Nieważne gdzie, ważne z kim!!!

Autor: Patryk Strona 12 z 15

Słonny N-W 668 m n.p.m.

Po zdobyciu wszystkich szczytów z Korony Gór Polski oraz Korony Pienin, nadszedł czas na kolejny górski projekt. Wysłaliśmy nasze książeczki do weryfikacji, a sami – głodni nowych przygód – postanowiliśmy rozpocząć zdobywanie Diademu Gór Polski. Tym razem ruszamy od wschodu Polski, a konkretnie – wracamy w nasze ukochane Bieszczady. Choć zwykle kojarzą się z zielonymi połoninami, tym razem przywitały nas w swojej zimowej odsłonie – ośnieżone, błotniste i tajemnicze.
Ze względu na porę roku, dni są krótkie, a zachód słońca przychodzi zdecydowanie zbyt wcześnie jak na potrzeby dłuższych wypraw. Dlatego wybieramy wersję „leniwą” – ruszamy z Przełęczy Przysłup, co pozwala na zdobycie dwóch szczytów bez konieczności przemieszczania się samochodem. Niewielkie przewyższenia i dobra dostępność trasy czynią to miejsce idealnym na zimową rozgrzewkę z Diademem.
Na pierwszy ogień idzie Słonny (północno-zachodni) – szczyt o wysokości 668 m n.p.m., który osiągamy czerwonym szlakiem. Warunki są zimowe, ale i błotniste. Choć temperatura spada poniżej zera, podłoże nie jest dostatecznie zmrożone, przez co momentami zapadamy się w śliskie, rozmokłe liście i ziemię. Mimo to tempo marszu jest dobre, a dystans – niespełna 6 kilometrów – pokonujemy bez większego wysiłku.

Sam szczyt Słonny nie zachwyca panoramami – to zalesiona kulminacja, bez większych otwarć widokowych. Jednak charakterystyczna żółta tabliczka z nazwą i wysokością rekompensuje brak widoków i staje się dobrym pretekstem do pamiątkowego zdjęcia – symbolicznego początku nowego etapu naszej górskiej wędrówki.
Co ciekawe, masyw Słonnego objęty jest obszarem Natura 2000, a jego południowe stoki opadają ku dolinie Sanu, będąc ważnym siedliskiem dla wilków, rysiów i orłów przednich. Nazwa „Słonny” może mieć związek z występującymi w regionie słonymi źródłami, charakterystycznymi dla niektórych bieszczadzkich terenów (np. okolice Ropienki czy Mrzygłodu).
Po krótkim odpoczynku ruszamy z powrotem przez Przełęcz Przysłup w stronę kolejnego szczytu – Słonny S-E, który również należy do Diademu. To świetne uczucie – wiedzieć, że nasze górskie przygody jeszcze się nie skończyły, tylko weszły na kolejny wyższy poziom.

Informacje praktyczne:
Wysokość: 668 m n.p.m.
Pasmo: Góry Sanocko-Turczańskie
Szlak: czerwony, start z Przełęczy Przysłup
Długość trasy: ok. 11 km (tam i z powrotem)
Czas przejścia: ok. 3 godzin
Trudność: łatwa (zimą może być ślisko i błotniście)

Warto zabrać:
Ciepłą odzież i buty trekkingowe z dobrą przyczepnością
Termos z gorącym napojem
Mapę lub nawigację – szlaki nie zawsze są dobrze oznaczone zimą

Słonny NW to niepozorny, ale ważny punkt na górskiej mapie – i doskonały sposób na rozpoczęcie przygody z Diademem Gór Polski.

Lubań 1255 m n.p.m.

Początkowo planowaliśmy odwiedzić Czerwony Klasztor, jednak ze względu na jego położenie po stronie słowackiej i ówczesne restrykcje związane z pandemią COVID-19, postanowiliśmy nie ryzykować przekraczania granicy. Zastanawiając się nad alternatywą, porozmawialiśmy z właścicielem naszej kwatery, który polecił nam wycieczkę na Lubań (1255 m n.p.m.) – jeden z najwyższych szczytów Pienin Spiskich. Choć początkowo nie byliśmy do końca przekonani, ostatecznie okazało się to świetną decyzją, tym bardziej że pogoda była wyjątkowo słoneczna.

Samochód zostawiliśmy na Przełęczy Snozka, tuż przed miejscowością Kluszkowce. Zanim wyruszyliśmy na szlak, zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie przy charakterystycznym, futurystycznym pomniku autorstwa Władysława Hasiora – tzw. „Organach”. Ten nietuzinkowy monument z metalowymi piszczałkami miał w zamyśle wydawać dźwięki na wietrze i do dziś budzi mieszane odczucia, ale z pewnością stanowi mocny punkt krajobrazu.

Wędrówkę rozpoczęliśmy niebieskim szlakiem prowadzącym przez zbocza Wdżaru – popularnego ośrodka narciarskiego. Armatki śnieżne pracowały już pełną parą, a trawa i stok pokryte były delikatną warstwą śniegu, co wprowadzało nas w zimowy nastrój.

Po minięciu stoku weszliśmy do lasu, który witał nas cichym szelestem mrozu pod stopami. Podejście stawało się coraz bardziej strome, ale świeże powietrze i piękna pogoda dodawały energii. Co pewien czas robiliśmy krótkie przerwy i robiliśmy pamiątkowe zdjęcia.

Dotarliśmy do ruin dawnej bacówki, gdzie niebieski szlak połączył się z zielonym. W tym miejscu rozpoczął się najbardziej wymagający odcinek – krótki, ale stromy fragment pod górę. Chwilę później wyszliśmy na otwartą przestrzeń w okolicy Bazy Namiotowej Lubań, całkowicie opustoszałej o tej porze roku. Widok jednak już zapowiadał to, co czekało nas wyżej.

Odbiliśmy jeszcze na krótki spacer na Średni Groń. Z jego otwartej polany rozciągała się zniewalająca panorama – widok na pasma górskie i doliny podświetlone zimowym słońcem, z delikatną mgłą snującą się pośród wzgórz.

Następnie ruszyliśmy na sam szczyt Lubania. Na wierzchołku wita nas potężna, drewniana wieża widokowa. To właśnie ona stanowi kulminację całego podejścia – zarówno dosłownie, jak i metaforycznie. Sama konstrukcja jest solidna, a wejście na jej szczyt daje wrażenie, że unosimy się ponad Pieninami. Roztacza się stamtąd niesamowita panorama na Tatry, Gorce, Jezioro Czorsztyńskie i Beskidy w jednym spojrzeniu.

Na szczycie panowały już ujemne temperatury, a wokół zalegały kępy śniegu. Klimat był surowy, ale niezwykle czysty i rześki. Widoki wynagradzały każde zmęczenie. Na fali euforii postanowiliśmy pokazać, że zimno nam jest nie straszne.

Nie wracaliśmy tą samą trasą. Kontynuowaliśmy wędrówkę w stronę Jaworzyn Ochotnickich, gdzie kolejny drogowskaz utwierdził nas w obranym kierunku. Mimo zmęczenia humory dopisywały – to był jeden z tych dni, które chce się zapamiętać.

Schodząc dalej przez Jaworzyny i Łysą Górę, mijaliśmy polany i przystanki z widokiem na Jezioro Czorsztyńskie i miejscowości u jego brzegów. Ciepłe, miękkie światło zachodzącego słońca potęgowało atmosferę spokoju i zachwytu nad przyrodą.

Gdy wracaliśmy już asfaltową drogą do Przełęczy Snozka, słońce zaczęło zachodzić nad Tatrami, malując niebo w odcieniach pomarańczy, żółci i błękitu. Zatrzymaliśmy się na chwilę, by spojrzeć za siebie i nacieszyć się ciszą tego momentu.

Lubań okazał się nieoczywistym, ale wyjątkowo urokliwym wyborem – szlak był zróżnicowany, widoki spektakularne, a pogoda idealna. To była jedna z tych wędrówek, które nie tylko cieszą, ale też zostają z człowiekiem na dłużej.

Informacje praktyczne:
Wysokość: 1255 m n.p.m.
Pasmo: Pieniny Spiskie (często uznawany też za pogranicze Gorców)
Długość trasy: ok. 17 km (pętla)
Czas przejścia: ok. 5–6 godzin (w zależności od tempa i przerw)
Wieża widokowa: ogólnodostępna, darmowa, drewniana, z panoramą 360°
Szlaki: niebieski, zielony, czerwony, żółty – bardzo dobrze oznaczone

Warto zabrać:
Ciepłą odzież – szczyt może być znacznie chłodniejszy niż dolina
Termos z herbatą i przekąski
Kijki trekkingowe – pomocne na bardziej stromych odcinkach
Książeczka GOT – pieczątka dostępna na wieży

Lubań zaskoczył nas pozytywnie – to jedna z tych gór, które łączą w sobie wszystko, co najpiękniejsze w polskich górach: ciszę, dziką przyrodę, wysiłek i spektakularne widoki.

Żar (Branisko) 883 m n.p.m.

Piękna jesień i… błotne spa – tak w skrócie można określić zdobywanie kolejnego, a zarazem ostatniego przez nas szczytu należącego do Korony Pienin – Żaru (883 m n.p.m.). Dojeżdżamy samochodem możliwie najbliżej początku trasy i zostawiamy go na obrzeżach wsi Falsztyn, położonej nad malowniczym Jeziorem Czorsztyńskim, które powstało w wyniku budowy zapory na rzece Dunajec. Początkowy odcinek prowadzi żółtym szlakiem po dość równym terenie, aż do Przełęczy Przesła, oddalonej o około 1 km od punktu startowego. Tam wchodzimy na szlak czerwony, który ma prowadzić nas aż na szczyt. Pierwszy odcinek czerwonego szlaku (około 1,5 km) okazuje się jednak dość wymagający – miejscami stromy i, co gorsza, słabo oznaczony. W pewnym momencie mylimy trasę i musimy zawrócić, co nieco wydłuża wędrówkę.

Początkowo pogoda nie napawa optymizmem – wiszące nisko chmury i ciężkie powietrze sugerują zbliżający się deszcz. Na szczęście po chwili zza chmur wychodzi słońce i nagle wszystko nabiera kolorów. Wędrujemy przez piękny, mieszany las, który jesienią zachwyca całą paletą barw. Promienie słońca przebijające się przez korony drzew tworzą magiczną atmosferę – klasyczna, złota polska jesień w pełnej krasie. Po przejściu niespełna 4 kilometrów i około dwóch godzinach marszu docieramy na szczyt Żar. Na jego wierzchołku znajduje się nowoczesna drewniana wieża widokowa, z której można podziwiać panoramę okolicznych gór, Jeziora Czorsztyńskiego, a przy dobrej widoczności także Tatr. Niestety, cała trasa – zarówno w górę, jak i w dół – biegnie rozjeżdżoną drogą leśną, po której regularnie porusza się ciężki sprzęt. Po wcześniejszych opadach teren jest bardzo grząski – błoto zalega praktycznie na całej szerokości drogi, a obejście go poboczami jest utrudnione. Przejście przypomina momentami pokonywanie błotnego toru przeszkód, co zdecydowanie pogarsza komfort naszej wędrówki.

Mimo trudnych warunków, piękne widoki, jesienny klimat i satysfakcja z ukończenia Korony Pienin wynagradzają wszelkie niedogodności. Żar to jeden z mniej znanych szczytów regionu, ale z całą pewnością zasługuje na uwagę – szczególnie dla miłośników dzikiej przyrody i mniej uczęszczanych tras. My szczerze go polecamy.

Informacje praktyczne:
Wysokość: 883 m n.p.m.
Pasmo: Pieniny Spiskie
Przynależność do Korony Pienin: tak
Wieża widokowa: ogólnodostępna, drewniana, nowoczesna konstrukcja
Długość trasy: ok. 7,5–8 km w obie strony
Czas przejścia: ok. 3–3,5 godziny
Trudność: średnia (ze względu na błoto i słabe oznaczenia)

Warto zabrać:
Buty trekkingowe odporne na błoto, zwłaszcza po wcześniejszych obfitych opadach
Ubranie na zmianę (na wypadek pobrudzenia błotem)
GPS lub mapa offline – na odcinku czerwonego szlaku łatwo zejść ze szlaku

Choć to nie była najłatwiejsza wędrówka, jej finał był wyjątkowy – z piękną panoramą i symbolicznym domknięciem naszej Korony Pienin.

Wysoki Wierch 898 m n.p.m.

Po zdobyciu wszystkich szczytów wchodzących w skład Korony Gór Polski, postanawiamy wrócić w nasze ukochane Pieniny, by rozpocząć nową przygodę – zdobycie odznaki Korony Pienin. Dziś osiągamy już czwarty z pięciu wymaganych szczytów – Wysoki Wierch (898 m n.p.m.). To właśnie tutaj odnajdujemy to, co kochamy najbardziej – piękno, przyrodę i niepowtarzalną atmosferę gór, która zachwyca nas za każdym razem, gdy tu wracamy.
Naszą wędrówkę rozpoczynamy w Szlachtowej, niegdyś samodzielnej wsi łemkowskiej, a dziś części Szczawnicy. Pierwsze kilkaset metrów to żółty szlak prowadzący wzdłuż drogi – na szczęście już po chwili skręcamy w bok i przechodzimy urokliwym mostkiem nad Grajcarkiem, wchodząc w bardziej naturalny krajobraz.
Po kilkunastu minutach docieramy na rozległe łąki i pastwiska – malownicze otwarte przestrzenie, z których roztacza się widok na pasmo Małych Pienin i Trzy Korony majaczące w tle.

Wędrówka jest niezwykle przyjemna – łagodne podejście i szeroka ścieżka wijąca się wśród złocistych traw tworzą klimat niemal bajkowy. Choć listopadowe niebo jest pochmurne, widoczność dopisuje, a chłodne powietrze dodaje energii.

Wspinamy się dalej, mijając kilka opuszczonych bacówek – dziś puste i porośnięte mchem, ale latem służą jako schronienie pasterzom i owcom. Po około 3 kilometrach żółty szlak łączy się z niebieskim, a potem odbija stromo w górę, prowadząc nas na grzbiet Wysokiego Wierchu. Po drodze mijamy tablicę informacyjną z panoramą Tatr – wskazujemy kolejne szczyty, porównując je z widokiem przed nami.

Na szczycie czekają na nas dwa znaki szczytowe – jeden po stronie polskiej, drugi po stronie słowackiej. To symboliczne miejsce: granica państw, ale jednocześnie punkt spotkania górskiej wspólnoty. Robimy pamiątkowe zdjęcia przy obu tabliczkach.

Nie możemy nie zatrzymać się na chwilę odpoczynku – na specjalnie przygotowanej ławeczce z widokiem na góry siadamy, by nacieszyć się chwilą. Widok na Trzy Korony i przełom Dunajca należy do najpiękniejszych, jakie widzieliśmy w całych Pieninach.

Na koniec robimy jeszcze jedno wspólne zdjęcie – uśmiechnięci, z tłem tak pięknym, że wygląda niemal jak fototapeta.

Trudno rozstać się z tym miejscem, ale czas płynie, a przed nami jeszcze jeden cel – góra Żar. Zbieramy się więc i schodzimy najkrótszą trasą do samochodu, by wyruszyć w dalszą drogę i zdobyć ostatni szczyt do Korony Pienin.

Informacje praktyczne:
Wysokość: 898 m n.p.m.
Pasmo: Małe Pieniny
Szlak: żółty z Szlachtowej, połączenie z niebieskim
Długość trasy: ok. 9 km w obie strony
Czas przejścia: ok. 2,5–3 godziny (z przerwami)
Trudność: łatwa/umiarkowana – szerokie ścieżki, łagodne podejście

Warto zabrać:
Ciepłą odzież (szczególnie podczas wietrznych dni)
Lornetkę – doskonałe warunki do obserwacji panoramy Tatr
Książeczki GOT i Korony Pienin
Termos z herbatą na ławeczkę z widokiem

Sokolica 747 m n.p.m.

Zachwyceni niepowtarzalnym urokiem Pienin postanowiliśmy zdobyć Wielką Koronę Pienin. Wysoka już była zdobyta więc kolejnym kierunkiem była Okrąglica i Sokolica. Ruszyliśmy wcześnie rano gdyż droga była długa a dzień już krótki i dzięki temu mogliśmy podziwiać szczyty Pienin skąpane w chmurach. Widok niczym z samolotu.

Okrąglica (Trzy Korony) 982 m n.p.m.

Zachwyceni niepowtarzalnym urokiem Pienin postanowiliśmy zdobyć Wielką Koronę Pienin. Wysoka już była zdobyta więc kolejnym kierunkiem była Okrąglica i Sokolica. Ruszyliśmy wcześnie rano gdyż droga była długa a dzień już krótki i dzięki temu mogliśmy podziwiać szczyty Pienin skąpane w chmurach. Widok niczym z samolotu.

Ślęża 718 m n.p.m.

wejście I – 7 listopada 2020 Sylwia i Patryk
wejście II – 13 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek

To już ostatni szczyt na naszej liście Korony Gór Polski – Ślęża, majestatyczna strażniczka Dolnego Śląska, górująca samotnie nad Równiną Wrocławską. Zamyka ona pewien rozdział naszej przygody, ale jednocześnie otwiera nowy – i mamy nadzieję, że nie ostatni. Zdobycie 28 szczytów Korony Gór Polski wzbogaciło nas o niezliczone doświadczenia, a jednocześnie rozbudziło jeszcze większy apetyt na górskie wędrówki. Dlatego nie kończymy – obiecujemy sobie kontynuować naszą przygodę po szlakach polskich (i nie tylko) gór.

Na Ślężę (wysokość 718 m n.p.m.) wyruszamy żółtym szlakiem z Przełęczy Tąpadła – to najpopularniejszy i najłatwiejszy wariant wejścia, idealny dla rodzin z dziećmi. Szlak prowadzi szeroką, łagodnie wznoszącą się leśną drogą. Po drodze mijamy rodziny z maluchami, nawet w wózkach – to dowód, że Ślęża to góra dostępna praktycznie dla każdego.

Na szczycie odwiedzamy schronisko PTTK im. Romana Zmorskiego. Wciąż obowiązujące pandemiczne ograniczenia sprawiają, że posiłki wydawane są tylko przez okienko, ale i tak cieszymy się chwilą odpoczynku. Odbijamy też ostatnią pieczątkę do naszej książeczki KGP – symboliczna kropka nad „i”.

Nieco błąkamy się po rozległym szczycie – brakuje wyraźnie oznaczonego punktu kulminacyjnego. Kręcimy się między charakterystycznymi punktami: masywną wieżą RTV, zabytkowym kościołem Nawiedzenia NMP oraz jednym z najbardziej intrygujących elementów Ślęży – kamiennym niedźwiedziem, który jest pozostałością po przedchrześcijańskim kulcie słowiańskim i celtyckim. Ślęża bowiem od wieków uznawana była za miejsce święte, a jej historia sięga czasów kultów solarnych i pogańskich obrzędów. Tuż za kościołem kierujemy się mniej uczęszczanym szlakiem w stronę dawnej wieży widokowej – dziś niestety zamkniętej i popadającej w ruinę betonowej konstrukcji, pod którą robimy sobie pamiątkowe zdjęcie.

Zejście wybieramy trudniejsze – niebieskim szlakiem, który prowadzi po śliskich, omszałych głazach. Wymaga on skupienia, zwłaszcza po opadach, ale szybko wynagradza to cisza i niemal zupełny brak innych turystów. Potem szlak wiedzie już leśną drogą, cichą, pustą, pełną uroku późnej jesieni. Listopadowe słońce przedziera się przez korony drzew, a my chłoniemy spokój i ciepło tego dnia.

Cała wyprawa zajmuje nam niecałe 2 godziny i liczy około 8 kilometrów. Ślęża to idealny szczyt na zakończenie koronnego wyzwania – dostępna, ale pełna historii, legend i niesamowitej atmosfery. A dla nas – symboliczna brama do kolejnych górskich przygód.

Chełmiec 851 m n.p.m.

wejście I – 7 listopada 2020
wejście II – 24 kwietnia 2022

Zmęczenie naszym wyjazdem daje się nam już we znaki.

Waligóra 936 m n.p.m.

wejście I – 6 listopada 2020 Sylwia i Patryk
wejście II – 7 stycznia 2023 Sylwia i Patryk
wejście III – 16 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek

Nasza przygoda z Waligórą – najwyższym szczytem Gór Kamiennych (934 m n.p.m.) – rozpoczęła się w urokliwym Sokołowsku, miejscowości z ciekawą historią sanatoryjną, niegdyś znanej jako „śląskie Davos”. Auto zostawiamy przy przystanku „Góry Kamienne”, na obrzeżach miasteczka, i ruszamy zielonym szlakiem w kierunku Schroniska PTTK „Andrzejówka”. Trasa do schroniska to około 2,5 km łagodnego marszu przez las i polany – przyjemna, niezbyt wymagająca, idealna na rozgrzewkę. Po około 40 minutach docieramy do schroniska położonego malowniczo u stóp Waligóry, na Przełęczy Trzech Dolin (ok. 800 m n.p.m.). Schronisko Andrzejówka to jedno z najpopularniejszych w Sudetach – gościnne, z klimatem, ciepłym wnętrzem i pysznym jedzeniem. Obowiązkowo zasiadamy do posiłku i zbieramy pieczątki do naszych książeczek KGP i PTTK. Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej żółtym szlakiem prosto na szczyt. To najkrótsze, ale zarazem najbardziej strome podejście w całej Koronie Gór Polski – często porównywane do słynnej Lackowej w Beskidzie Niskim. Podejście, choć krótkie (ok. 700 m długości), jest bardzo intensywne i potrafi dać w kość. Stromizna i sypkie podłoże wymagają skupienia i mocnych nóg. Każdy krok to walka z grawitacją – ale też krok bliżej do szczytowej satysfakcji. Na szczycie Waligóry wita nas skromna tabliczka oraz niewielki kamienny obelisk z nazwą szczytu. Nie ma tu rozległych widoków – las osłania szczyt z każdej strony – ale ogromna satysfakcja ze zdobycia jednej z najbardziej wymagających gór Korony rekompensuje brak panoramy. Robimy obowiązkowe pamiątkowe zdjęcie i chwilę odpoczywamy. Zejście ze szczytu kontynuujemy dalej żółtym szlakiem, który prowadzi nas pętlą z powrotem w stronę Sokołowska. Po drodze odwiedzamy klimatyczną wiatę turystyczną z miejscem na ognisko – idealne miejsce na odpoczynek, a nawet nocleg pod dachem. Dalej szlak prowadzi nas do ruin zamku Radosno – średniowiecznej warowni z XIII wieku, wzniesionej przez księcia świdnickiego Bolka I. Dziś zachowały się fragmenty murów i samotna baszta, które skrywają w sobie echa dawnych legend i historii. To niezwykłe miejsce – tajemnicze i pełne uroku – aż prosi się o chwilę zadumy i kilka zdjęć, które oczywiście robimy na pamiątkę. Po drodze mijamy nielicznych turystów – wygląda na to, że kierują się nie na szczyt, lecz do wiaty, by tam zakończyć dzień przy ognisku. My wracamy spokojnym tempem do naszego samochodu. Cała wyprawa zamyka się w czasie nieco poniżej 3 godzin, a pokonany dystans to ponad 8 km. Waligóra – choć może niepozorna z mapy – okazała się jednym z bardziej wyrazistych szczytów naszego koronnego szlaku. Surowa, stroma i wymagająca, ale też malownicza i pełna historii – warta każdego kroku.

Wielka Sowa 1015 m n.p.m.

Parkujemy auto na Przełęczy Sokole (754 m n.p.m.). Ze względu na jesienną porę, ruch turystyczny jest znikomy – parking pusty i darmowy, co bardzo nas cieszy. Pogoda idealna: lekki chłód i świecące słońce, czyli warunki wręcz wymarzone na górską wędrówkę. Ruszamy w górę łagodnym podejściem. Po nieco ponad pół kilometra docieramy do Schroniska Orzeł, położonego na wysokości 875 m n.p.m., gdzie przybijamy pierwszą pieczątkę do naszych książeczek KGP i GOT. Chwilę odpoczywamy i bez zwłoki ruszamy dalej. Po kolejnych dwóch kilometrach stajemy przy Schronisku Sowa. Niestety jest ono zamknięte i w niezbyt dobrym stanie technicznym, co nieco psuje wrażenie. Wędrujemy dalej czerwonym szlakiem, który prowadzi przez piękny bukowy las. W pewnym momencie drzewa rzedną, a naszym oczom ukazuje się szeroka polana i majestatyczna murowana wieża widokowa na szczycie Wielkiej Sowy. Wielka Sowa to najwyższy szczyt Gór Sowich, mierzący 1015 m n.p.m. (dlatego należy do Korony Gór Polski). Charakterystyczna, 25-metrowa wieża widokowa z 1906 roku (ufundowana przez Towarzystwo Sowiogórskie) oferuje panoramiczne widoki na Sudety, Góry Stołowe, Karkonosze, a przy dobrej widoczności nawet na Śnieżkę. Na polanie pod szczytem spotykamy więcej turystów – nie dziwi to, ponieważ Wielką Sowę można zdobyć aż czterema różnymi szlakami, m.in. z Walimia, Rzeczki, Przełęczy Walimskiej czy z Przełęczy Sokolej, którą my wybraliśmy. Jedni odpoczywają na ławeczkach i przy miejscach biwakowych, inni kontynuują swoją drogę. My także robimy krótką przerwę – jemy pyszne kanapki przygotowane przez Sylwię i popijamy ciepłą herbatę z termosu. Podczas zejścia, na Rozdrożu nad Schroniskiem Sowa, świadomie odbijamy ze szlaku i wybieramy drogę w kierunku Sokolicy (915 m n.p.m.). Choć szczyt ten nie jest szczególnie wybitny, jego skalisty charakter i widoki sprawiają, że przez chwilę czujemy się jak w Pieninach. Nieco dalej, przy pomniku Carla Wiesen’a – upamiętniającym znanego działacza turystycznego – wracamy na czerwony szlak, którym docieramy z powrotem do auta.

Wielka Sowa, choć nie należy do gór trudnych czy wymagających, urzekła nas spokojem i pięknymi widokami. Trasa, którą wybraliśmy, była idealna na leniwą, jesienną wycieczkę, pełną złotych liści i czystego górskiego powietrza.

Strona 12 z 15

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén