Nieważne gdzie, ważne z kim!!!

Kategoria: Góry Strona 1 z 18

Skrzyczne #2 – dla Miłosza finałowa góra w Koronie Gór Polski

Po śniadaniu nasza rodzina zebrała się, by zdobyć ostatni szczyt Miłosza z listy Korony Gór Polski – Skrzyczne (1257m n.p.m.), najwyższy punkt Beskidu Śląskiego i kultowy cel dla każdego miłośnika polskich gór. Ruszyliśmy pieszo z kwatery, a już od wczesnych godzin żar lał się z nieba, zapowiadając wyjątkowo upalny dzień.
Aby dojść do początku żółtego szlaku, trzeba było pokonać około kilometra od miejsca noclegu. Początek trasy to strome, odkryte podejście wzdłuż wyciągu narciarskiego, które od razu wystawiło nas na próbę – intensywny upał oraz roje dokuczliwych gzów nie ułatwiały wspinaczki. Odsłonięty teren sprawiał, że promienie słońca szybko odbierały siły, dlatego regularne przerwy i łyk wody były niezbędne.

Po mozolnym podejściu w końcu dotarliśmy do górnej stacji kolejki pod Małym Skrzycznem (1211m n.p.m.), gdzie znajduje się niewielki lokal gastronomiczny. Niestety, z powodu braku prądu sprzedaż była chwilowo niemożliwa, jednak obsługa stanęła na wysokości zadania i poczęstowała nas karafką wody z lodem i owocami – orzeźwienie było natychmiastowe i dodało sił na ostatni odcinek.

Od Małego Skrzycznego do głównego szczytu prowadzi już łagodniejszy, zielony szlak niemal po płaskim terenie, a mijane widoki zrekompensowały wszelkie trudy wcześniejszego marszu. 

Po chwili dotarliśmy na szczyt oraz do kultowego schroniska PTTK na Skrzycznem. W schronisku zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i przybiliśmy upragnione pieczątki w książeczkach górskich. Kolejnym punktem była zasłużona przerwa na drugie śniadanie, solidne nawodnienie i podziwianie rozległej panoramy Beskidu Śląskiego i Tatr w oddali.

Tablica na szczycie, który znajduje się nieopodal Schroniska PTTK przybliża zarówno historię miejsca jak i panujący tu klimat:

„Turysto,
stoisz teraz dokradnie na szczycie Skrzycznego (1257 m n.p.m.), wchodzącego w skład Korony Gór Polski. Od weków góra ta miara wielkie znaczenie dla tutejszych mieszkańców. Tutaj pozyskiwano drewno, na wykarczowanych halach wypasano owce, tu ukrywali sie zbójnicy, z czasem rozwinęła sie turystyka, a nieco pózniej przybyli narciarze. Kolejne pokolenia tworzyły wiec swoista magie Skrzycznego, gazie ponoć jeszcze można usłyszeć echa śpiewu zbójników, odgłosy dawnych góralskich trombit i rechot żab, które tu żyły w małym jeziorku zarośniętym sitowiną. Bo zgodnie z „Dziejopisem Żywieckim” (1704, autor Andrzej Komoniecki) nazwa góry pochodzi właśnie od skrzeczenia żab: „Stad nazwana ta góra jest Skrzecznia, gdyż w tym jeziorze żaby często skrzeczą, tak że je daleko pod wieczór słychać”.
Turysto, tak tu onegdaj bywało… Zadumaj się więc nad historia tego miejsca, ale też czerp radość z przebywania tutaj, bo w obecnych czasach Skrzyczne to góra nie tylko dla miłośników turystyki pieszej i sportów śnieżnych, ale także dla paralotniarzy, rowerzystów, biegaczy ekstremalnych i osób uprawiających wszelkie inne formy aktywności ruchowej.”

Zdecydowaliśmy, że powrót odbędzie się inną trasą – niebieskim szlakiem, którym pięć lat temu podchodziliśmy z Sylwią. Szlak uległ pewnym zmianom, na szczęście z korzyścią dla miłośników pięknych widoków – nowe przebiegi odsłaniają kolejne krajobrazy.
Samo zejście okazało się jednak wymagające przez stromizny i znaczne zmęczenie, stąd ostatnie metry były już odczuwalne i dłużyły się wyjątkowo mocno. Po zejściu wróciliśmy do centrum Szczyrku, przechadzając się między lokalnymi straganami oraz sklepikami – tym razem nie znaleźliśmy jednak nic ciekawego i postanowiliśmy wrócić na zasłużony odpoczynek.

Praktyczne wskazówki z trasy
Planując wejście latem – wyrusz wcześnie rano, gdy wciąż jest chłodniej.
Weź dużo wody – upał i otwarty teren potrafią szybko pozbawić sił.
Nakrycie głowy, okulary, krem z filtrem obowiązkowe.
Uważaj na gzy i owady – przydadzą się odstraszacze!
Zejście niebieskim szlakiem to nowe widoki, ale wymagający teren – zaplanuj przerwy.

Skrzyczne to nie tylko kolejna „zaliczona” góra, ale miejsce pełne tętniącego życiem schroniska, przepięknych beskidzkich panoram i poczucia spełnionej przygody. Dla Miłosza był to wyjątkowy dzień – symboliczne zamknięcie górskiej korony w prawdziwie letnim stylu.

Mogielica #2 – relacja z letniej wędrówki

Tym razem postanowiliśmy zdobyć Radziejową od mniej popularnej, ale bardzo urokliwej strony, zaczynając wędrówkę z Przełęczy Marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Parking przy szlaku okazał się dużym udogodnieniem – był bezpłatny i przestronny, dzięki czemu bez stresu mogliśmy ruszyć na szlak.
Szlak zielony prowadził nas najpierw przez otwartą polanę, a następnie łagodnie wprowadził w gęsty, pachnący las. Po niespełna kilometrze od parkingu trafiliśmy pomiędzy zabudowania małej wioski. W tym miejscu Sylwia przypomniała sobie, że zapomniała przełożyć książeczki KGP i GOT do nowego plecaka. Szybko wróciła po nie, a reszta z nas podążała dalej powoli, by nie nadwyrężać kondycji i zachować siły na ewentualne późniejsze podejście pod Czupel.
Trasa wiodła przez kwieciste łąki i cieniste partie lasu, zapewniając przyjemne urozmaicenie krajobrazu. Wysokie trawy i dzikie kwiaty kołysały się na wietrze, a odgłosy ptaków i szum drzew sprzyjały spokojnej, niemęczącej wędrówce. Dzięki naszym wskazówkom Sylwia szybko nas dogoniła i dalszą drogę pokonaliśmy już wspólnie.

Wkrótce dotarliśmy na polanę na samym szczycie Radziejowej. Obowiązkowe zdjęcia przy tabliczce szczytu i pieczątki w książeczkach potwierdzały zdobycie wierzchołka. 

Z radością wspięliśmy się również na nową wieżę widokową – pięć lat temu stara drewniana konstrukcja była już zamknięta dla turystów i w kiepskiej kondycji. Obecnie wieża prezentuje się znakomicie i pozwala podziwiać imponujące panoramy Beskidu Sądeckiego i Tatr.

Mimo pokusy, by dłużej nasycać się widokami, szybkie popołudnie zmusiło nas do powrotu. Zejście okazało się znacznie krótsze i minęło nam na żywych rozmowach. Czuć było już zmęczenie upalnego dnia, więc zrezygnowaliśmy z dodatkowego wejścia na Czupel, odkładając ten plan na inną, chłodniejszą okazję.

Wyprawa zajęła nam niecałe trzy godziny, podczas których pokonaliśmy trochę ponad 7 kilometrów i około 500 metrów przewyższenia. Nawet przy niższej kondycji trasa jest umiarkowanie wymagająca, ale niezwykle widokowa i dająca dużą satysfakcję.

Praktyczne wskazówki:
Parking przy przełęczy jest bezpłatny i wygodny.
Szlak zielony jest malowniczy, prowadzi zarówno przez las, jak i widokowe polany.
Nowa wieża widokowa na Radziejowej jest bezpieczna, a widoki z niej warte każdego kroku.
W upalne dni pamiętaj o dobrym nawodnieniu, okryciu głowy i kremie z filtrem.
Nie zapomnij książeczki KGP i GOT – pieczątka z Radziejowej to satysfakcjonujące zwieńczenie wysiłku!

Takie wyprawy udowadniają, że Beskid Sądecki oferuje nie tylko piękne szlaki i rozległe panoramy, ale także niezapomniane, rodzinne chwile oraz możliwość doświadczenia spokoju płynącego z kontaktu z naturą i regionalną historią.

Radziejowa #2 – Wakacyjna wędrówka na szczyt z widokiem na Tatry

Pierwszym celem naszej wakacyjnej górskiej wyprawy była Radziejowa – najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego (1266 m n.p.m.), znana z rozległych panoram i malowniczych szlaków. Po noclegu w Nowym Sączu czekał nas około 40-minutowy przejazd do wioski Obidza, będącej tradycyjnym punktem startowym na Radziejową.
Od ostatniej wizyty minęło pięć lat i przez ten czas sporo się zmieniło. Droga dojazdowa do Obidzy została zamknięta dla ruchu turystycznego około 3 km przed wsią, a na poboczu powstał nowy, płatny parking. Chcąc uniknąć asfaltowego odcinka, zdecydowaliśmy się poszukać miejsca na prywatnej posesji i udało się – za 20 zł za dzień zostawiliśmy auto tuż przy planowanym miejscu startu.
Około 9:30 ruszyliśmy niebieskim szlakiem, który prowadzi przez lasy i polany, oferując po drodze widoki na Tatry.

Trasa na Radziejową jest niezwykle malownicza. Po około 3 km dotarliśmy na szczyt Wielki Rogacz (1182 m n.p.m.), co prawda wszystko jest zarośnięte i nie ma widoków ale jest miła planka na odpoczynek.

Dalej droga prowadziła czerwonym szlakiem, który po kolejnych 2 km doprowadził nas na sam szczyt Radziejowej. Tam czekała na nas wieża widokowa, z której rozpościera się spektakularny widok na Tatry, Pieniny, Beskid Sądecki i Niski.

Na szczycie Radziejowej przybiliśmy pieczątki w książeczkach GOT, zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i weszliśmy na wieżę widokową. To właśnie tutaj, ku mojemu zaskoczeniu, cała rodzina odśpiewała mi „Sto lat” – tego dnia obchodziłem urodziny. Było to niezwykle wzruszające przeżycie – świętować w tak pięknych okolicznościach przyrody, w gronie najbliższych. Otrzymałem również wyjątkowy prezent od Sysi, który sprawił mi ogromną radość.

Pomimo upału świetnie radziliśmy sobie z trasą, regularnie nawadniając się i robiąc przerwy na drugie śniadanie w cieniu lasu na szczycie. W drodze powrotnej schodziliśmy bardzo ostrożnie ponieważ podczas podchodzenia, przydarzyło mi się drobne poślizgnięcie na kamieniach i niewielka obcierka – na szczęście wszystko skończyło się dobrze.
Wędrówka kamienistym szlakiem wśród zielonych zboczy zajęła nam około 3 godzin, a dystans wyniósł niecałe 10 km.

Informacje praktyczne:
Parking: Sprawdź aktualne zasady dojazdu do Obidzy – możliwe, że trzeba będzie zostawić auto na płatnym parkingu kilka kilometrów wcześniej lub poszukać miejsca na prywatnej posesji.
Szlaki: Trasa niebieskim i czerwonym szlakiem jest dobrze oznakowana, prowadzi przez różnorodne tereny – od lasów po widokowe polany.
Wieża widokowa: Warto wejść na wieżę na Radziejowej – panorama Tatr i okolic to niezapomniane przeżycie.
Wyposażenie: W słoneczne dni nie zapomnij o nakryciu głowy, wodzie i kremie z filtrem. Szlak miejscami jest kamienisty – solidne buty trekkingowe to podstawa.
Bezpieczeństwo: Uważaj na śliskie kamienie, szczególnie podczas zejścia.

Podsumowanie:
Wędrówka na Radziejową to doskonały pomysł na aktywny dzień w górach, połączony z podziwianiem niezwykłych widoków i przeżywaniem rodzinnych chwil. To także okazja do refleksji nad pięknem beskidzkiej przyrody, historią regionu i własnymi przeżyciami. Takie wyprawy pozostają w pamięci na długo – szczególnie, gdy można je połączyć z wyjątkowym świętem w gronie najbliższych.

Rabia Skała 1191 m n.pm.

Długo oczekiwany, ostatni szczyt z Korony Bieszczadów wreszcie udaje się nam sfinalizować. Przy okazji motomajówki w Bieszczady planujemy obowiązkowe zdobycie ostatniego, brakującego nam szczytu, Rabiej Skały. Z małymi problemami (z uwagi na majówkę), ale w końcu Sylwii udaje się znaleźć nocleg w Wetlinie (Noclegi u Rumcajsa tel. 692208777 kwota 55 zł/ os./ dobę), zostajemy na dwie noce. Do południa postanawiamy motorkowo odwiedzić kilka naszych stałych punktów w regionie, a po powrocie, obiedzie i odpoczynku ruszamy prosto z kwatery na szczyt. Początkowo szlakiem zielonym ruszamy asfaltową drogą, która niebawem, za budką BPN przechodzi w szlak leśny. W budce co prawda nie ma nikogo, ale bilety wstępu kupujemy przez internet z QRkodu. Z uwagi na to, że późno ruszamy na szlak (16.00) mamy pewne obawy, aby zejść ze szlaku jeszcze za widoku. Czasu powinno wystarczyć, aby zejść przed zachodem, ale i tak mamy ze sobą latarki czołowe. Z opisów innych osób zdobywających Rabią Skałę podejście jest mordercze, ale dla nas okazuje się jedynie co wymagające. Trasa bardzo malownicza zwłaszcza od strony Jawornika, kiedy to przechodzimy na żółty szlak. Pomimo majówki nie spotykamy dużo osób na trasie m, a idzie się nam wyjątkowo dobrze, może dlatego, że idziemy na lekko bez plecaków. Drogę na szczyt pokonujemy w 2 godziny (z odpoczynkami) – na drogowskazie podejście przewidziane jest na 3:05h. Z kolei idąc od Paportnej rozciągają się przepiękne widoki na Połoninę Wetlińską z górującym nad nią Smerkiem, a także dzięki pięknej pogodzie i dobrej przejrzystości dostrzegamy w oddali Hyrlatą, Duże Jasło, Wołosań, Radziejową a nawet Lackową. Po osiągnięciu szczytu robimy pamiątkowe zdjęcie i krótki filmik, łyk wody i ruszamy tą samą trasą z powrotem na dół. W sumie 15 km w obie strony przy przewyższeniach pow. 800 m, pokonaliśmy w 3 h przy zaplanowanych 5 h. Droga na Rabią Skalę o wysokości 1199 mnpm okazała się niezwykłą przygodą trekkingową, która udowodniła nam, że nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. W końcu to my Harpagany :-)Długo oczekiwany, ostatni szczyt z Korony Bieszczadów wreszcie udaje się nam sfinalizować. Przy okazji motomajówki w Bieszczady planujemy obowiązkowe zdobycie ostatniego, brakującego nam szczytu, Rabiej Skały. Z małymi problemami (z uwagi na majówkę), ale w końcu Sylwii udaje się znaleźć nocleg w Wetlinie (Noclegi u Rumcajsa tel. 692208777), zostajemy na dwie noce. Do południa postanawiamy motorkowo odwiedzić kilka naszych stałych punktów w regionie, a po powrocie, obiedzie i odpoczynku ruszamy prosto z kwatery na szczyt. Początkowo szlakiem zielonym ruszamy asfaltową drogą, która niebawem, za budką BPN przechodzi w szlak leśny. W budce co prawda nie ma nikogo, ale bilety wstępu kupujemy przez internet z QRkodu. Z uwagi na to, że późno ruszamy na szlak (16.00) mamy pewne obawy, aby zejść ze szlaku jeszcze za widoku. Czasu powinno wystarczyć, aby zejść przed zachodem, ale i tak mamy ze sobą latarki czołowe. Z opisów innych osób zdobywających Rabią Skałę podejście jest mordercze, ale dla nas okazuje się jedynie co wymagające. Trasa bardzo malownicza zwłaszcza od strony Jawornika, kiedy to przechodzimy na żółty szlak. Pomimo majówki nie spotykamy dużo osób na trasie m, a idzie się nam wyjątkowo dobrze, może dlatego, że idziemy na lekko bez plecaków. Drogę na szczyt pokonujemy w 2 godziny (z odpoczynkami) – na drogowskazie podejście przewidziane jest na 3:05h. Z kolei idąc od Paportnej rozciągają się przepiękne widoki na Połoninę Wetlińską z górującym nad nią Smerkiem, a także dzięki pięknej pogodzie i dobrej przejrzystości dostrzegamy w oddali Hyrlatą, Duże Jasło, Wołosań, Radziejową a nawet Lackową. Po osiągnięciu szczytu robimy pamiątkowe zdjęcie i krótki filmik, łyk wody i ruszamy tą samą trasą z powrotem na dół. W sumie 15 km w obie strony przy przewyższeniach pow. 800 m, pokonaliśmy w 3 h przy zaplanowanych 5 h. Droga na Rabią Skalę o wysokości 1199 mnpm okazała się niezwykłą przygodą trekkingową, która udowodniła nam, że nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. W końcu to my Harpagany 🙂

Čap i Skalne Miasto w Adrspach

Około południa pojechaliśmy zdobyć kolejny ze szczytów zaliczanych do Sudeckiego Włóczykija – Čap. Próbowaliśmy dojechać do miejsca zaplanowanego startu, ale niestety droga nie wyglądała zachęcająco dlatego postanowiliśmy pojechać dookoła i dojechać od drugiej strony. Nasz wybór był słuszny jednak nie dojechaliśmy do miejsca zaplanowanego startu, tylko musieliśmy zostawić auto około kilometra wcześniej. Pogoda była słoneczna więc dziarsko ruszyliśmy do naszego celu. Do przejścia mieliśmy od auta troszkę ponad 3 kilometry i zajęło nam to równo godzinkę. Samo podejście nie było wymagające, ale na szlaku było sporo lodu, a więc ślisko i trzeba było uważać zwłaszcza na samym końcu podejścia. Wysiłek jednak bardzo się opłacił, ponieważ końcówka podejścia była urokliwa i bajeczna a sam szczyt oczarował nas zarówno widokami z wieży widokowej jak i usytuowaniem skałek pokrywających szczyt. Na jedną nawet się wdrapaliśmy, bo wejście było łatwe jednak samo zejście już nieco bardziej wymagające. Po zrobieniu zdjęć i nacieszeniu się widokami ruszyliśmy w dół, gdyż w planach na dzisiaj jest jeszcze Skalne Miasto. Do auta docieramy sprawnie i ruszamy dalej, droga zajmuje nam już jedynie 11 minut do kolejnego celu. Parkujemy nie, na ogólnym parkingu tylko na parkingu przy restauracji, do której wchodzimy na knedle w gulaszu i piwo. Dopiero tak najedzeni ruszamy na zwiedzanie. Po opłaceniu w kasie biletu wstępu (130 CZK od osoby) do których dostajemy mapę z trasami ruszamy w drogę. Zaczynamy od jeziorka i idziemy szlakiem zielonym z którego przy wodospadach odbijamy na żółty szlak do kolejnego jeziorka, które to jednak okazuje się osuchem. Na miejscu polska młodzież robi dużo hałasu w związku z wejściem jednej z osób w ciężki, stromy teren. Nie chcemy oglądać wypadku dlatego szybko się oddalamy. Wracam na zielony szlak i ruszmy jego powrotną stroną. Skały Gór Stołowych są na prawdę imponujące, a tutaj mają na prawdę ogromne rozmiary w porównaniu np. z Błędnymi Skałami. Nie mniej jednak, rozczarowują nas pozostałości Niemieckiej bytności w tych rejonach. Po powrocie na parking wracamy jeszcze do restauracji i zamawiamy smażony ser z frytkami i surówkę oraz obowiązkowym piwem.

Skalna Czaszka (Góry Stołowe)

Szybka decyzja o 15:10 i ruszamy na pełnym spontanie na wycieczkę pieszą w góry. Na naszym celowniku Skalna Czaszka. Trasę postanowiliśmy skrócić ze względu na późną godzinę i zapadający zmrok. Dojazd nie trwał długo, bo około 15 minut z naszego miejsca noclegu. Po zaparkowaniu auta, złapaliśmy tylko kijki i w drogę, aby zdążyć zrobić zdjęcie jeszcze za widoku. Już na początku zaliczyliśmy wtopę, bo idąc po śladach niestety poszliśmy źle, w wyniku czego musieliśmy kawałek wracać. Na szczęście dalej już nam szło całkiem sprawnie. Trasa nie była łatwa, bo temperatura była w okolicach zera, a na całej trasie leżał śnieg … który topniał od gruntu – było ślisko i mokro. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilkę refleksji w miejscu śmierci dwójki studentów zamordowanych tutaj w 1997 roku. Sprawa niestety do dzisiaj nie jest rozwiązana, a sprawcy nie ponieśli zasłużonej kary. Pod skałą w kształcie ludzkiej czaszki (stąd nazwa Skalna Czaszka) jesteśmy po 47 minutach od wystartowania z parkingu i pokonaniu 2 km. Miało być pół godziny, ale na początku troszkę nadrobiliśmy drogi idąc w złym kierunku. Podczas trasy mijamy parę turystów, którzy już wracają do auta. Na szczęście udaje się nam w ostatnich promieniach dnia zrobić zdjęcie pod celem naszej podróży. Podejścia nie było ani dużo ani stromo, gdyż większość trasy przebiegała po płaskim. W związku z tym, ukontentowani i niezbyt mocno zmęczeni podejmujemy decyzję, że nie wracamy drogą którą przyszliśmy.  Zatem idziemy pełne kółko zaplanowane rok temu  liczące 7 km. Trasa wiedzie co prawda nadal po płaskim terenie. Warunki topniejącego śniegu powodują znaczne zwolnienie zmuszając nas do omijania rozległych kałuży, które zmieniają się w podmokłe tereny i płynące rzeczki. Analizując mapę postanawiamy troszkę ściąć nasza trasę idąc na przełaj. Musimy już również odpalić latarkę czołową, bo zrobiło się już na tyle ciemno, że nie widzimy gdzie stawiamy stopy. Udaje nam się sprawnie dotrzeć do planowanego miejsca ponownego wejścia na szlak. Dalej jest już bardziej komfortowo.  Skończyły się również podmokłe tereny na rzecz małych, niegłębokich strumyków. Niestety latarka odmawia nam posłuszeństwa, musimy dalej iść z latarką z telefonu, który daje już dużo mniej światła. Nie mamy już możliwości podziwiać wspaniałych skał, które nas otaczają, ale w tej chwili najważniejsze jest bezpieczne dotarcie do auta. Tutaj szlak przygotowany idealnie, przez miejsca bardziej podmokłe prowadzą drewniane pomosty, a strome podejścia po skałach zostały wyposażone w drewniane schody. Normalnie nie akceptujemy tego typu udogodnień, ale podczas nocnej eksploracji dają duże poczucie bezpieczeństwa. Końcówka trasy przebiega już po leśnej ścieżce, aby połączyć się finalnie z asfaltową, którą docieramy na parking.  Tam czeka na nas nasze auto.

Forteczna Góra 369 m n.p.m.

Jedziemy z Kudowy Zdroju do Twierdzy Kłodzko, gdzie zwiedzamy z przewodnikiem zarówno część podziemną (tunele przeciwminerskie) czyli gęstą sieć labiryntów jak i część naziemną odkrytą. Twierdza robi na nas ogromne wrażenie zarówno pod względem wielkości jak i różnych przemyślanych rozwiązań budowlanych. Sama twierdza powstała na miejscu warowni Czeskiej, która została zajęta przez wojsko austryjackie. To właśnie Austryjacy przebudowali i rozbudowali twierdzę. Następnie twierdza została zajęta przez Prusaków, którzy jeszcze dodatkowo ją rozbudowali i unowocześnili. I tak przechodziła jeszcze z rąk do rąk pomiędzy Austryjakami a Prusakami. W Polskie ręce twierdza trafiła dopiero po zakończeniu II Wojny Światowej. Z ciekawostek: to tutaj na twierdzy kręcony był ostatni odcinek „czterej pancerni i pies”. My robimy sobie zdjęcie na najwyższym dziedzińcu i miejscu ostatniej obrony noszącej nazwę Donjon w celu udokumentowania zdobycia tego „szczytu”. Jest to nasze kolejne podejście pod ten szczyt, gdyż poprzednie zakończyły się fiaskiem ze względu na to, iż Twierdza podczas naszego pobytu była już nieczynna dla zwiedzających.

Hyrlata 1103 m n.p.m.

Po zaparkowaniu auta na parkingu przy szlaku, gdzie już się znajdowało kilka aut, ruszamy szlakiem zielonym schodząc od razu w nieco błotnisty teren. Początkowo lekko w dół aby za chwilę przeprawić się po betonowych słupach elektrycznych położonych poziomo nad przepływającym bystro potokiem, niby jak po moście . Po chwili jeszcze jedna przeprawa przez potok, tym razem po kamieniach i wchodzimy na utwardzoną drogę gruntową, którą rozpoczyna się długie i męczące podejście. Miłosz wydaje się nie do zdarcia, zasuwa cały czas przodem i co jakiś czas tylko za nami czeka. Sylwia idzie jako druga i też rwie się do przodu ale co jakiś czas lituje się czy to nad Jaskiem czy nade mną i czeka za nami. Natomiast my Johnym noga, za nogą, kroczek za kroczkiem mało nie wyzioniemy ducha. Już nawet zaczynające się widoki nie dają nam satysfakcji. Przy ostatnim podejściu już tak jesteśmy umęczeni do granic możliwości, że postanawiamy schować nasze plecaki w krzakach pod liśćmi aby ostatnie podejście pod szczyt zrobić na lekko. Nie ukrywam, był to strzał w dziesiątkę i daliśmy radę. Na szczycie robimy pamiątkowe foto i szybki odwrót do auta. Powrót wszystkim dodał nam skrzydeł i powróciły humory, nie mniej i tak trzeba było bardzo uważać na stromych zejściach, pokrytych grubą warstwą liści. Po pokonaniu 9 kilometrów i 550m podejścia i tyle samo zejścia w prawie 3,5 godziny znaleźliśmy się z powrotem przy aucie. To ta właśnie góra dała nam najbardziej popalić i zniechęciła zwłaszcza chłopców, do zdobywania w dniu jutrzejszym ostatniego zaplanowanego szczytu. Cóż czasami tak jest. W drodze powrotnej staraliśmy się zatrzymać na jakieś jedzenie ale nawet w Cisnej nie znaleźliśmy miejsca, które szybko i smacznie mogło nam zaserwować jakieś dobre jedzonko. Po powrocie na kwaterę, mnie dopadły jakieś zimne dreszcze i Sylwia musiała mi zaaplikować lekarstwa przeciwgrypowe, które na szczęście przyniosły pozytywny efekt.

Stryb 1011 m n.p.m.

Wstajemy wcześniej i sprawniej niż wczoraj bo już o godzinie 7:00 jesteśmy na nogach. Śniadanie, kawka również przebiegają sprawnie i już o godzinie 8:00 siedzimy w samochodzie i ruszamy w stronę Cisnej na nasz pierwszy zaplanowany na dzisiaj szczyt. Do przejechania mamy nieco ponad 20 kilometrów co przy tych krętych drogach zajmuje nam około 30 minut. Mijamy po drodze miejscowość Cisna, z którą również mamy wór bardzo miłych wspomnień z naszego GSB. Po zaparkowaniu, od razu ruszamy, gdyż zaczynamy od dłuższej zaplanowanej na dzisiaj trasy. Początkowo idziemy asfaltową drogą, zielonym szlakiem około kilometra do rozejścia szlaków na Przełęczy nad Roztokami (801 m n.p.m.) gdzie obok niedużej wieży widokowej skręcamy w las na szlak czerwony z niebieskim i od razu trafiamy na strome podejście. Podejście ma ponad kilometr i kończy się dopiero po zdobyciu szczytu Rypi Wierch (1003 m n.p.m.). Dalsza droga już przebiega malowniczo po grzbietach szczytów Sinkowa 995 m n.p.m. i Manewa. Widoki z tej trasy, głównie na otwartą przestrzeń na południe a więc na stronę Słowacką zapierają dech w naszych zmęczonych piersiach. Wysiłek jaki podjęliśmy został  nam po wielokroć wynagrodzony. Ciepły powiew wiatru niósł ze sobą zapach wyschniętych bukowych liści. Po dotarciu do tabliczki wskazującej miejsce lokalizacji szczytu Stryb robimy tradycyjnie sobie zdjęcia oraz organizujemy przerwę na popasik. Sylwii przygotowuje pyszne kanapeczki z konserwą turystyczną i żółtą papryką a ja w tym czasie rozstawiam kuchenkę i gotuję wodę aby następnie przygotować gorącą herbatkę owocową. Najedzeni i wypoczęci ruszamy niebawem w drogę powrotną, gdyż przed nami dzisiaj jeszcze jeden szczyt do zdobycia. Droga powrotna już dużo łatwiejsza nie jest już tak męcząca dlatego korzystamy i wchodzimy na wieżę widokową znajdująca się na Przełęczy nad Roztokami. Po dojściu do auta podjeżdżamy 2 kilometry na kolejny parking aby ruszyć na szczyt Hyrlata.

Magura Stuposiańska 1016 m n.p.m.

Po zdobyciu Dwernik Kamień wskakujemy do auta i około godziny 11:30 ruszamy na kolejny zaplanowany na dzisiaj szczyt – Magura Stuposiańska. Do przejechania mamy około 15 km, a więc  na szczęście bez dłuższego siedzenia w samochodzie. Wracamy w kierunku Brzegów Górnych i dalej jedziemy w kierunku Ustrzyk Górnych. Podczas przejazdu po naszej lewej stronie tym razem majestatycznie wznosi się Połonina Caryńska, natomiast po prawej, pnie się ku niebu Mała i Wielka Rawka. O tej godzinie parking na początku szlaku pod Bacówką PTTK pod Małą Rawką jest pełny po brzegi. Całe szczęście, że nie zostajemy tutaj, gdyż po pierwsze mielibyśmy problem ze znalezieniem wolnego miejsca do zaparkowania, a po drugie szlak na szczyty byłby pełny ludzi, czyli tak jak nie lubimy. Dalej mijamy z sentymentem skręt na Wołosate, gdzie zaczyna się GSB. Przejeżdżamy przez centrum Ustrzyk Górnych ze sklepikami i straganami, w których robiliśmy zakupy, restauracje w których jedliśmy oraz pole namiotowe, z którego korzystaliśmy podczas naszej wyprawy na GSB sprzed prawie półtora roku. Samochód zostawiamy 5 km dalej w miejscu gdzie szlak przecina drogę i po szybkim przygotowaniu plecaków o godzinie 11:52 ruszyliśmy na niebieski szlak  prowadzący do samego szczytu. Początkowo szlak prowadził przez krzaki i podmokły teren, aby w końcu ruszyć ku szczytowi pod górę. Warunki w zasadzie inwentyczne jak na Dwerniku czyli ładna słoneczna pogoda z morzem mgieł w dolinach i obniżeniach terenu, a cała droga prowadziła przez bukowy las z grubym dywanem szeleszczących pod butami liści. Droga wiedzie w zasadzie cały czas pod górę z chwilowymi wypłaszczeniami finalnie pozwalając pokonać 550 metrów przewyższenia. Po drodze oczywiście robimy krótkie przerwy i jedną dłuższa już na samym szczycie, gdzie robimy obowiązkowo pamiątkowe zdjęcia. Cała trasa na szczyt i z powrotem z przerwami zajmuje nam 3,5 godziny bo przy samochodzie jesteśmy już o 15:25po pokonaniu 9,6km. Po dotarciu do auta pakujemy do niego plecaki i jeszcze rozciągamy mięśnie nóg na mostku nad rzeczką Wołosaty, znajdującym się przy parkingu a następnie wracamy w stronę Ustrzyk Górnych. Po drodze szukamy w internecie miejsca na zjedzenie obiadu z chłopcami. Niestety w związku z zakończeniem sezonu okazuje się, że większość miejsc jest zamknięta. Stojąc w centrum i zastanawiając się co dalej, zauważamy reklamę Pizzerii w Górach mieszczącej się w Wołosate. Ruszamy w tym kierunku i po kilku minutach siedzimy w dużej sali Pizzerii gdzie zamawiamy dwie pizze i jako przystawkę fasolkę po bretońsku oraz dla Sylwii grzane winko.  Po jedzonku udajemy się w kierunku naszego noclegu w „Przystanek Smerek” ale robiąc jeszcze po drodze zakupy spożywcze w sklepie w miejscowości Wetlina. Ponadto kupujemy od górala w budce oscypki oraz w hangarze 4F kurtki dla chłopców. Wieczór spędzamy na odpoczynku i regeneracji sił przed jutrzejszym dniem, który zadaje się być prawdziwym wyzwaniem.

Strona 1 z 18

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén