Wstaliśmy już o 5:00, szybkie umycie się i wskakujemy do auta. Chłopcy w aucie śpią dalej. Na szlaku meldujemy się o 6:50 i jest to dobry czas. Pozostawienie samochodu przy drodze na początku szlaku jest płatne 15 Euro (w internecie ludzie pisali, że będzie kosztować 10 Euro a więc podrożało). Tym razem mała zmiana planów i nie ruszamy czerwonym szlakiem jak ostatnio tylko niebieskim, który łączy się z czerwonym przy schronisku Popradskie Pleso. Dalej szlak biegnie już bez zmian w stosunku do ostatniego naszego przejścia. Chłopcy są zmotywowali i nastawienie pozytywnie, a my jesteśmy w szczycie formy po ostatnich rozchodzeniach i dodatkowo jednodniowym odpoczynku. Pierwsza połowa trasy do Schroniska i połączenia z czerwonym szlakiem mija nam dosyć sprawnie oraz szybko bez większego zmęczenia. Jest jeszcze dość chłodno i nie męczymy się. Druga połowa w skałach jest równie lekka i oprócz sztucznych ułatwień w newralgicznych miejscach, gdzie największe problemy ma Miłosz mija ogólnie nam dosyć szybko. Miłosz pomimo lęków przy stromych ekspozycjach w dół, przezwycięża je przy naszym wsparciu i dalej do Schroniska pod Rysami docieramy już równie sprawnie. Po drodze mijamy słowackich Szerpów czyli Nosicieli, którzy wzbudzają w nas podziw. W Schronisku robimy dłuższy postój z jedzeniem i zakupem dla chłopców pamiątkowych odznak ze schroniska a dla nas dzwoneczków, które od razu przypinamy do plecaków. Dzięki temu idąc wydajemy miłe dźwięki niczym górskie owieczki. Atak szczytowy od Schroniska już idzie troszkę ciężej, głównie z uwagi na pojawiające się zmęczenie. Dodatkowo od strony Słowackiej nadciągają chmury, które przesłaniają nam widoki na tą stronę od podejścia. Ja odbieram to jako dobrą sytuację, gdyż Miłosz nie będzie widział przewyższeń podczas ostatnich metrów pod szczyt. Ludzi jest sporo i idąc za tłumem idziemy w złym kierunku czyli na trzeci wierzchołek Rysów. Na szczęście orientujemy się i szybko zawracamy na główne podejście. Ostatnie metry pod polskim szczytem od strony słowackiej są wymagające ale dajemy radę o po 6 godzinach czyli o 12:50 zasiadamy do pamiątkowego zdjęcia na szczycie najwyższego polskiego szczytu. Spędzamy chwilę próbując się napalać naszym zwycięstwem ale duża ilość ludzi i możliwość zmiany pogody, które zwiastują napływające chmury każe nam robić odwrót. Miłosz na szczycie zwraca z entuzjazmem uwagę, że widać Morskie Oko i Czarny Staw po polskiej stronie. Sylwia z Jaśkiem schodzą szybciej, a my z Miłoszem asekuracyjnie i bezpieczniej. Po pokonaniu stromego zejścia, idziemy już dalej do Schroniska wspólnie. W Schronisku zamawiamy zupy: kwaśnicę i czesnakową oraz piwo ale tylko dla dorosłej części (a co należy się nawadniać). Zejście już jest bardziej męczące głównie ze względu na utrzymującą się wysoką już temperaturę i słońce. Dłuży się nam i pomimo odpoczynków idzie się coraz gorzej. Do samochodu wsiadamy o 17:15 i chłopcy od razu zasypiają. Po dojechaniu do apartamentów, czyli po półtorej godzinie, zostawiamy ich dalej śpiących w pokojach, a my jedziemy jeszcze po zakupy do Biedronki do Zakopanego. Po powrocie chłopcy nadal śpią więc sami jemy rosołek.
Kategoria: Diadem Polskich Gór Strona 1 z 11
Podczas powrotu z Wysokiego Wierchu czyli dwa dni temu, zapadła decyzja o realizacji z chłopcami naszego starego postanowienia, a mianowicie przejścia Czerwonych Wierchów. Pomysł jest o tyle dobry gdyż da ewentualny przedsmak wysiłku i sprawdzenia się przed wejściem na Rysy. Tatry Wysokie pozwalają lepiej przygotować się wydolnościowo do ogromnego wysiłku oraz zaaklimatyzować się do wysokości, która jest już odczuwalna. Najwcześniejsze bilety dostępne do zakupu na czwartek do wjazdu kolejką na Kasprowy Wierch były dostępne dopiero na sobotę na godzinę 12:50. Nie zastanawialiśmy się długo bo baliśmy się, że i na tą godzinę za chwilę zabraknie i Sylwia od razu dokonała ich zakupu. Godzina 12:50 to bardzo późny wjazd aby zacząć nasze ambitne plany ale powinniśmy się wyrobić do zejścia w Kirach przed zmrokiem. Dlatego auto zostawiliśmy (30zł za cały dzień) nieopodal ronda Jana Pawła II skąd odcinek 2 km do wyciągu pokonaliśmy pieszo. Wjazd kolejką z przesiadką na stacji pośredniej zajął 15 minut a koszt za 4 osoby (2 dorosłe i 2 młodzieży) 420zł w jedną stronę. Po wjechaniu na szczyt Kasprowego Wierchu (1987 m n.p.m.) od razu ruszyliśmy zaplanowanym czerwonym szlakiem aby oddalić się jak najszybciej od uciążliwego tłumu, który oblegał okolice szczytu. Po drodze mijaliśmy zawodników ultramaratonu górskiego, mocno już umęczonych a których trasa biegła po szlaku tyle, że w kierunku przeciwnym. My z uwagi na bardzo wysokie temperatury musieliśmy robić przerwy z chłopcami aby ich nie zajechać a przy okazji i siebie. Zaplanowana i zabrana przez nas ilość wody już po 2 godzinach okazałą się niewystarczająca. Jednak mieliśmy w pamięci o źródełkach za szczytem Ciemniaka, w których możemy ją uzupełnić, tak więc nie było źle. Potwierdziliśmy tylko dla pewności u jednej osoby na szlaku, że nie wyschły i już dalej szliśmy dużo spokojniej. Za Kondracką Kopą, gdzie szlak odbija na Giewont, ludzi już było bardzo mało i spotykaliśmy sporadycznie aż wreszcie zrobiło się pusto, przyjemnie i nareszcie całkiem spokojnie. Obraz spokoju dopełniły kozice górskie, które spotkaliśmy trzy razy podczas podążania szlakiem, z czego dwa razy na prawdę z bardzo bliska. Pomimo, że widzieliśmy samicę z młodym. Wysokość plus temperatura zrobiły swoje i zmęczenie było dla nas wszystkich mocno odczuwalne, dlatego też i nasze tempo marszu mocno spadało. Po dotarciu do źródełek i odpoczynku przy nich wiedzieliśmy już, że końcówkę wycieczki będziemy schodzić już po ciemku, bo nie zdążymy do zachodu. Na szczęście zachód słońca na szlaku chowającego się za górami zrekompensował nam te niedogodności i mamy wspaniałą pamiątkę w postaci rewelacyjnych wspomnień i pięknych zdjęć. Na końcówce szlaku, przy zejściu zmartwieni, czy będziemy mieli jak się dostać do auta zostawionego w Kuźnicach dostaliśmy propozycję powózki przez schodzących turystów ze Śląska, z której nie ukrywam chętnie skorzystaliśmy. Na powrocie zrobiliśmy jeszcze zakupy w Biedronce w Zakopanym, a na kolację Sylwia podgrzała przygotowaną wcześniej zupę ogórkową przy ogromnym zadowoleniu nas wszystkich.
To już drugi zdobywany przez nas szczyt w dniu dzisiejszym (wcześniej był Turbacz). Pomimo, że jest piątek czyli początek weekendu oraz okres wakacyjny to tutaj również nie ma dużo ludzi. W zasadzie na szlaku nikogo nie spotykamy a jedynie na szczycie kręci się kilku ludzi. Naszą drogę skracamy podjeżdżając tym razem pod sam dom Sołtysa Wsi Kobielnik, który jest ostatnim domem w wiosce. Zgodnie z planem ruszamy o 16:15, tak jak ostatnio zielonym szlakiem. Po drodze jednak okazuje się, że znaki szlakowe są zakryte i dopiero po przejściu 1/3 trasy pojawia się oznakowanie szlaku. Po doczytaniu mapy dowiadujemy się, że szlak został od naszej ostatniej obecności zmieniony i rusza z innego z miejsca a my tego nie doczytaliśmy. Nie przeszkadza nam to jednak w sprawnym pokonaniu drogi i już po godzinie czyli 17:15 jesteśmy na szczycie gdzie robimy dłuższy postój na odpoczynek i posiłek. Po zejściu, przy samochodzie jesteśmy o 17:55 i ruszamy do naszych apartamentów gdzie po powrocie zajadamy przygotowaną przez Sylwię tym razem pyszną pomidorówkę, mniam, mniam, wszyscy się nią zajadamy.
Wypoczęci wstajemy rano i po śniadanku ruszamy. Na szlaku stawiamy się o 9:20 i ruszamy na pierwszy z dzisiejszych szczytów czyli Turbacz 1310 m n.p.m. – jest to najwyższy szczyt w Gorcach. Początek naszej wyprawy przebiega tak jak za pierwszym razem, kiedy zdobywaliśmy szczyt z Sylwią czyli najpierw szlakiem zielonym do Schroniska i dalej czerwonym na szczyt. Pogoda jest piękna czyli słoneczna i temperatury wysokie, ale na szczęście dla nas większość szlaku przebiega w zalesieniu co daje nam dużo wytchnienia. Po trasie robimy kilka niedługich przystanków na przekąski i odpowiednie nawodnienie dla naszych umęczonych pogodą organizmów. Na szczycie jesteśmy już po 2h 20 min marszu czyli około godziny 11:40. W drodze powrotnej jednak zasiadamy na dłuższy odpoczynek, popas i oczywiście obowiązkowe pieczątki do naszych książeczek KGP, które wbijamy w Schronisku PTTK Turbacz znajdującego się nieopodal szczytu. Po odpoczynku wracamy do auta i jeszcze przed 14:00 ruszamy na kolejny zaplanowany na dzisiaj szczyt – Lubomir.
Wstajemy z samego rana, czyli 7:40 jemy śniadanko i jedziemy w góry. W pierwszej kolejności wypada nam najwyższy szczyt Pienin czyli Wysoka 1050 m n.p.m. Na szlaku rozpoczynamy naszą przygodę około 10:30 gdyż ponad godzina jest dojazdu. Ruszamy tradycyjnie Wąwozem Homole (szlakiem zielonym do Polany Pod Wysoką i na szczyt szlakiem zielonym) jednak powrót planujemy przez urokliwy Wysoki Wierch (również szlak zielony i samo podejście na szczyt szlakiem żółtym), który to znajduje się na liście do zdobycia Korony Pienin. Pogoda jest słoneczna i ciężko się idzie zwłaszcza na podejściu. Po drodze odwiedzamy Harcerską Bazę Namiotową, natomiast szczyt zdobywamy o 12:00. Tym razem widoki nas urzekają, gdyż widać bardzo wyraźnie majestatyczne Tatry oraz niedalekie Trzy Korony (czyli Okrąglicę). Nie zabawiamy długo gdyż jest bardzo dużo ludzi a przez to tłok i zgiełk. Zejście jest już przyjemne gdyż początkowo przez las a następnie przez łąki, na których pasą się owieczki. Na szczycie Wysokiego Wierchu 898 m n.p.m. meldujemy się o 14:00 gdyż po drodze nie możemy nacieszyć się widokami i robimy mnóstwo zdjęć a także zatrzymujemy się na mały popasik. Nasze zejście ulega małej modyfikacji i nie idziemy w stronę Szczawnicy tylko wracamy przez Schronisko pod Durbaszką w stronę parkingu z autem w Jaworkach na którym jesteśmy tuż po 16:00. Cena za parking wyniosła za cały dzień 25zł. Po powrocie do apartamentu Sylwia wstawia przygotowany wcześniej rosołek, który szybko zaspakaja nasz głód. Na drugie danie zajadamy się wszyscy pysznym spaghetti.
wejście I – 5 listopada 2020 Sylwia i Patryk
wejście II – 20 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek
Szczeliniec to był ostatni szczyt w ramach naszego wyjazdu w ferie. Zaplanowaliśmy go jako ostani ze względu na to, iż nie był mocno wymagający, ale za to urokliwym spacerem w skalnym labiryncie. Uroku dodatkowo dodawała zimowa sceneria, która powodowała również utrudnienia na podejściach. Dodatkową atrakcją było kibicowanie zawodnikom 10. Zimowego Półmaratonu Gór Stołowych, gdyż ich trasa kończyła się przy Schronisku PTTK na Szczelińcu Wielkim, a to znaczy, że podejście do schroniska pokonywali razem z nami. Trasa podejściowa była niewymagająca pomimo zimowych warunków i pokonaliśmy ją dość sprawnie. Przejście labiryntu po płaskowyżu również nie było wymagające, ale bardzo zachwyciło chłopców przeciskanie się pomiędzy wąskimi szczelinami w skałach, a nas ponownie urzekły tym razem pokryte ścieżki i skały białym puchem. Przysłowiowe „schody” zarówno w przenośni jak i w rzeczywistości zaczęły się na zejściu, które w okresie zimowym są zamknięte, a pokonanie trasy jest wyłącznie na odpowiedzialność turystów. Na szczęście cała trudna część trasy jest wyposażona w barierki, co mocno ułatwia oraz poprawia bezpieczeństwo zejścia po zasypanych śniegiem schodach. Nasza wyprawa zakończyła się szczęśliwie bez żadnego uszczerbku na zdrowiu co uczciliśmy zakupami na straganach przy wejściu do Parku Narodowego Gór Stołowych. Sylwia i Miłosz wybrali sobie czapki, a Jasiu poduszkę Fortnite.
wejście I – 6 listopada 2020 Sylwia i Patryk
wejście II – 7 stycznia 2023 Sylwia i Patryk
wejście III – 16 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek
Trochę za późno dojechaliśmy z dwóch powodów, po pierwsze za późno wstaliśmy, a drugi to za dużo nam czasu zeszło na Wielkiej Sowie. Ale nie żałujemy ani pierwszego ani drugiego powodu 🙂 Nasze ograniczenia wynikały z końcówki dnia i zachodu słońca, do którego pozostało nam ok. pół godziny.
Pogoda troszkę nas wystraszyła, bo dużo śniegu i lekki mrozek, a podejście od Schroniska PTTK Andrzejówka bardzo strome. Auto zostawiliśmy na parkingu pod Schroniskiem i zabraliśmy plecaki z odpowiednim wyposażeniem, czyli na pierwszym miejscu raczki i rakiety śnieżne. Od schroniska na szczyt prowadzi żółty szlak, początkowo po drodze bez wzniesień, aby po chwili skręcić w lewo i do góry. Szlak był już przetarty, więc i my ruszyliśmy bez ociągania się. Daleko nie zaszliśmy i musieliśmy założyć raczki i rakiety śnieżne, gdyż za często zaliczaliśmy poślizgnięcia. Od tego momentu poszło już może nie szybciej, ale dużo bezpieczniej. Na szczęście na szczycie znaleźliśmy się cało i jeszcze za dnia. Kilka fotek pamiątkowych i bez zbędnej zwłoki ruszyliśmy w drogę powrotną do dołu. Sprawdziło się powiedzenie, że lepiej jest podchodzić niż schodzić. Powoli, asekurując się nawzajem udało nam się zejść na dół w ostatnich promieniach dnia. Wskoczyliśmy jeszcze po pieczątki do Schroniska PTTK i ruszyliśmy do Kudowy Zdrój.
Wielka Sowa odlotowa 😄 wyprawę rozpoczęliśmy we wtorek tuż po uprzednim wyczynie narciarskim na stoku Gór Orlickich w Zieleńcu. Czerwonym szlakiem przeszliśmy ok. 6,5 km mijając po drodze prywatne schronisko “Orzeł”, a następnie zamknięte schronisko “Sowa”. Okazuje się, że jest to fragment Głównego Szlaku Sudeckiego, który niebawem rozpoczniemy. Na szczyt wchodziliśmy z przyjemnością, trasą w niesamowicie zimowym klimacie. Drzewa pokryte były białą szatą delikatnego puchu i wyglądały jakby tańczyły w kółeczku 😋 Janek i Miłosz dotrzymywali nam kroku, niemniej jednak postój pod górę był dla nich niejednokrotnie priorytetem. W połowie drogi na szczyt znajduje się Pomnik Carla Wiesena, który był propagatorem turystyki w Górach Sowich i zaangażował się w budowę pierwszej wieży na szczycie Wielkiej Sowy, a także zainicjował budowę schroniska pod Wielką Sową w postaci przekazania pod niego gruntu. W końcu po 1,5 h marszu i podejściu 350 m – zdobyliśmy szczyt Wielką Sowa na wysokości 1015 m n.p.m., który jest najwyższym szczytem Gór Sowich. Pod wiatą pożywny popasik (kiełbaska wędzona, pączki i ciepła herbatka), na tle wieży wykonaliśmy zdjęcia pamiątkowe i uzyskaliśmy pieczątki do naszych KGP. Wieża widokowa ma 25 m wysokości i pochodzi z 1906 roku. Ponad 30 lat wcześniej powstała tu konstrukcja drewniana. Uroczyste otwarcie murowanej wieży odbyło się w 1906 roku i nadano jej imię Żelaznego Kanclerza Otto van Bismarcka. Panorama z wieży sięga Śnieżki, Śnieżnika, Broumowskich Sten oraz tajemniczej Ślęży. Obecnie wieża nosi imię Mieczysława Orłowicza 😁 W końcu równym krokiem ruszyliśmy w dół szlakiem czerwonym. W przeciwnym wypadku byłaby bura, gdyż czeka na nas jeszcze Waligóra 👍 krocząc do auta mijaliśmy po lewej stronie stok narciarski usytuowany na górze Sokół. Informacja istotna dla nas, przyszłych płockich narciarzy 😋
Jagodna Południowa wejście I – 5 listopada 2020 Sylwia i Patryk
Jagodna Północna wejście II – 14 stycznia 2021 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek
Jagodna Południowa wejście III – 14 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek
To już nasza trzecia przygoda z ta górą. Pierwszy raz byliśmy na jej południowym szczycie zdobywając ją do KGP. Drugi raz byliśmy na jej północnym szczycie zdobywając ją do DGP, byliśmy wówczas z chłopcami i jak zauważyliśmy było to równo co do dnia 3 lata temu. Nawet wówczas proponowałem chłopcom aby ze szczytu północnego przejść od razu na szczyt południowy czyli odcinek ok. 1 km ale spotkało się to ze stanowczym sprzeciwem. Nie omieszkałem im tego dzisiaj przypomnieć i teraz tego bardzo żałowali. Jagodna w dniu dzisiejszym zaplanowana była jako druga i to pewnie dlatego motywacja i chęć walki u chłopców była już dużo mniejsza. My natomiast nie daliśmy za wygraną i po zaparkowaniu na poboczu, tak jak za pierwszym razem ruszyliśmy niebieskim szlakiem na szczyt. Droga początkowo prowadziła wąską ścieżką przez las aby po chwili dotrzeć do drogi przeciwpożarowej czyli szerokiej i łagodnej prowadzącej już do samego szczytu. Obok drogi cały czas wiła się ścieżka rowerowa, która o tej porze roku nie miała amatorów. Droga na szczyt minęła nam bardzo szybko. Na wieżę postanowiliśmy nie wchodzić ponieważ chmury były bardzo nisko i wiał silny zimny wiatr. Zatrzymaliśmy się za to pod wiatką obok wieży gdzie obecnie znajduje się skrzyneczka ze stempelkiem i zjedliśmy kanapki popijając ciepłą herbatką. Tak pokrzepieni zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć i ruszyliśmy w drogę powrotną, która minęła nam jeszcze szybciej gdyż chłopcy doznali powrót mocy i biegali, rzucali się śnieżkami i tarzali się w śniegu. Sam szlak niebieski nie był bardzo zaśnieżony, dlatego szło się łatwo w przeciwieństwie do drogi dojazdowej.
wejście I – 5 listopada 2020 Sylwia i Patryk
wejście II – 14 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek
W końcu wszyscy razem! Hurra! Ferie zimowe 2024 roku w Sudetach z chłopcami 🙂 Dzień wyprawy na Orlicę rozpoczynamy spontanicznie od zwiedzania Kaplicy Czaszek w miejscowości Czeremna/ Kudowa-Zdrój. Podczas wyjazdu sylwestrowego 2023 do Kudowy-Zdrój odwiedziliśmy to miejsce. W związku z tym, bilety kupiliśmy tylko Jankowi i Miłoszowi. Chłopcy byli pełni obaw z uwagi na nazwę obiektu. Nie mniej jednak zdecydowali się na ten krok. Jakie wrażenia po wyjściu? Miłosz nie odezwał się słowem, Janka rozbolała głowa. Nic w tym dziwnego, gdyż ściany i sufit Kaplicy Czaszek z 1776 roku wyłożono 3 tysiącami czaszek i piszczeli ludzkich. W piwnicy znajduje się jeszcze 21 tys. czaszek i kości zmarłych na cholerę w czasie epidemii panującej w okresie wojny 30-letniej, a zebranych w rejonie Kudowy-Zdrój, Dusznikach-Zdrój oraz Polanicy-Zdrój. Założycielem kaplicy był Czech, proboszcz tutejszej parafii, Wacław Tomaszek. To z jego inicjatywy rozpoczęto proces gromadzenia ludzkich kości celem upamiętnienia ich istnienia.
Wejście na Orlicę rozpoczęliśmy szklakiem zielonym z przystanku niedaleko pensjonatu Przystanek Alaska. W bajkowej zimowej scenerii, szlakiem zielonym byliśmy wręcz uwiedzeni urokami natury, która zafundowała nam atrakcje dla ducha. Janek i Miłosz byli niesamowicie przejęci tą wyprawą, gdyż mogli w pełni oddać się zabawie w śniegu. Trasa przyjemna, nieskomplikowana o niskim stopniu trudności pokonana przez nas w ciągu 1,5 h na odcinku 5 km. Ku naszemu zaskoczeniu, od czasu ostatniego wejścia na Orlicę, zaobserwowaliśmy wybudowaną wieżę widokową, na którą wraz z dziećmi weszliśmy. Zdjęcie na szczycie (50 m od wieży widokowej) i popasik w wiatce pod wieżą, a następnie zejście do auta w celu przemieszczenia się na kolejny szczyt – oto jak minęła nam wyprawa na Orlicę.