeszcze po pieczątki do Schroniska PTTK i ruszyliśmy do Kudowy Zdrój.

Jagodna Płd. 977 m n.p.m. #3

Jagodna Południowa wejście I – 5 listopada 2020 Sylwia i Patryk
Jagodna Północna wejście II – 14 stycznia 2021 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek
Jagodna Południowa wejście III – 14 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek

To już nasza trzecia przygoda z ta górą. Pierwszy raz byliśmy na jej południowym szczycie zdobywając ją do KGP. Drugi raz byliśmy na jej północnym szczycie zdobywając ją do DGP, byliśmy wówczas z chłopcami i jak zauważyliśmy było to równo co do dnia 3 lata temu. Nawet wówczas proponowałem chłopcom aby ze szczytu północnego przejść od razu na szczyt południowy czyli odcinek ok. 1 km ale spotkało się to ze stanowczym sprzeciwem. Nie omieszkałem im tego dzisiaj przypomnieć i teraz tego bardzo żałowali. Jagodna w dniu dzisiejszym zaplanowana była jako druga i to pewnie dlatego motywacja i chęć walki u chłopców była już dużo mniejsza. My natomiast nie daliśmy za wygraną i po zaparkowaniu na poboczu, tak jak za pierwszym razem ruszyliśmy niebieskim szlakiem na szczyt. Droga początkowo prowadziła wąską ścieżką przez las aby po chwili dotrzeć do drogi przeciwpożarowej czyli szerokiej i łagodnej prowadzącej już do samego szczytu. Obok drogi cały czas wiła się ścieżka rowerowa, która o tej porze roku nie miała amatorów. Droga na szczyt minęła nam bardzo szybko. Na wieżę postanowiliśmy nie wchodzić ponieważ chmury były bardzo nisko i wiał silny zimny wiatr. Zatrzymaliśmy się za to pod wiatką obok wieży gdzie obecnie znajduje się skrzyneczka ze stempelkiem i zjedliśmy kanapki popijając ciepłą herbatką. Tak pokrzepieni zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć i ruszyliśmy w drogę powrotną, która minęła nam jeszcze szybciej gdyż chłopcy doznali powrót mocy i biegali, rzucali się śnieżkami i tarzali się w śniegu. Sam szlak niebieski nie był bardzo zaśnieżony, dlatego szło się łatwo w przeciwieństwie do drogi dojazdowej.

Orlica 1084m n.p.m. #2

wejście I – 5 listopada 2020 Sylwia i Patryk
wejście II – 14 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek

W końcu wszyscy razem! Hurra! Ferie zimowe 2024 roku w Sudetach z chłopcami 🙂 Dzień wyprawy na Orlicę rozpoczynamy spontanicznie od zwiedzania Kaplicy Czaszek w miejscowości Czeremna/ Kudowa-Zdrój. Podczas wyjazdu sylwestrowego 2023 do Kudowy-Zdrój odwiedziliśmy to miejsce. W związku z tym, bilety kupiliśmy tylko Jankowi i Miłoszowi. Chłopcy byli pełni obaw z uwagi na nazwę obiektu. Nie mniej jednak zdecydowali się na ten krok. Jakie wrażenia po wyjściu? Miłosz nie odezwał się słowem, Janka rozbolała głowa. Nic w tym dziwnego, gdyż ściany i sufit Kaplicy Czaszek z 1776 roku wyłożono 3 tysiącami czaszek i piszczeli ludzkich. W piwnicy znajduje się jeszcze 21 tys. czaszek i kości zmarłych na cholerę w czasie epidemii panującej w okresie wojny 30-letniej, a zebranych w rejonie Kudowy-Zdrój, Dusznikach-Zdrój oraz Polanicy-Zdrój. Założycielem kaplicy był Czech, proboszcz tutejszej parafii, Wacław Tomaszek. To z jego inicjatywy rozpoczęto proces gromadzenia ludzkich kości celem upamiętnienia ich istnienia.

Wejście na Orlicę rozpoczęliśmy szklakiem zielonym z przystanku niedaleko pensjonatu Przystanek Alaska. W bajkowej zimowej scenerii, szlakiem zielonym byliśmy wręcz uwiedzeni urokami natury, która zafundowała nam atrakcje dla ducha. Janek i Miłosz byli niesamowicie przejęci tą wyprawą, gdyż mogli w pełni oddać się zabawie w śniegu. Trasa przyjemna, nieskomplikowana o niskim stopniu trudności pokonana przez nas w ciągu 1,5 h na odcinku 5 km. Ku naszemu zaskoczeniu, od czasu ostatniego wejścia na Orlicę, zaobserwowaliśmy wybudowaną wieżę widokową, na którą wraz z dziećmi weszliśmy. Zdjęcie na szczycie (50 m od wieży widokowej) i popasik w wiatce pod wieżą, a następnie zejście do auta w celu przemieszczenia się na kolejny szczyt – oto jak minęła nam wyprawa na Orlicę.

Ślęża 718 m n.p.m. #2

wejście I – 7 listopada 2020 Sylwia i Patryk
wejście II – 13 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek

Po bardzo długiej przerwie w zdobywaniu z chłopcami Korony Gór Polski ruszyliśmy ponownie na szlak … przygód. Już w drodze do Kudowy-Zdroju jako pierwszy szczyt zaplanowaliśmy Ślężę. Głównie dla rozprostowania nóg, ale i też, że po drodze postanowiliśmy skręcić nieco z trasy i wejść na tą historyczną górę, będącą religijnym kultem solarnym, miejscowych plemion z początków epoki brązu. Szczyt Ślęża zalicza się nie tylko do Diademu Polskich Gór, Korony Gór Polski, ale również do Korony Sudetów, Korony Sudetów Polskich i Zdobywcy Polskich Gór. Kult plemion słowiańskich widoczny jest zresztą do dzisiaj, a nawet stanowi pewną turystyczną atrakcję m.in. starożytna rzeźba niedźwiedzia w kamieniu znajdująca się na szczycie. Oprócz tych pozostałości kultu, na szczycie znajduje się Dom Turysty PTTK oraz  Kościół. W tym pierwszym znajduje się pieczątka, która jest obowiązkowym elementem do zdobycia odznaki Korony Gór, ale również miejsce na popas 🙂 Kupiliśmy chłopcom Coca-Colę w nagrodę za dzielne podejście, a Sylwia kupiła nam po znaczku Liczyrzepy, która będzie wspaniałą pamiątką dla nas, zwłaszcza po lekturze pt. „Schronisko, które przestało istnieć” Sławomira Gortycha. Na parkingu załapaliśmy się na darmową  herbatę i pomidorówkę, chyba obywał się jakiś event. Ruszyliśmy z Przełęczy Tąpadła, a samo podejście odbyło się po szlaku żółtym 1,5h w górę i 0,5h w dół z przewyższeniami nieprzekraczającymi 400m. Generalnie było ślisko przy dość umiarkowanym poziomie śniegu na szlaku. Niewykluczone, iż przydałyby się raczki na butach. Nie mniej jednak nikomu nic się nie stało. Zatem bezpiecznie zeszliśmy ze szczytu. Na parkingu jak i na szlaku było trochę ludzi, ale nie na tyle dużo, aby stwierdzić, że było to uciążliwe. Ogólnie stwierdziliśmy z Sylwią, że bardzo miło było tu wrócić po raz drugi i równie chętnie wrócimy to po raz trzeci z moją mamą. Byłoby cudownie!

Gromnik 390 m n.p.m.

Gromnik to przyjemny spacerek na koniec naszego wyjazdu. Trzeba było troszkę nadłożyć drogi w bok podczas powrotu, ale przynajmniej dzięki temu będziemy mieli już temat w tej części mapy „domknięty” (chodzi o północny wschód Włóczykija Sudeckiego). Podjechaliśmy już nieco późno i na zegarku pojawił się komunikat, że „za 10 minut jest zachód słońca”, ale trasa na szczyt i ilość przewyższeń z parkingu, gdzie wszyscy pozostawiają auta jest tak krótka i mała, że bezwłocznie ruszyliśmy. Podejście odbywa się na odcinku 300 m przygotowaną drogą z udogodnieniami w postaci przygotowanych stopni, więc wchodzi się praktycznie jak po schodach. Przy drodze na szczyt znajdują się tablice edukacyjne, opisujące faunę i florę okolicy. Na szczycie znajduje się piękna wieża widokowa z zamkniętą klatką schodową, niestety podczas naszej wizyty była zamknięta. Obok wieży znajdują się zabezpieczone i wyeksponowane dla zwiedzających pozostałości lapidarium oraz … informacja o duchu Hansa von Czirne, który w pokucie błąka się po zboczach Gromnika. Tego nie potwierdzamy ani nie zaprzeczamy, po prostu go nie znamy 🙂 albo po prostu go nie spotkaliśmy. Sam szczyt jest rownież bardzo atrakcyjny  pod kątem odpoczynku, gdyż znajdują się ławki oraz miejsce na ognisko. My ze względu na porę jak i nasz powrót do domu, nie spędziliśmy tu dużo czasu, ale może kiedyś przejazdem jak będzie pogoda miło będzie tu wrócić.

Dobrošov 625 m n.p.m.

Pierwszy nasz szczyt w 2024 roku! W planach był jako ostatni w roku 2023, ale nie zdążylibyśmy  dojechać za widoku w dniu wczorajszym a koniecznie chcieliśmy mieć z okolicy kilka ujęć z drona. Stąd decyzja o przełożeniu na kolejny dzień. W okolicy znajduje się bardzo dużo bunkrów, które tworzą cały system umocnień i fortyfikacji zbudowanych przez Czechosłowację przed wybuchem II Wojny Światowej a obecnie udostępnionych dla zwiedzających. Szczęście jednak nam nie dopisało 🙁 i nie mamy żadnych ujęć z drona, gdyż od rana pogoda jest dżdżysta i występuje bardzo duża mgła. Pomimo tego realizujemy nasz plan z założeniem, że wrócimy tu jeszcze w lepszych okolicznościach pogody i koniecznie z chłopcami – zwłaszcza dla nich może to być nie lada gratka. Na szczyt ruszamy tuż przed 12:00 asfaltową drogą z minimalnym przewyższeniem. Po około 500 m docieramy do Jiráskovej Chaty, czyli schroniska znajdującego się w pobliżu szczytu. Do schroniska można dojechać również autem (trochę ich stoi na parkingu), jednak naszą decyzją było od początku, aby te kilkaset metrów się przejść, nawet pomimo niesprzyjającej pogody. Na szczycie robimy sobie zdjęcie z ledwo widocznym przez mgłę schroniskiem oraz przy tabliczce z nazwą szczytu. W drodze powrotnej postanawiamy wrócić przez pole przechodząc przez szczyt oznaczony na mapie. W miejscu szczytu znajduje się tabliczka informacyjna o znajdującym się w tym miejscu punkcie trygonometrycznym stanowiącym ważny punkt podstaw geodezyjnych Republiki Czeskiej. Przy nim również robimy sobie zdjęcie i szybko wracamy do samochodu, aby udać się na kolejny zaplanowany w drodze powrotnej do domu szczyt – Ostrą Górę. Podsumowując: nasza wycieczka trwała niecałe 20 min. głównie po asfaltowej drodze i kawałek po utwardzonym polu, podczas wycieczki przeszliśmy 1,1 km i pokonaliśmy 22 m przewyższeń.

Wolarz 852 m n.p.m.

Ten szczyt planowaliśmy już dużo wcześniej ale czas na jego zdobycie przyszedł dopiero podczas tego wyjazdu. Początkowo mieliśmy go zdobywać w drodze powrotnej czyli 1 stycznia ale ze względu na wczorajszą deszczową pogodę postanowiliśmy jednak na dzisiejsze podejście. Podjechaliśmy ok. 300 metrów dalej niż planowaliśmy ze względu na brak możliwości zaparkowania samochodu. Ruszyliśmy o 14:45, początkowo drogą asfaltową, aby po 150 metrach zobaczyć jak czerwony szlak skręca w lewo, a w zasadzie to nie w lewo tylko do góry! Tak, tak zobaczyliśmy prawie pionową ścianę, której końca nie było widać. W tym momencie przypomniało się nam podejście pod Lackową ale w sumie stwierdziliśmy, że temu podejściu jednak jeszcze troszkę brakowało. Jak to bywa na takich stromych podejściach nie należy patrzeć na mapę, gdyż punkt położenia prawie się nie zmienia i wydaje się, pomimo ogromnego trudu podejścia, że się nie przesuwamy do przodu. A jest to jednak dołujące. W tym przypadku niestety złamaliśmy ta regułę, ale dobre nastawienie psychiczne oraz wizja sauny po powrocie wzięła górę i ruszyliśmy bez spoglądania na mapę. Nawet nie wiem kiedy udało się pokonać strome podejście i dalej droga już była spokojniejsza ale cały czas czuło się wzniesienie. Trwało to do czasu osiągnięcia szczytu Rudnik 845 m n.p.m. dopiero od tego momentu do naszego celu droga obywała się niemal po równym poziomym odcinku, dlatego mogliśmy przyspieszyć kroku i niebawem osiągnęliśmy szczyt Wolarz. Po drodze przeanalizowaliśmy możliwość wrócenia inną drogą aby nie musieć na końcówce mieć stromego zejścia. Dlatego ze szczytu ruszyliśmy czarnym szlakiem w dół. Oczywiście różnicę wysokości trzeba było pokonać taką samą jak przy podejściu a ta droga była niewiele dłuższa, więc strome zejście było zaraz po odbiciu ze szczytu. Na szczęście było krótsze i mniej strome, jednak zachodzące słońce i powolne nastawanie ciemności przyspieszało nasz marsz. Ze szlaku czarnego musieliśmy jednak odbić w boczną drogę aby wyjść przy samochodzie. Byliśmy zadowoleni ze miany trasy bo była równie ciekawa a udało nam się dotrzeć do samochodu przed nadejściem zmroku. Po wskoczeniu do auta ruszyliśmy na chwilowy odpoczynek i obiadek na naszą kwaterę a później na sunę i basen do hotelu Villa Verde (https://www.villaverde.pl/?utm_source=google&utm_medium=maps ) oczywiście w ramach karty Multispot 🙂

Strona 1 z 15

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén