Nieważne gdzie, ważne z kim!!!

Autor: Patryk

Turbacz #2

Wypoczęci wstajemy rano i po śniadanku ruszamy. Na szlaku stawiamy się o 9:20 i ruszamy na pierwszy z dzisiejszych szczytów czyli Turbacz 1310 m n.p.m. – jest to najwyższy szczyt w Gorcach. Początek naszej wyprawy przebiega tak jak za pierwszym razem, kiedy zdobywaliśmy szczyt z Sylwią czyli najpierw szlakiem zielonym do Schroniska i dalej czerwonym na szczyt. Pogoda jest piękna czyli słoneczna i temperatury wysokie, ale na szczęście dla nas większość szlaku przebiega w zalesieniu co daje nam dużo wytchnienia. Po trasie robimy kilka niedługich przystanków na przekąski i odpowiednie nawodnienie dla naszych umęczonych pogodą organizmów. Na szczycie jesteśmy już po 2h 20 min marszu czyli około godziny 11:40. W drodze powrotnej jednak zasiadamy na dłuższy odpoczynek, popas i oczywiście obowiązkowe pieczątki do naszych książeczek KGP, które wbijamy w Schronisku PTTK Turbacz znajdującego się nieopodal szczytu. Po odpoczynku wracamy do auta i jeszcze przed 14:00 ruszamy na kolejny zaplanowany na dzisiaj szczyt – Lubomir.

Wysoka #2 (1050 m n.p.m.) i Wysoki Wierch #2 (898 m n.p.m.)- czyli Pieniny

Wstajemy z samego rana, czyli 7:40 jemy śniadanko i jedziemy w góry. W pierwszej kolejności wypada nam najwyższy szczyt Pienin czyli Wysoka 1050 m n.p.m. Na szlaku rozpoczynamy naszą przygodę około 10:30 gdyż ponad godzina jest dojazdu. Ruszamy tradycyjnie Wąwozem Homole (szlakiem zielonym do Polany Pod Wysoką i na szczyt szlakiem zielonym) jednak powrót planujemy przez urokliwy Wysoki Wierch (również szlak zielony i samo podejście na szczyt szlakiem żółtym), który to znajduje się na liście do zdobycia Korony Pienin. Pogoda jest słoneczna i ciężko się idzie zwłaszcza na podejściu. Po drodze odwiedzamy Harcerską Bazę Namiotową, natomiast szczyt zdobywamy o 12:00. Tym razem widoki nas urzekają, gdyż widać bardzo wyraźnie majestatyczne Tatry oraz niedalekie Trzy Korony (czyli Okrąglicę). Nie zabawiamy długo gdyż jest bardzo dużo ludzi a przez to tłok i zgiełk. Zejście jest już przyjemne gdyż początkowo przez las a następnie przez łąki, na których pasą się owieczki. Na szczycie Wysokiego Wierchu 898 m n.p.m. meldujemy się o 14:00 gdyż po drodze nie możemy nacieszyć się widokami i robimy mnóstwo zdjęć a także zatrzymujemy się na mały popasik. Nasze zejście ulega małej modyfikacji i nie idziemy w stronę Szczawnicy tylko wracamy przez Schronisko pod Durbaszką w stronę parkingu z autem w Jaworkach na którym jesteśmy tuż po 16:00. Cena za parking wyniosła za cały dzień 25zł. Po powrocie do apartamentu Sylwia wstawia przygotowany wcześniej rosołek, który szybko zaspakaja nasz głód.  Na drugie danie zajadamy się wszyscy pysznym spaghetti. 

Główny Szlak Beskidzki

Wyjazd na GSB

Długo oczekiwany, długo i skrupulatnie planowany, wymarzony wyjazd na Główny Szlak Beskidzki wreszcie doszedł do skutku. Spakowani, wrzuciliśmy bagaże do samochodu i ruszyliśmy. Po drodze przez Kielce bo umówiliśmy się na wspólne przejście z Duszkiem czyli Karolem. W Kielcach pojechaliśmy jeszcze na obiadek do chińskiej knajpy i nasz kolejny cel do Dukla, gdzie na stacji benzynowej ORLEN zostawiamy nasze auto jako koniec założonego do pokonania odcinka. Ze stacji odbiera nas umówiony wcześniej Łukasz Torma, który przewozi nas do Ustrzyk Górnych. Po drodze jedziemy przez Cisną, gdzie właśnie odbywa się koncert „Dobrego Starego Małżeństwa”. Na chwilę przystajemy ale zaraz ruszamy dalej bo nie chcemy Łukasza mocno angażować czasowo. W Ustrzykach wysiadamy na polu namiotowym PTTK nr 150, rozliczamy się z Łukaszem który wraca do rodziny a my znajdujemy troszkę miejsca na nasze dwa namioty. Po ich rozbiciu udajemy się do recepcji w celu rozliczenia się za pobyt i zjedzenia kolacji. Zgodnie z planem ruszamy kolejnego dnia od rana z Wołosatego aby zgodnie ze szlakiem wrócić na kolejną noc w to samo miejsce. Dzięki temu mamy mniej do niesienia pierwszego dnia gdyż namioty wraz z wyposażeniem pozostawiamy na biwaku.

W nocy, jak idziemy się już położyć do namiotów pojawia się piękna mgła od potoku płynącego obok pola.

GSB E1D1 (14 sierpnia 2023r.)

Wstajemy rano, idziemy do recepcji na pyszną kawę i pączki oraz śniadanko. Na początek trasy ruszamy pieszo około godziny 9:00 i mamy do pokonania odcinek około 6 kilometrów. Ruszamy sprawnie całą trójką tj. Sylwia, Karol (tj. Dobry Duszek Głównego Szlaku Świętokrzyskiego) i ja. W centrum po zapytaniu o cenę podwózki do początku szlaku czerwonego słyszymy różne ceny, ale ogólnie o zgrozo wahają się one od 10 do 15 zł za osobę! Rezygnujemy z podwózki i przechodzimy przez ulicę aby obejrzeć lokalne stragany. Od razu rzucają się nam w oczy piękne kapelusze z napisem Bieszczady i emblematem głowy Rysia. Przymierzamy i już wiemy, że musimy je mieć a zakup właśnie przed rozpoczęciem naszej wędrówki będzie dobrym talizmanem i wspaniałą pamiątką. Ruszamy więc dalej drogą asfaltową, szlakiem niebieskim w naszych nowych kapeluszach w stronę Wołosatego, gdzie znajduje się początek naszego czerwonego szlaku GSB. Po drodze zatrzymują się różne busy w celu zaproponowania podwózki, ale decydujemy się za którymś razem dopiero, kiedy pada propozycja podwiezienia za 5 zł od osoby. Wysiadamy z busa przy słupku informującym o początku szlaku, czyli przy czerwonej kropce w celu uwiecznienia na filmiku wydarzenia – naszego startu GSB. Początkowo szlak przebiega po asfalcie do miejsca odbicia szlaku niebieskiego na Tarnicę i gdzie znajdują się budki Bieszczadzkiego Parku Narodowego, w których to nabywamy bilety wstępu i szybkim krokiem ruszamy dalej czerwonym szlakiem i asfaltem aby jak najszybciej uciec od gęstniejącego tłumu, chcącego udać się na Tarnicę. Po około 1,5 km szlak odbija z asfaltu i drogą szutrową przez początkowo zalesione tereny, udajemy się w kierunku Przełęczy Bukowskiej (1127 m n.p.m.). Trasa wynosi około 6 km i niecałe 400m podejść ale zaczynają się przepiękne widoki na oddalone szczyty i połoniny. Korzystamy, i co chwilę zatrzymujemy się aby uwiecznić to na zdjęciu lub filmiku. Dalej już nie ma cienia, a pogoda jest słoneczna, bezchmurna i bezwietrzna a temperatura szybko i nieznośnie rośnie. Z przełęczy piękna trasa z widokami zapierającymi dech w piersi na Halicz (1333 m n.p.m.) trochę ponad 2 km i 250 m przewyższeń. To tutaj robimy pierwszy dłuższy odpoczynek, popas i uzupełnieni wody w organiźmie. Dalej czeka nas 4 kilometrowy odcinek przez Kopę Bukowską (ok. 200 m w dół i 200 m w górę) do Przełęczy pod Tarnicą (1285 m n.p.m.) gdzie robimy krótki postój z uwagi na ogromne ilości ludzi i ten nieznośny w górach zgiełk i hałas przez nich wywołany. Z tego samego powodu nie decydujemy się na półkilometrowe podejście na samą Tarnicę i idziemy dalej w kierunku Szerokiego Wierchu (1268 m n.p.m.) z minimalnym przewyższeniem. Słoneczna bezwietrzna pogoda i wysokość dała nam się we znaki. Co najważniejsze, od tego miejsca do Ustrzyk mamy 6,5 km i to w zasadzie w cieniu i chłodzie drzew z 650 m zejścia. Po dojściu do centrum Ustrzyk uzupełniamy płyny w organiźmie piwem, a następnie udajemy się do restauracji Chata Bieszczadzkie Anioły gdzie zamawiamy wszyscy placki po zbójnicku ze śmietaną, które momentalnie znikają z talerza. Dalszy

odpoczynek przebiega już u nas, na polu namiotowym gdzie w głównym barze  korzystając z gniazdek ładujemy swoje elektroniczne urządzenia. Poznajemy kilku ciekawych ludzi, z którymi rozmawiamy (m.in. motocyklistę z Łodzi). Dzisiaj kładziemy się wcześniej, ponieważ jutro musimy być wypoczęci a rano więcej czasu poświęcić na zwinięcie i spakowanie namiotów.

GSB E1D2 (15 sierpnia 2023r.)

Wstajemy jak najszybciej aby sprawnie nie tracić czasu na zwijanie namiotów, które jeszcze trzeba troszkę podsuszyć od spodniej części. Niestety rano słońce nie jest jeszcze tak gorące i suszenie musi swoje potrwać. W tym czasie jemy śniadanko ale już kiełkuje nam pomysł aby iść tylko z jednym plecakiem na zmianę, a na drugi cięższy z rzeczami głównie obozowymi przetransportować do miejsca naszego kolejnego noclegu. Plan szybko wprowadzamy w życie i dzięki uprzejmości jednej z pań z recepcji udaje się to zorganizować. Jesteśmy bardzo zadowoleni, bo dzisiejszy dzień nie zapowiada się lekko. Temperatury mają być jeszcze wyższe niż wczoraj, a my mamy bardzo dużo podejść i większość szlaku wiodącego przez obie Połoniny jest wyeksponowana bez szans na najmniejszy cień. Z pola namiotowego ruszamy o 8:40 i mamy bardzo blisko do szlaku czerwonego, który przebiega przez Ustrzyki Górne i jeszcze w Ustrzykach przechodząc przez duży parking zaczynamy zdobywanie pierwszej z Połonin – Caryńskiej. Pierwsze podejście, na którym robimy wysokość, to odcinek 3 kilometrów z przewyższeniem troszkę ponad 400 m. Pomimo poranka wysoka temperatura już daje o sobie znać, na szczęście pierwszy odcinek przebiega jeszcze w cieniu drzew. Kolejny odcinek na najwyższy szczyt Połoniny Caryńskiej Kruhly Wierch 1297 m n.p.m. prowadzi na długości 3 km i podejścia 200 m już w pełnym słońcu. Temperatury są już na tyle wysokie, że nasze zapasy wody zaczynają się szybko kurczyć. Karolowi zaczyna coraz bardziej dokuczać ból w stopie po wcześniejszej kontuzji, który już wczoraj zaczął dawać znać o sobie. Przy zejściu ból jest już na tyle silny, że coraz bardziej kulejąc i klnąc pod nosem Karol podejmuje jedynie słuszną decyzję o rezygnacji z dalszej naszej wspólnej wędrówki. Schodzimy wspólnie do Brzegów Górnych, gdzie Karol szuka w internecie dogodnego połączenia do domu czyli do Kielc. Próbujemy go namówić aby nie wracał tylko został z nami do towarzystwa, w miejscach naszych noclegów a trasę, którą my pokonamy na nogach pokonałby jakimś dostępnym środkiem transportu. Chyba brak możliwości pokonania własnych słabości lub niezbyt interesujące nasze towarzystwo albo obie te rzeczy razem powodują zdecydowaną odmowę Karola i jego powrót. My z kolei, chcieliśmy uzupełnić wodę w łazience przy parkingu w Brzegach jednak odstraszył nas napis, że woda nie nadaje się do picia. Na parkingu robi się coraz tłoczniej, a my chcemy odpocząć dlatego udajemy się kawałek dalej do baru w przyczepie kampingowej, gdzie zamawiamy coś do jedzenia i zasiadamy w drewnianej wiatce do biwakowania, w celu chwili wytchnienia i odpoczynku. Po około 30 minutach ruszamy dalej bo przed nami do przejścia jeszcze cała Połonina Wetlińska wraz z 3 kilometrową trasą i 500 metrowym podejściem do słynnego Schronu Turystycznego BdPN Chatka Puchatka. Po drodze jest mały strumyk, ale pomimo filtra wolimy nie korzystać z jego wody, zawsze staramy się jak najwyżej, jak najbliżej źródła pobierać wodę do picia. Liczymy na wodę w Chatce Puchatka, która już około 300 metrów przed dotarciem zaczyna majestatycznie wyłaniać się na wzniesieniu niczym ukoronowanie ogromnego wysiłku podejścia na Połoninę. Schron został zbudowany w latach 50-tych ubiegłego wieku przez WOP, jednak później został przekazany do PTTK i pełnił rolę całorocznego schroniska. W 2015 roku właścicielem stał się BdPN, który w 2020 roku rozpoczął jego gruntowny remont, a w zasadzie pobudowanie całego obiektu od nowa, który już niestety obecnie nie pełni roli noclegowej. Ponadto za toalety służą toi-toi’e i nasz plan nabrania wody niestety spalił na panewce. Na szczęście można było zakupić wodę w 1,5l butelkach po 10 zł za sztukę. Kupiliśmy od razu 4 butelki, z czego jedną wypiliśmy od razu na miejscu. Odpoczęliśmy chwilę w cieniu, popodziwialiśmy rozpościerające się widoki, w tym na szczyty już wcześniej przez nas zdobyte (Mała i Wielka Rawka), zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i ruszamy dalej gdyż przeszliśmy dopiero połowę drogi zaplanowanej na dzisiaj i przed nami jeszcze kolejne 13 kilometrów. Co prawda nie ma już tylu podejść, ale przy wysokiej temperaturze i bez cienia jest to nie lada wyzwanie. Na szczęście przemierzanie szlaku we dwie osoby z jednym plecakiem pozwala na chwilę wytchnienia przy zmianach i nie powiem robi ogromną różnicę. Idąc dalej zdobywamy najwyższy punkt na Połoninie Wetliśkiej – Osadzki Wierch 1253m n.p.m., a następnie troszkę w dół niecałe 200 metrów aby znów podchodzić troszkę ponad 150 m pod kolejny, już ostatni szczyt – Smerek (1223 m n.p.m.). Tutaj też robimy dłuższą przerwę, gdzie towarzystwa dotrzymuje nam zabawny ptaszek, którego troszkę dokarmiamy okruszkami z naszych kanapek. Zejście nie jest mocno wymagające, ale bardzo się dłuży te 6 km, zwłaszcza że ostatnie 2 kilometry przebiegają już po drodze asfaltowej z Cisnej do Ustrzyk. Dlatego próbujemy wykorzystać czas efektywnie i szukamy kolejnego noclegu w Cisnej, co po którymś telefonie z rzędu Sylwii daje efekt i udaje się znaleźć kolejny nocleg. Po dojściu na miejsca naszego noclegu w Przystanku Smerek, rozbijamy namiot korzystając z końcówki dnia i udajemy się do baru aby zjeść serwowane pyszności i popić, a w zasadzie podelektować się lokalnym wyrobem w postaci kraftowego piwa. Delektujemy się kilkakrotnie zarówno jasnym jak i ciemnym, a po ciepłym prysznicu wskakujemy do namiotu na zasłużony odpoczynek.

GSB E1D3 (16 sierpnia 2023r.)

Wstajemy niespiesznie około ósmej, gdyż dzisiaj mamy dość krótki odcinek do pokonania poniżej 20km. Po wyjściu z namiotu napotykam na trudność w zlokalizowaniu sandałów. Wczoraj, kładąc się spać zostawiliśmy nasze dwie pary przed namiotem a dzisiaj rano ani śladu po nich. Zakładam inne buty i idąc do łazienki widzę jeden z moich sandałów. Czyli już wiem, że ktoś zrobił nam psikusa. Namiotów na polu jest bardzo mało a ludzie w nich przebywający wyglądali na odpowiedzialnych i normalnych no ale to może ktoś z zewnątrz. Zaczynam szukać dalej i po 10 minutach znajduję w wysokiej trawie jeden z sandałów Sylwii. Po kolejnych 30 minutach znajduję mój drugi sandał, więc został już tylko drugi Sylwii i możemy ruszać. Trawa na polu namiotowym jest bardzo wysoka, ciężko to nawet nazwać trawą to są chaszcze z wyciętymi przejściami i placykami pod namioty. Nie powiem daje to pewien komfort i prywatność ale w przypadków takich jak nasze poszukiwań to istny problem. Jeden z sąsiadów, który wstał w międzyczasie i zapytany czy nie widział naszych sandałów odpowiedział, że to na pewno lis nam zrobił psikusa. Nie chce nam się w to wierzyć ale kolejne osoby mówią nam to samo. Nawet obsługa „Przystanku Smerek” to samo na sugeruje. Nasze poszukiwania nabierają rozmachu zarówno terytorialnego jak i w desperacji wdrapuję się na słup elektryczny aby mieć lepszy widok z góry. Pomimo, że Sylwii sandał jest czerwony i w przeciwieństwie do moich brązowych jest dużo bardziej widoczny to niestety nie udaje nam się go znaleźć. Po kolejnej godzinie bezskutecznych poszukiwań, zostawiamy obsłudze namiary na nas, na wypadek gdyby udało się go odnaleźć i o 10:30 ruszamy dalej. Na wylocie ze wsi Smerek mijamy miejsce usytuowania niegdyś cerkwi i cmentarza znajdującego się obok a obecnie już nieczynnego. Dowiadujemy się tego z umieszczonej przy drodze tablicy pamiątkowej, jak również tego że nazwa wsi Smerek pomimo charakteru pasterskiego wywodzi się od dużej ilości ludności, która zajmowała się tutaj wypalaniem węgla a więc smolarzy. Zaraz po opuszczeniu wsi, szlak zaczyna się piąć na odcinku 5 km i 500 m podejścia na pierwszy szczyt w dniu dzisiejszym – Fereczata 1102 m n.p.m na którym jesteśmy o 12:15. Trzy kilometry dalej bez większego wysiłku wśród przepięknych malowniczych panoram zdobywamy o 12:30 drugi dzisiejszy szczyt Okąglik 1101 m n.p.m. Kolejnym szczytem, który sprawnie zdobywamy o 13:15 jest najwyższy dzisiejszy szczyt, a mianowicie Duże Jasło 1153 m n.p.m. Chwilę później o 14:00 Małe Jasło 1103 m n.p.m. od którego to dzisiejsza droga biegnie już w dół do miejscowości Cisna i miejsca naszego noclegu. Od Fereczaty do Małego Jasła szlak przebiega wyjątkowo malowniczo a w dodatku na trasie jest bardzo mało turystów, więc dzisiejszy dzień naprawdę dał nam mnóstwo satysfakcji i ukojenia. Szlak do Cisnej wiedzie przez piękny las bukowy, w którym to po drodze mijamy miejsce katastrofy śmigłowca i śmierci 10 funkcjonariuszy policji i wojska z 1991 roku biorących udział w programie telewizyjnym „Magazyn Kryminalny 997”. Przed samym zejściem do Cisnej robi się bardzo błotniście i ślisko dlatego musimy bardzo uważać aby się nie przewrócić. Przeprawa przez rzeczkę Żwir, która jest dopływem Solinki jest bardzo łatwa ze względu na niski stan wody i pokonujemy ją po ułożonych kamieniach. Zapis naszej wędrówki kończymy przy informacji turystycznej przy szlaku i będzie to w dniu jutrzejszym początek zapisu a my udajemy się Siekierezady na zasłużony posiłek i uzupełnienie płynów piwem. Po 40 minutach oczekiwanie w długiej kolejce i perspektywie jeszcze kolejnych co najmniej 30-stu wyczerpuje naszą cierpliwość i wychodzimy z lokalu. Oburzeni jesteśmy tym bardziej, że próbowaliśmy pertraktować z obsługą wydanie chociaż piwa wcześniej, w oczekiwaniu na złożenie zamówienia na posiłek ale skończyło się to stanowczą odmową i nie pomogły nawet argumenty, że jesteśmy podczas pokonywania szklaku GSB. Trudno … poszliśmy do lokalu „przez ścianę” Karczma Łemkowyna gdzie nie staliśmy w kolejce tylko usiedliśmy, podeszła pani przyjęła zamówienie i w oczekiwaniu na realizację podała nam zamówione piwo, można? Można! Najedzeni poszliśmy zameldować się na naszą kwaterkę, w pięknym drewnianym domu. Zrezygnowaliśmy ze spania dzisiejszej nocy pod namiotem, z uwagi na bardzo długi, ponad 30 kilometrowy odcinek do pokonania w dniu jutrzejszym a więc rano nie chcieliśmy tracić czasu na suszenie i składanie namiotu. Kwaterę udało się znaleźć dzięki negocjacjom Sylwii z właścicielem leżącego nieopodal pola namiotowego, który znał właściciela naszej kwatery a któremu ktoś w ostatniej chwili zrezygnował z pobytu i dzięki zwolnił się jeden pokój. Dzięki również jego uprzejmości skorzystaliśmy podwójnie, gdyż udało się Sylwii namówić go aby pojechał ze mną do „Przystanku Smerek” po nasz drugi plecak. Po podczas mojego wyjazdu Sylwia zrobiła zakupy na kolację i jutrzejsze śniadanko. Udaje nam się z właścicielem naszego domku usiąść na pół godzinki porozmawiać o życiu w Cisnej i ludziach tu mieszkających. Sam domek jest piętrowy i jest przeznaczony dla 4 rodzin, 2 na dole i 2 na górze, każde z oddzielnym wejściem i każde z własną łazienką. Kiedy już zostajemy sami i myślimy w jaki sposób zorganizować transport w dniu jutrzejszym plecaka podjeżdżają nasi współlokatorzy – Kasia i Tomek. Już po chwili rozmowy zgadzają się na pomoc przy przewiezieniu plecaka i nie chcą słyszeć o żadnym rozliczeniu. Fantastyczni ludzie i od razu nam z nimi „klika” i to tak, że spędzamy wspólnie cały wieczór w altance przy wymianie różnych opowieści. Kasia i Tomek mieszkają na Śląsku i też lubią chodzić po górach jednak niedawna kontuzja Tomka chwilowo im to uniemożliwia ale pomimo tego lubią spędzać wolny czas w górach i stąd ich pobyt w Cisnej. Moglibyśmy długo tak siedzieć i z nimi rozmawiać, ale niestety jutro czeka nas bardzo długi i wyczerpujący marsz dlatego musimy udać się na spoczynek.

GSB E1D4 (17 sierpnia 2023r.)

Wstajemy jeszcze przed godziną 7 i szybkie śniadanko, kawka aby nie tracić czasu, który lepiej później wykorzystać na odpoczynek. Udajemy się do miejsca gdzie wczoraj zakończyliśmy czyli pod Informację Turystyczną. Ruszamy 7:30. Pierwszy etap czyli półtora kilometra idziemy chodnikiem i droga asfaltową do Schroniska PTTK Bacówka pod Honem. Trochę przewyższeń ale z uwagi na stabilną powierzchnię pod nogami idziemy sprawnie. Do Bacówki wchodzimy po pamiątkową pieczątkę ale nie zatrzymujemy się bo to dopiero początek naszej dzisiejszej trasy. Dalej już trasa jest bardziej wymagająca gdyż szlak prowadzi po starym stoku narciarskim z pozostałościami po wyciągu kiedyś zapewne funkcjonującym. Na odcinku od schroniska jest niecały kilometr ale podejścia jest ponad 200 metrów więc daje nam trochę w kość i cali spoceni na szczycie Honu (820 m n.p.m.) zjawiamy się o godzinie 8:30. Następnie na szlaku mijamy szczyty Osina 963 m n.p.m., Berest 942 m n.p.m., Sasów 1010 m n.p.m. aby o 10:30 po 8,5 km od startu osiągnąć najwyższy punkt naszej dzisiejszej trasy – Wołosań 1071 m n.p.m. (zdobyty przez nas wcześniej 20 grudnia 2020 w ramach Diademu Gór Polski z podejściem zielonym szlakiem od strony wioski Żubracze https://dayone.me/calendar/280519266/CE788B7ED7E24F1BA215C8CE67BD1482) przy którym robimy chwilową przerwę na odsapnięcie. Ruszamy dalej i po niecałej godzinie jesteśmy na Przełęczy pod Jawornem 928 m n.p.m. a po następnych 20 minutach na Jaworne 992 m n.p.m. Na 14 kilometrze zatrzymujemy się w drewnianej wiatce na Przełęczy Żebrak (816 m n.p.m.) gdzie przygotowujemy sobie ciepły posiłek. Po chwili wytchnienia ruszamy dalej i mijając białe krzyże nieznanych żołnierzy poległych podczas I Wojny Światowej, gdyż to właśnie tędy przebiegała linia frontu, o którą walczyły wojska austriackie i rosyjskie, a o 14:30 dochodzimy na kolejny szczyt Chryszczata 998 m n.p.m. z charakterystycznym, wielkim żelbetowym obeliskiem osnowy geodezyjnej będącym pamiątką jeszcze z czasów zaborów.  Schodząc w dół dochodzimy do jednej z większych osobliwości przyrodniczych Bieszczadów czyli Jeziorek Duszatyńskich urokliwie i bajkowo wkomponowanych w leśne zbocze Chryszczatej. Jeziorka powstały w sposób naturalny w skutek oderwania się i obsunięcia zachodniego zbocza Chryszczatej. Klimat i aura tu panująca zatrzymuje nas tu na dłuższą chwilę. Jednak relaks nie trwa długo, gdyż z oddali dochodzą nas pomruki burzy. Rano przy sprawdzaniu pogody, były prognozowane burze ale mamy nadzieję, że przejdą bokiem i nas nie zmoczą. Cała droga do wsi Duszatym jest w zasadzie walką z czasem, gdyż grzmoty są coraz częściej i coraz bliżej. Po wyjściu z lasu na polanę widzimy nawarstwiające się czarne burzowe chmury. Sylwia zarządza przeczekanie chwili w mijanym właśnie barze a ja obserwując sytuację na niebie nie oponuję. Korzystając z chwili czasu zamawiamy w barze flaczki i podczas konsumpcji nawałnica nadciąga. Najpierw bardzo silny wiatr a po chwili huk spowodowany opadem ogromnego gradu, następnie ulewa, deszczyk i po 15 minutach już spokój. Powietrze uległo bardzo dużemu ochłodzeniu a my ruszamy o 16:30 dalej bo przed nami jeszcze dzisiaj 8 kilometrów do pokonania. Pomimo, niezwykłemu urokowi gór okrytych mgłami w wyniku opadu i ochłodzeniu powietrza to idzie się kiepsko, bo jest mokro. Mijamy tablicę informującą o granicy Karpat Wschodnich i Karpat Zachodnich przebiegającej na rzeczce Osława. Zaraz po minięciu granicy Karpat szlak skręca z drogi asfaltowej w ścieżkę leśną i pnie się pod górę. Bardzo kiepsko jest oznaczony szlak a na drodze mokro i ślisko od błota. Kilka razy schodzimy ze szlaku i musimy się wracać a fragmenty szlaku są nie do przejścia i musimy je omijać. Wygląda jak by tędy nikt nie chodził. W pewnym momencie w obawie, że przez warunki może dojść do wypadku i skręcenia nogi, co uniemożliwiłoby nam dalszą podróż postanawiamy zawrócić i zejść przecinką na zboczu. Nie jest dużo lepiej bo zjeżdżamy na błocie ale udaje się zejść. I tu zanim wejdziemy na asfaltową drogę kolejna przeszkoda, a mianowicie strumyczek, który płynie przy drodze zmienił się w rwący potok na tyle szeroki i wartki, że nie ma szans na przeskoczenie zwłaszcza dla naszych zmęczonych już nóg (mamy za sobą już 32 km). Buduję po środku z kamieni prowizoryczną platformę i przy pomocy kijków przeskakujemy najpierw na nią a następnie na drugi brzeg. Dalej idziemy droga asfaltową do Komańczy, po drodze mijając pamiątkowy retort do wypalania węgla drzewnego będący symbolem historii Bieszczadów. Zakupy spożywcze robimy w lokalnym sklepiku w Komańczy, a pod drodze do Schroniska jeszcze pamiątkowe zdjęcia pod wiaduktem kolejowym. W schronisku PTTK Komańcza meldujemy się o godzinie 19:30 po przejściu 35 kilometrów. Kasia z Tomkiem zostawili nam w schronisku zgodnie z wczorajsza umową nasz plecak, więc po przejściu uciążliwych formalności z meldunkiem udajemy się do naszego pokoju na zasłużony odpoczynek. Wieczorem oglądamy prognozy na kolejne i dni i nie wygląda to obiecująco gdyż kolejne dni mają być burzowe i deszczowe. Po naszym dzisiejszym doświadczeniu podejmujemy decyzję o zakończeniu na tym etapie naszej wyprawy i powrocie do Dukli po auto.

Jerab 1003 m n.p.m.

Przyjemne podejście w wiosennych warunkach. Nawet udało się zmodyfikować trasę tak, że zrobiliśmy pętelkę.

Okole 718 m n.p.m.

W międzyczasie gdzieś pomiędzy jednymi obowiązkami a innymi udało się na szybkie nocne zdobycie tego szczytu.

Strona 2 z 2

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén