Nieważne gdzie, ważne z kim!!!

Kategoria: Korona Sudetów Polskich Strona 1 z 5

Szczeliniec Wielki 919 m n.p.m. #2

wejście I – 5 listopada 2020 Sylwia i Patryk
wejście II – 20 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek

Szczeliniec to był ostatni szczyt w ramach naszego wyjazdu w ferie. Zaplanowaliśmy go jako ostani ze względu na to, iż nie był mocno wymagający, ale za to urokliwym spacerem w skalnym labiryncie. Uroku dodatkowo dodawała zimowa sceneria, która powodowała również utrudnienia na podejściach. Dodatkową atrakcją było kibicowanie zawodnikom 10. Zimowego Półmaratonu Gór Stołowych, gdyż ich trasa kończyła się przy Schronisku PTTK na Szczelińcu Wielkim, a to znaczy, że podejście do schroniska pokonywali razem z nami. Trasa podejściowa była niewymagająca pomimo zimowych warunków i pokonaliśmy ją dość sprawnie. Przejście labiryntu po płaskowyżu również nie było wymagające, ale bardzo zachwyciło chłopców przeciskanie się pomiędzy wąskimi szczelinami w skałach, a nas ponownie urzekły tym razem pokryte ścieżki i skały białym puchem. Przysłowiowe „schody” zarówno w przenośni jak i w rzeczywistości zaczęły się na zejściu, które w okresie zimowym są zamknięte, a pokonanie trasy jest wyłącznie na odpowiedzialność turystów. Na szczęście cała trudna część trasy jest wyposażona w barierki, co mocno ułatwia oraz poprawia bezpieczeństwo zejścia po zasypanych śniegiem schodach. Nasza wyprawa zakończyła się szczęśliwie bez żadnego uszczerbku na zdrowiu co uczciliśmy zakupami na straganach przy wejściu do Parku Narodowego Gór Stołowych. Sylwia i Miłosz wybrali sobie czapki, a Jasiu poduszkę Fortnite.

Waligóra 934 m n.p.m. #3

wejście I – 6 listopada 2020 Sylwia i Patryk
wejście II – 7 stycznia 2023 Sylwia i Patryk
wejście III – 16 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek

Trochę za późno dojechaliśmy z dwóch powodów, po pierwsze za późno wstaliśmy, a drugi to za dużo nam czasu zeszło na Wielkiej Sowie. Ale nie żałujemy ani pierwszego ani drugiego powodu 🙂 Nasze ograniczenia wynikały z końcówki dnia i zachodu słońca, do którego pozostało nam ok. pół godziny.

Pogoda troszkę nas wystraszyła, bo dużo śniegu i lekki mrozek, a podejście od Schroniska PTTK Andrzejówka bardzo strome. Auto zostawiliśmy na parkingu pod Schroniskiem i zabraliśmy plecaki z odpowiednim wyposażeniem, czyli na pierwszym miejscu raczki i rakiety śnieżne. Od schroniska na szczyt prowadzi żółty szlak, początkowo po drodze bez wzniesień, aby po chwili skręcić w lewo i do góry. Szlak był już przetarty, więc i my ruszyliśmy bez ociągania się. Daleko nie zaszliśmy i musieliśmy założyć raczki i rakiety śnieżne, gdyż za często zaliczaliśmy poślizgnięcia. Od tego momentu poszło już może nie szybciej, ale dużo bezpieczniej. Na szczęście na szczycie znaleźliśmy się cało i jeszcze za dnia. Kilka fotek pamiątkowych i bez zbędnej zwłoki ruszyliśmy w drogę powrotną do dołu. Sprawdziło się powiedzenie, że lepiej jest podchodzić niż schodzić. Powoli, asekurując się nawzajem udało nam się zejść na dół w ostatnich promieniach dnia. Wskoczyliśmy jeszcze po pieczątki do Schroniska PTTK i ruszyliśmy do Kudowy Zdrój.

Wielka Sowa 1015 m n.p.m. #2

Wielka Sowa odlotowa 😄 wyprawę rozpoczęliśmy we wtorek tuż po uprzednim wyczynie narciarskim na stoku Gór Orlickich w Zieleńcu. Czerwonym szlakiem przeszliśmy ok. 6,5 km mijając po drodze prywatne schronisko “Orzeł”, a następnie zamknięte schronisko “Sowa”. Okazuje się, że jest to fragment Głównego Szlaku Sudeckiego, który niebawem rozpoczniemy. Na szczyt wchodziliśmy z przyjemnością, trasą w niesamowicie zimowym klimacie. Drzewa pokryte były białą szatą delikatnego puchu i wyglądały jakby tańczyły w kółeczku 😋 Janek i Miłosz dotrzymywali nam kroku, niemniej jednak postój pod górę był dla nich niejednokrotnie priorytetem. W połowie drogi na szczyt znajduje się Pomnik Carla Wiesena, który był propagatorem turystyki w Górach Sowich i zaangażował się w budowę pierwszej wieży na szczycie Wielkiej Sowy, a także zainicjował budowę schroniska pod Wielką Sową w postaci przekazania pod niego gruntu.  W końcu po 1,5 h marszu i podejściu 350 m – zdobyliśmy szczyt Wielką Sowa na wysokości 1015 m n.p.m., który jest najwyższym szczytem Gór Sowich. Pod wiatą pożywny popasik (kiełbaska wędzona, pączki i ciepła herbatka), na tle wieży wykonaliśmy zdjęcia pamiątkowe i uzyskaliśmy pieczątki do naszych KGP. Wieża widokowa ma 25 m wysokości i pochodzi z 1906 roku. Ponad 30 lat wcześniej powstała tu konstrukcja drewniana. Uroczyste otwarcie murowanej wieży odbyło się w 1906 roku i nadano jej imię Żelaznego Kanclerza Otto van Bismarcka. Panorama z wieży sięga Śnieżki, Śnieżnika, Broumowskich Sten oraz tajemniczej Ślęży. Obecnie wieża nosi imię Mieczysława Orłowicza 😁 W końcu równym krokiem ruszyliśmy w dół szlakiem czerwonym. W przeciwnym wypadku byłaby bura, gdyż czeka na nas jeszcze Waligóra 👍 krocząc do auta mijaliśmy po lewej stronie stok narciarski usytuowany na górze Sokół. Informacja istotna dla nas, przyszłych płockich narciarzy 😋

Jagodna Płd. 977 m n.p.m. #3

Jagodna Południowa wejście I – 5 listopada 2020 Sylwia i Patryk
Jagodna Północna wejście II – 14 stycznia 2021 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek
Jagodna Południowa wejście III – 14 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek

To już nasza trzecia przygoda z ta górą. Pierwszy raz byliśmy na jej południowym szczycie zdobywając ją do KGP. Drugi raz byliśmy na jej północnym szczycie zdobywając ją do DGP, byliśmy wówczas z chłopcami i jak zauważyliśmy było to równo co do dnia 3 lata temu. Nawet wówczas proponowałem chłopcom aby ze szczytu północnego przejść od razu na szczyt południowy czyli odcinek ok. 1 km ale spotkało się to ze stanowczym sprzeciwem. Nie omieszkałem im tego dzisiaj przypomnieć i teraz tego bardzo żałowali. Jagodna w dniu dzisiejszym zaplanowana była jako druga i to pewnie dlatego motywacja i chęć walki u chłopców była już dużo mniejsza. My natomiast nie daliśmy za wygraną i po zaparkowaniu na poboczu, tak jak za pierwszym razem ruszyliśmy niebieskim szlakiem na szczyt. Droga początkowo prowadziła wąską ścieżką przez las aby po chwili dotrzeć do drogi przeciwpożarowej czyli szerokiej i łagodnej prowadzącej już do samego szczytu. Obok drogi cały czas wiła się ścieżka rowerowa, która o tej porze roku nie miała amatorów. Droga na szczyt minęła nam bardzo szybko. Na wieżę postanowiliśmy nie wchodzić ponieważ chmury były bardzo nisko i wiał silny zimny wiatr. Zatrzymaliśmy się za to pod wiatką obok wieży gdzie obecnie znajduje się skrzyneczka ze stempelkiem i zjedliśmy kanapki popijając ciepłą herbatką. Tak pokrzepieni zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć i ruszyliśmy w drogę powrotną, która minęła nam jeszcze szybciej gdyż chłopcy doznali powrót mocy i biegali, rzucali się śnieżkami i tarzali się w śniegu. Sam szlak niebieski nie był bardzo zaśnieżony, dlatego szło się łatwo w przeciwieństwie do drogi dojazdowej.

Orlica 1084m n.p.m. #2

wejście I – 5 listopada 2020 Sylwia i Patryk
wejście II – 14 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek

W końcu wszyscy razem! Hurra! Ferie zimowe 2024 roku w Sudetach z chłopcami 🙂 Dzień wyprawy na Orlicę rozpoczynamy spontanicznie od zwiedzania Kaplicy Czaszek w miejscowości Czeremna/ Kudowa-Zdrój. Podczas wyjazdu sylwestrowego 2023 do Kudowy-Zdrój odwiedziliśmy to miejsce. W związku z tym, bilety kupiliśmy tylko Jankowi i Miłoszowi. Chłopcy byli pełni obaw z uwagi na nazwę obiektu. Nie mniej jednak zdecydowali się na ten krok. Jakie wrażenia po wyjściu? Miłosz nie odezwał się słowem, Janka rozbolała głowa. Nic w tym dziwnego, gdyż ściany i sufit Kaplicy Czaszek z 1776 roku wyłożono 3 tysiącami czaszek i piszczeli ludzkich. W piwnicy znajduje się jeszcze 21 tys. czaszek i kości zmarłych na cholerę w czasie epidemii panującej w okresie wojny 30-letniej, a zebranych w rejonie Kudowy-Zdrój, Dusznikach-Zdrój oraz Polanicy-Zdrój. Założycielem kaplicy był Czech, proboszcz tutejszej parafii, Wacław Tomaszek. To z jego inicjatywy rozpoczęto proces gromadzenia ludzkich kości celem upamiętnienia ich istnienia.

Wejście na Orlicę rozpoczęliśmy szklakiem zielonym z przystanku niedaleko pensjonatu Przystanek Alaska. W bajkowej zimowej scenerii, szlakiem zielonym byliśmy wręcz uwiedzeni urokami natury, która zafundowała nam atrakcje dla ducha. Janek i Miłosz byli niesamowicie przejęci tą wyprawą, gdyż mogli w pełni oddać się zabawie w śniegu. Trasa przyjemna, nieskomplikowana o niskim stopniu trudności pokonana przez nas w ciągu 1,5 h na odcinku 5 km. Ku naszemu zaskoczeniu, od czasu ostatniego wejścia na Orlicę, zaobserwowaliśmy wybudowaną wieżę widokową, na którą wraz z dziećmi weszliśmy. Zdjęcie na szczycie (50 m od wieży widokowej) i popasik w wiatce pod wieżą, a następnie zejście do auta w celu przemieszczenia się na kolejny szczyt – oto jak minęła nam wyprawa na Orlicę.

Ślęża 718 m n.p.m. #2

wejście I – 7 listopada 2020 Sylwia i Patryk
wejście II – 13 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek

Po bardzo długiej przerwie w zdobywaniu z chłopcami Korony Gór Polski ruszyliśmy ponownie na szlak … przygód. Już w drodze do Kudowy-Zdroju jako pierwszy szczyt zaplanowaliśmy Ślężę. Głównie dla rozprostowania nóg, ale i też, że po drodze postanowiliśmy skręcić nieco z trasy i wejść na tą historyczną górę, będącą religijnym kultem solarnym, miejscowych plemion z początków epoki brązu. Szczyt Ślęża zalicza się nie tylko do Diademu Polskich Gór, Korony Gór Polski, ale również do Korony Sudetów, Korony Sudetów Polskich i Zdobywcy Polskich Gór. Kult plemion słowiańskich widoczny jest zresztą do dzisiaj, a nawet stanowi pewną turystyczną atrakcję m.in. starożytna rzeźba niedźwiedzia w kamieniu znajdująca się na szczycie. Oprócz tych pozostałości kultu, na szczycie znajduje się Dom Turysty PTTK oraz  Kościół. W tym pierwszym znajduje się pieczątka, która jest obowiązkowym elementem do zdobycia odznaki Korony Gór, ale również miejsce na popas 🙂 Kupiliśmy chłopcom Coca-Colę w nagrodę za dzielne podejście, a Sylwia kupiła nam po znaczku Liczyrzepy, która będzie wspaniałą pamiątką dla nas, zwłaszcza po lekturze pt. „Schronisko, które przestało istnieć” Sławomira Gortycha. Na parkingu załapaliśmy się na darmową  herbatę i pomidorówkę, chyba obywał się jakiś event. Ruszyliśmy z Przełęczy Tąpadła, a samo podejście odbyło się po szlaku żółtym 1,5h w górę i 0,5h w dół z przewyższeniami nieprzekraczającymi 400m. Generalnie było ślisko przy dość umiarkowanym poziomie śniegu na szlaku. Niewykluczone, iż przydałyby się raczki na butach. Nie mniej jednak nikomu nic się nie stało. Zatem bezpiecznie zeszliśmy ze szczytu. Na parkingu jak i na szlaku było trochę ludzi, ale nie na tyle dużo, aby stwierdzić, że było to uciążliwe. Ogólnie stwierdziliśmy z Sylwią, że bardzo miło było tu wrócić po raz drugi i równie chętnie wrócimy to po raz trzeci z moją mamą. Byłoby cudownie!

Kalwaria 385 m n.p.m.

Teraz już jesteśmy pewni, że to ostatni szczyt w dniu dzisiejszym, a walka z czasem zanim zrobi się ciemno dodaje tylko smaczku przygody. Jest to nasz 31 szczyt w ramach Korony Sudetów Polskich a więc ostatni do zdobycia odznaki. Z mapy wynikało, że jeżeli będziemy chcieli dostać się na szczyt od strony Polski to czeka nas dłuższa wędrówka przez pole, bez żadnej drogi. Ze względu na duże opady śniegu w ciągu ostatnich dwóch dni postanawiamy podjechać od strony czeskiej, gdzie na szczyt idzie się wzdłuż granicy a więc jest szansa chociaż na jakąś ścieżkę. Pomimo, że dojazd do miejsca pozostawienia samochodu od strony Czech jest dłuższy to i tak zrekompensuje nam czas pokonywanej drogi pieszo. Drogi w Czechach zasypane w równym stopniu jak w Polsce, chociaż po drugiej stronie granicy mam wrażenie, że drogi drugorzędne i boczne od nich, są lepiej odśnieżone. A może tam inaczej pada śnieg? 🙂 Nie mniej chcąc podjechać jak najbliżej początku naszego startu orientujemy się, że będziemy musieli zostawić auto po środku drogi, która nie jest może zbyt często uczęszczana ale nie wiemy, jak długo nas nie będzie. Dlatego postanawiamy wycofać się do najbliższych zabudowań, bo na zawrócenie nie ma szans. Oczywiście chwila nieuwagi i auto zjeżdża nam z drogi. Na szczęście nie zakopujemy się mocno  i szybko udaje się wybrnąć z opresji. Teraz jadę już ostrożniej, nie myślę już, że zaczyna się ściemniać. Jak znów się zakopiemy to zmarnujemy więcej czasu na wyjechanie niż na wolną jazdę. Podjeżdżamy pod zabudowania, w których pali się światło, nie ma opcji zaparkowania w innym miejscu niż na wjeździe w bramę podwórka, dlatego Sylwia idzie się zapytać o zgodę. W domu znajduje się chyba tylko starsza osoba gdyż widać migający i grający głośno telewizor i brak jest rekacji na pukanie do drzwi. Zostawiamy auto w sposób najmniej utrudniający wyjazd z posesji i ruszamy w drogę. Z pośpiechu zapominam o włączeniu zapisu przebiegu trasy ale przeszliśmy dopiero około 100m a więc nie jest za późno. Wyprawa mimo, że nie jest długa to jest męcząca. Idziemy wzdłuż słupków granicznych ale nie ma żadnej ścieżki i idzie się miedzą, ześlizgując się to na jedną to na drugą stronę. Do tego kopny śnieg, bo przecież nikt od co najmniej dwóch dni tędy nie szedł. Dochodzimy w końcu do terenu lekko zadrzewionego, gdzie zgonie z opisem na jednym z forów, znajdujemy tabliczkę informującą o najwyższym szczycie Przedgórza Paczkowskiego czyli szczycie góry Kalwaria o wysokości 385m n.p.m. Powrót już w zmroku ale po naszych śladach a więc jest dużo łatwiej i szybciej bo przynajmniej wiemy gdzie już nie stawiać stóp :). Wskakujemy do samochodu i ukontentowani wracamy do domku. Nawet nie chcę myśleć co byśmy czuli, gdybyśmy nasz błąd zdobycia nie tej Kalwarii odkryli dopiero po powrocie do Płocka.

Wrona 458 m n.p.m.

Góra Wrona położona jest na Wzgórzach Bielawskich. Nie jest szczytem, który wymaga specjalnego przygotowania lub odpowiednich warunków do zdobycia. My przyjechaliśmy od strony Ostroszowic i ze względu na obfite opady śniegu postanowiliśmy podjechać pod niego na tyle na ile było to możliwe. Plany obejmowały również odwiedzenie punktu widokowego. Niestety nieodśnieżona droga nie pozostawiała możliwości pozostawienia samochodu tam gdzie planowaliśmy. Dlatego dojechaliśmy do samej ścieżki prowadzącej na szczyt, która była położona w lesie i przez to było mniej śniegu niż na poboczach i drodze, którą dojechaliśmy. W konsekwencji nasza wyprawa na szczyt liczyła zaledwie 200 metrów praktycznie bez przewyższeń. Sam szczyt nie jest położy wysoko a w dodatku zalesiony a więc i widoków praktycznie żadnych ale posiada ładną tabliczkę z oznaczeniem a to duży plus bo to zawsze miła pamiątka do zdjęcia. Powrót ze szczytu również szybki natomiast podróż już nie. Nawigacja poprowadziła nas inną krótszą drogą i jak się okazało dla nas nie przejezdną. Skończyło się to dla nas powrót na biegu wstecznym i zawracanie na podjeździe do posesji ze sporym spadkiem. Ryzyko było spore bo podjazd był śliski a do tego ograniczony kamiennym ogrodzeniem. Na szczęście nie zaliczyliśmy ześlizgnięcia się na nim i operacja cofania i zawracania skończyła się bezpiecznie i pomyślnie ruszyliśmy w kierunku Ostroszowic, gdzie zaczęliśmy już po drodze szukać i obdzwaniać sklepy motoryzacyjne w celu zakupienia łańcuchów zimowych na koła.

Brzeźnica 492 m n.p.m.

Rano po przebudzeniu i wyjściu przed ośrodek w którym nocowaliśmy, nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom. Było … biało. I to bardzo! Jakieś 10 cm śniegu spadło w nocy. Zaczęliśmy więc od odśnieżania samochodu i już podczas tej czynności zastanawialiśmy się nad warunkami na drogach no i na zaplanowanych trasach. Zwłaszcza wyjazd na główną drogę spod ośrodka był sporym wyzwaniem z uwagi na duży spadek. Na szczęście właściciel już zdążył posypać popiołem, co poprawiło bezpieczeństwo zjazdu. Drogi zgodnie z naszymi obawami były lekko rozjeżdżone ale nie odśnieżone, może z uwagi iż nie były to drogi krajowe. Pojęliśmy decyzję, że auto pozostawimy jak najbliżej głównej drogi i nie będziemy ryzykować zakopania przy podjazdach bliżej szczytu. Tak też zrobiliśmy. Dlatego czekała nas niezbyt może długa, ale za to bajecznie piękna droga zielonym szlakiem. Najpierw niewielki kawałek nierozjeżdżoną drogą, aby następnie odbić z niej w ścieżkę leśną. Śnieg przez jakiś czas prószył ale najgorszy był zimny wiatr. Podejście nie było ani strome ani długie za to samo dojście do szczytu było po zasypanej grani gdzie ilość śniegu w pewnych momentach bardzo utrudniała wędrówkę. Dlatego decydowaliśmy się na odbicie poniżej grani po zawietrznej stronie. Na samym wierzchołku zamiast tabliczki , znajdowała się już mocno wysłużona i zniszczona od wiatru kartka w plastikowej koszulce. Powrót przebiegał już dużo szybciej, gdyż śnieg przestał już zupełnie padać i wiatr zaczął mocno słabnąć. Urzeczeni piękna zimową scenerią oddaliśmy się śnieżnym harcom czyli bitwie na śnieżki i robienia przez Sylwię aniołków w śniegu. Przed dojściem do naszego auta ratowaliśmy jeszcze z opresji innych kierowców, którzy nie mogli się minąć na zaśnieżonej drodze, przez co zakopali się autami w śniegu. Wspólnymi siłami szybko się uporaliśmy z uratowaniem z opresji kierowców. A po ponownym odśnieżeniu naszego auta, ruszyliśmy na kolejny zaplanowany szczyt. Jednak widząc panujące warunki, w głowach już układaliśmy plan B, który zakładał niestety mniejszą ilość zdobytych szczytów ze względu mocno utrudnione przemieszczanie się pomiędzy zaplanowanymi górami.

Wojkowa 502 m n.p.m.

Kolejny nasz wypad na rajd po górach. Wyjazd zaplanowany skrupulatnie i ambitnie jeszcze przed spakowaniem się i ruszeniem. W planach jest oczywiści ukończenie Korony Sudetów Polskich oraz kilku okolicznych górek do uzyskania brązowej odznaki Sudeckiego Włóczykija. 

Góra Wojkowa jest nieco na uboczu (Pogórze Izerskie) naszych planów i normalnie szkoda byłoby czasu aby na nią jechać. Mimo wszystko zaplanowaliśmy poświęcić poprzez wydłużenie czasu dojazdu i nadrobić drogi jeszcze na początku wyprawy a dopiero po zdobyciu jej wrócić  w rejon planowanych szczytów. Z uwagi na i tak krótki dzień, Wojkowa wydaje się być idealna, bo niewymagająca. Z informacji na różnych forach dowiedzieliśmy się, że bardzo blisko można dojechać samochodem, chociaż bardzo trzeba uważać bo już w niejednym aucie osobowym uszkodzono na tej drodze podwozie lub miskę olejową. Dalsza trasa piesza jest w większości po drodze a dopiero przed szczytem jest trochę błądzenia po lesie, bo droga nie jest w żaden sposób oznaczona. Dlatego też na forach są dokładne opisy skąd ruszyć i jakie kierunki obrać. Co ostatecznie nie zniechęca nas do poszukiwania szczytu po nocy.

Droga dojazdowa faktycznie fatalna, bardzo duże nierówności a do tego kamienie w najmniej spodziewanych miejscach! Finalnie udaje nam się dojechać zgodnie z opisem dosyć blisko do samego drogowskazu a następnie chętnie po długiej podróży ruszamy z latarkami czołowymi na szczyt. Pogoda również nam dopisuje gdyż jest mały minus, przez co nie jest mokro bo wszystko zmarznięte. Dzięki ujemnej temperaturze też idzie się dziarsko. Czas marszu mija nam bardzo szybko, gdyż całą drogę spędzamy na rozmowie i planach na najbliższe dni … czyli górskie szczytowania 🙂 Nawet nie zauważamy, jak dochodzimy do lasu skrywającego szczyt. I tutaj pomimo opisów nie jest tak łatwo a do tego zasięg latarek w lesie mocno ogranicza nasz zasięg wzroku. Informacja o szczycie wydaje się nie do odnalezienia. Krążymy to w jedną to w drugą stronę, przedzierając się nie tylko przez las ale i krzaki, których w opisach nie było. Nie poddajemy się jednak i w końcu, po kilku minutach nasze starania zostają nagrodzone! Znajdujemy kartkę informacyjną o lokalizacji szczytu. Robimy pamiątkowe zdjęcie i szczęśliwi wracamy do auta. Odnalezienie szczytu przyjmujemy jako dobry znak naszej dalszej wyprawy zaplanowanej na kolejne dni. Po wskoczeniu do auta jedziemy już na naszą kwaterę na nocleg w Srebrnej Górze (wyszukany przez Sylwię). Po drodze zaczyna nawet sypać śnieg.

Strona 1 z 5

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén