wejście I – 5 listopada 2020 Sylwia i Patryk wejście II – 14 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek
W końcu wszyscy razem! Hurra! Ferie zimowe 2024 roku w Sudetach z chłopcami 🙂 Dzień wyprawy na Orlicę rozpoczynamy spontanicznie od zwiedzania Kaplicy Czaszek w miejscowości Czeremna/ Kudowa-Zdrój. Podczas wyjazdu sylwestrowego 2023 do Kudowy-Zdrój odwiedziliśmy to miejsce. W związku z tym, bilety kupiliśmy tylko Jankowi i Miłoszowi. Chłopcy byli pełni obaw z uwagi na nazwę obiektu. Nie mniej jednak zdecydowali się na ten krok. Jakie wrażenia po wyjściu? Miłosz nie odezwał się słowem, Janka rozbolała głowa. Nic w tym dziwnego, gdyż ściany i sufit Kaplicy Czaszek z 1776 roku wyłożono 3 tysiącami czaszek i piszczeli ludzkich. W piwnicy znajduje się jeszcze 21 tys. czaszek i kości zmarłych na cholerę w czasie epidemii panującej w okresie wojny 30-letniej, a zebranych w rejonie Kudowy-Zdrój, Dusznikach-Zdrój oraz Polanicy-Zdrój. Założycielem kaplicy był Czech, proboszcz tutejszej parafii, Wacław Tomaszek. To z jego inicjatywy rozpoczęto proces gromadzenia ludzkich kości celem upamiętnienia ich istnienia.
Wejście na Orlicę rozpoczęliśmy szklakiem zielonym z przystanku niedaleko pensjonatu Przystanek Alaska. W bajkowej zimowej scenerii, szlakiem zielonym byliśmy wręcz uwiedzeni urokami natury, która zafundowała nam atrakcje dla ducha. Janek i Miłosz byli niesamowicie przejęci tą wyprawą, gdyż mogli w pełni oddać się zabawie w śniegu. Trasa przyjemna, nieskomplikowana o niskim stopniu trudności pokonana przez nas w ciągu 1,5 h na odcinku 5 km. Ku naszemu zaskoczeniu, od czasu ostatniego wejścia na Orlicę, zaobserwowaliśmy wybudowaną wieżę widokową, na którą wraz z dziećmi weszliśmy. Zdjęcie na szczycie (50 m od wieży widokowej) i popasik w wiatce pod wieżą, a następnie zejście do auta w celu przemieszczenia się na kolejny szczyt – oto jak minęła nam wyprawa na Orlicę.
wejście I – 7 listopada 2020 Sylwia i Patryk wejście II – 13 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek
Po bardzo długiej przerwie w zdobywaniu z chłopcami Korony Gór Polski ruszyliśmy ponownie na szlak … przygód. Już w drodze do Kudowy-Zdroju jako pierwszy szczyt zaplanowaliśmy Ślężę. Głównie dla rozprostowania nóg, ale i też, że po drodze postanowiliśmy skręcić nieco z trasy i wejść na tą historyczną górę, będącą religijnym kultem solarnym, miejscowych plemion z początków epoki brązu. Szczyt Ślęża zalicza się nie tylko do Diademu Polskich Gór, Korony Gór Polski, ale również do Korony Sudetów, Korony Sudetów Polskich i Zdobywcy Polskich Gór. Kult plemion słowiańskich widoczny jest zresztą do dzisiaj, a nawet stanowi pewną turystyczną atrakcję m.in. starożytna rzeźba niedźwiedzia w kamieniu znajdująca się na szczycie. Oprócz tych pozostałości kultu, na szczycie znajduje się Dom Turysty PTTK oraz Kościół. W tym pierwszym znajduje się pieczątka, która jest obowiązkowym elementem do zdobycia odznaki Korony Gór, ale również miejsce na popas 🙂 Kupiliśmy chłopcom Coca-Colę w nagrodę za dzielne podejście, a Sylwia kupiła nam po znaczku Liczyrzepy, która będzie wspaniałą pamiątką dla nas, zwłaszcza po lekturze pt. „Schronisko, które przestało istnieć” Sławomira Gortycha. Na parkingu załapaliśmy się na darmową herbatę i pomidorówkę, chyba obywał się jakiś event. Ruszyliśmy z Przełęczy Tąpadła, a samo podejście odbyło się po szlaku żółtym 1,5h w górę i 0,5h w dół z przewyższeniami nieprzekraczającymi 400m. Generalnie było ślisko przy dość umiarkowanym poziomie śniegu na szlaku. Niewykluczone, iż przydałyby się raczki na butach. Nie mniej jednak nikomu nic się nie stało. Zatem bezpiecznie zeszliśmy ze szczytu. Na parkingu jak i na szlaku było trochę ludzi, ale nie na tyle dużo, aby stwierdzić, że było to uciążliwe. Ogólnie stwierdziliśmy z Sylwią, że bardzo miło było tu wrócić po raz drugi i równie chętnie wrócimy to po raz trzeci z moją mamą. Byłoby cudownie!
wejście I – 15 października 2020 Sylwia i Patryk wejście II – 4 lipca 2021 Sylwia, Kuba i Jasiek wejście III – 9 lipca 2021 Patryk i Miłosz wejście IV – 31 grudnia 2021 Sylwia i Patryk Wejście V – 2 listopada 2023 Sylwia i Patryk
Nasz dzień zaczął się od szybkiego śniadanka i kawusi a to dla tego, że nie chcieliśmy absolutnie żadnej minuty marnować na siedzenie w pokoju bo … góry czekają. Chcieliśmy jak najwięcej czasu spędzić na szlaku, posiedzieć w schronisku, byle nie w pokoju. Nasz głód przygody głównie zaowocował naszą dość długa przerwą w wyprawach górskich. Do tego stopnia byliśmy wygłodniali, że wyjechaliśmy już 1 listopada aby móc następnego dnia ruszyć od samego rana. Podekscytowanie Sylwii było tym większe, że od tej strony jeszcze nie zdobywała Babiej Góry a znała dokładnie trasę z moich opowieści. Sam byłem nieco niespokojny gdyż nie mogłem się doczekać jej rekacji i tym bardziej czy spełni jej oczekiwania. Po zaparkowaniu auta i wykupieniu biletów wstępów a również drobnych pamiątek ruszyliśmy najpierw ku schronisku. Początek wędrówki to szeroka droga spacerowa z ławeczkami co jakiś czas. Idzie się szlakiem zielonym, który po niecałych dwóch kilometrach odbija w lewo a dzięki drewnianemu mostkowi dostajemy się suchą stopą na drugą stronę potoczku. Teraz szlak wiedzie już przygotowaną ścieżką, najpierw z wyrównaną sztucznie powierzchnią aby zaraz zacząć się wspinać mocniej pod górę gdzie ścieżka prowadzi równolegle do drogi leśnej ze sztucznymi umocnieniami w postaci kamiennych schodów. Podejście ma trochę ponad półtora kilometra i potrafi przy szybszym marszu już troszkę zmęczyć a na pewno trochę zmoczyć plecy. Po pokonaniu podejścia wychodzi się na polankę po przejściu, której widać już zabudowania Schroniska PTTK Markowe Szczawiny i budynków towarzyszących. W schronisku obowiązkowo zatrzymujemy się na krótki popasik i odpoczynek. Spędzamy miłe chwile, nacieszając się atmosferą tego sławnego schroniska. O tej godzinie jest jeszcze bardzo mało ludzi a więc atmosfera jest sprzyjająca do oddania się lekturze, z czego ochoczo korzystamy. Po niecałej godzinie jednak musimy się zbierać gdy szybko upływający czas nie jest naszym sprzymierzeńcem (o tej porze roku ciemno robi się już o 16:30). Ruszamy w dalszą drogę około godziny 10:30. Szlak od schroniska jest łączony żółty – ten którym my idziemy i niebieski, który prowadzi do Przełęczy Krowiarki. Po około 600 m szlaki rozdzielają się a żółty od razu zaczyna piąć się w górę, przez pierwsze 900 m lasem przecinając co chwilę małe cieki wodne. Po przejściu tego odcinka zaczyna się dopiero ogromna satysfakcja z wyboru tej trasy ponieważ dalsza droga biegnie już w skale bez lasu a co chwilę widoki zapierają dech w piersi. Trasa ta zwana jest również Percią Akademików i jest zaliczany do najtrudniejszej trasy na Babią Górę. Z uwagi na stopień trudności szlak wyposażony jest na tym odcinku w sztuczne ułatwienia w postaci klamr i łańcuchów. Trasa ze względów bezpieczeństwa jest jednokierunkowa a w okresie trudniejszych warunków zimowych jest zamykana dla turystów. Podczas podchodzenia w otwartym ternie odczuwamy co i rusz silniejsze podmuchu wiatru a idziemy od strony zawietrznej, strach pomyśleć co będzie u góry. Tuż pod szczytem gdy podmuchy wiatru zaczynają być już bardziej uciążliwe chowamy się za nawisem skalnym i docieplamy się poprzez dołożenie następnych warstw odzieży na siebie i ruszamy dalej. Po wejściu na szczyt wiatr uderza w nas z całą siłą. Zatyka dech w piersi utrudniając oddychanie, do tego potworny huk podmuchów uniemożliwia wręcz komunikację. Kaptur, który mam na głowie poprzez trzepotanie przesuwa mi czapkę na oczy i uderza w głowę jak z bicza tak mocno, że zaczynam obawiać się czy nie powypadają mi plomby z zębów :). Muszę uważać szczególnie na Sylwię bo jest bardzo dzielna ale nawet z plecakiem jest lżejsza o jakieś 50 kilo ode mnie a poruszanie się po luźnych kamieniach znajdujących się na szczycie staje się wręcz niebezpieczne. W takich warunkach wiemy, że musimy nasz czas na szczycie ograniczyć do niezbędnego minimum i po chwilce nacieszenia oczu piękną panoramą Beskidu jak i zrobieniu pamiątkowego zdjęcia ruszamy tym razem czerwonym szlakiem w drogę powrotną. Nasza trasa powrotna to kawałek GSB. Po zejściu z ruchomych kamieni na szczycie idziemy trzymając się za ręce w celu dodatkowej asekuracji (bo o kijkach w tych warunkach nie może być mowy) targani wiatrem jak dwójka pijaków czyli zygzakiem. Po kilku minutach wchodzimy w porastająca wokół szlaku czerwonego kosodrzewinę, która osłania nas od silnego wiatru dając bezpieczniejsze zejście oraz możliwość normalnej rozmowy bez przekrzykiwania wiatru. Im niżej tym spokojniej a tym samym i cieplej, pozbywamy się więc dodatkowych warstw. W bezpieczny już sposób docieramy do schroniska, gdzie zatrzymujemy się ponownie na odpoczynek i ciepły posiłek. Atmosfera nie jest już tak przyjemna jak rano, dużo ludzi, harmider i hałas a wiec bez z zbędnej zwłoki ruszamy dalej w stronę parkingu i auta. Na dole przy mostku urządzamy sobie sesję zdjęciową, która upamiętni nasze dzisiejsze zmagania. Szybko docieramy do samochodu, telefon do mamy, że nasza wycieczka pomimo skrajnie nieprzyjaznych warunków zakończyła się szczęśliwie i wracamy na kwaterę przebrać się i ruszamy na basen z sauną w Suchej Beskidzkiej ukoić umęczone ciała.
wejście I – 6 listopada 2020 Sylwia i Patryk wejście II – 7 stycznia 2023 Sylwia i Patryk wejście III – 16 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek
Waligóra to dopiero góra…z sentymentem i poczuciem wewnętrznego obowiązku (hej Patusiu 😘 ) wróciliśmy, aby ponownie udokumentować nasze kolejne zdobycie szczytu wzniesionego na wysokości 934 m npm. Podjechaliśmy pod schronisko Andrzejówka. Stamtąd ruszyliśmy na ścianę, którą okazała się droga na szczyt. Nie wiem jak tego dokonaliśmy, ale pokonaliśmy ją w 15 min. Nie wierzę 🙃 było bardzo stromo, ślisko z powodu wilgotnego podłoża stanowiącego mokre liście, konary, gałęzie… sukces uwieńczyliśmy wspólnym zdjęciem na szczycie, przekąską w postaci ususzonej przez nas wołowinki i pysznej herbatki 😀 zdobycie jakiegokolwiek szczytu nie oznacza tylko wejścia, ale również bezpieczne zejście 👍warunki były dość niekorzystne na zejściu, polegało to na odbijaniu się od drzewa do drzewa, podobnie jak na Lackowej (997 mnpm). Niemniej jednak udało się. Dałam radę tylko dlatego, że Patuś pożyczył mi jeden kijek trekingowy, w przeciwnym razie zjazd na ” nartach” murowany nie wiadomo jeszcze z jakim skutkiem 🙃 w schronisku jeszcze tylko piecząteczki, pamiątkowe zdjęcia i kierunek Wałbrzych – a w nagrodę dla nas pizza w Happy Day 2 😃
Nocleg: Villa Art Wałbrzych ul. Czerwonego Krzyża 1, tel.665-006-040. Koniecznie pokój nr 1, który jest przestronny i wygodny. Cena 180 zł za dwie osoby ze śniadaniem.
Pomimo, że się spieszyliśmy to deszcz zdołał nas dogonić. Początkowo kropił ale coraz bardziej nabierał na sile aby regularnie padając przemoczyć nas do suchej nitki. Dlatego był to ostatni nasz szczyt w tym dniu. Zdobyty wspólnie z mamą, Miłoszem i Jaśkiem.
Wspólne wejście z mamą, Miłoszem i Jaśkiem. Skręciliśmy po trasie na rozprostowanie nóg jednak spieszyliśmy się bo za nami gonił deszcz a chcieliśmy jeszcze jakieś szczyty zdobyć.
wejście I – 15 października 2020 Sylwia i Patryk wejście II – 4 lipca 2021 Sylwia, Kuba i Jasiek wejście III – 9 lipca 2021 Patryk i Miłosz wejście IV – 31 grudnia 2021 Sylwia i Patryk Wejście V – 2 listopada 2023 Sylwia i Patryk
Tak, wymyśliliśmy wejście w Sylwestra na Babią Górę. Przyjechaliśmy kilka dni wcześniej do Rabki, gdzie znaleźliśmy baaardzo ciekawe i klimatyczne miejsce na nocleg. Obowiązkowo przyjechała z nami Ula. Pobiegaliśmy po innych niższych zaplanowanych szczytach z DPG w okolicy i ruszyliśmy świętować Nowy Rok na naszym ulubionym szczycie. Prognoza nie była ciekawa ale liczyliśmy, że warunki zmienią się na lepsze. Niestety pomyliliśmy się i było tylko gorzej. Ruszyliśmy od Stańcowej zielonym szlakiem. Dla mnie to było pierwsze wejście od tej strony a Sylwia wchodziła już tą stroną latem. Nasz błąd, bo idąc po ciemku z latarkami powinniśmy być bardziej uważni ale zagaliśmy się i nie zauważyliśmy jak szlak odbił w las a my poszliśmy dalej drogą prosto. Po powrocie do odbicia szlaku okazało się, że nadłożyliśmy w sumie ok kilometra, niby niedużo ale straciliśmy drogocenny czas. Aby go nadrobić przyspieszyliśmy i robiliśmy mniej i krótsze przerwy co przełożyło się większe zmęczenie. Ponadto deszcz zaczął padać wcześniej o jakieś 1,5 godziny co nie poprawiało komfortu wędrówki. Kiedy wyszliśmy z lasu okazało się, że śniegu jest o wiele więcej a temperatura w okolicach zera i padający deszcz sprawiły iż nie był on taki nośmy i nawet idąc w rakietach śnieżnych zapadaliśmy się bardzo głęboko. Na otwartym terenie wiatr był bardzo silny i w połączeniu z opisanymi wcześniej warunkami nie daliśmy rady utrzymać naszego normalnego tępa a co dopiero nadrobić straconego czasu na zejście ze szlaku. Wówczas zdaliśmy sobie sprawę, że nie zdążymy już przywitać Nowego Roku na samym szczycie. Nie miało to na szczęście dla nas większego znaczenia bo i tak liczy się przygoda a nie sam cel. Po przywitaniu 2022 roku na szlaku ruszyliśmy dalej. Jednak warunki nie zmieniały się i po wyjściu na grań podejściową okazały się jeszcze cięższe za sprawą bardzo silnego wiatru. Mając świadomość naszego zmęczenia jak i całej drogi powrotnej postanowiliśmy zawrócić. Do dzisiaj uważamy tą decyzję za rozważną, odpowiedzialną i słuszną, w końcu mamy do kogo wracać 🙂
Byliśmy całą czwórką to znaczy oprócz nas jeszcze moja mama i Miłosz. Trochę się o nich baliśmy ale dali świetnie radę na stromym podejściu. Natomiast ta góra ma typowo brytyjski klimat, zawsze tu pada deszcz. Aby nie zjechać na błocie i mokrych skałach ze stromego podejścia postanowiliśmy wrócić dookoła. Było długo ale fantastycznie i nawet deszcz kiedy przemoczył nas doszczętnie nam tego nie zepsuł.
wejście I – 9 sierpnia 2019 wejście II – 18 października 2020 wejście III – 3 sierpnia 2022
Piękne jak zwykle Bieszczady ale niestety wakacje robią swoje i jako najwyższy szczyt tych gór z niewymagającym podejściem ściąga tłumy i na szlaku trzeba niemal się łokciami rozpychać. Za to widokami zielonych połonin można nacieszyć oczy i strudzoną duszę wędrowca. Jesteśmy tu kolejny raz i na pewno wrócimy, mam tylko nadzieję, że tą okazją będzie GSB.
Podczas wspólnego wyjazdu wakacyjnego była to chwilowa przerwa na wyprostowanie nóg i odpoczynek od pozycji siedzącej podczas podróży. Oprócz Sylwii i mnie była moja mama i Miłosz. Podejście przyjemne a letnia burza tylko lekko nas zmoczyła. Ukontentowani ruszyliśmy dalej, kolejny przystanek Bieszczady.