Nieważne gdzie, ważne z kim!!!

Kategoria: Diadem Polskich Gór Strona 8 z 11

Okole 718 m n.p.m.

W międzyczasie gdzieś pomiędzy jednymi obowiązkami a innymi udało się na szybkie nocne zdobycie tego szczytu.

Skała Agaty, Łysica

wejście I – 19 października 2020
wejście II – 5 grudnia 2020
wejście III – 2 sierpnia 2021
wejście IV – 30 kwietnia 2022 GSŚ

Wracając z Bieszczad w stronę domu, przejeżdżając przez Kielce, postanowiliśmy zrobić sobie krótką przerwę na rozprostowanie nóg. A że tuż obok znajduje się tylko jedna oczywista kandydatka – Łysica (614 m n.p.m.), najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich i zarazem najniższy szczyt Korony Gór Polski – wybór był natychmiastowy.
Pomysł był tym bardziej ekscytujący, że nigdy wcześniej nie chodziliśmy po górach nocą. Uzbrojeni w latarki czołowe, solidne buty i sporą dawkę ciekawości, ruszyliśmy na trasę ze Świętej Katarzyny z zamiarem zdobycia nie tylko głównego wierzchołka, ale również mniej znanego, choć wyższego punktu zwanego Skałą Agaty.
Szlak prowadzący na Łysicę to klasyk świętokrzyskich tras – dobrze oznakowany, szeroki i bezpieczny. Idealny na pierwszą nocną wyprawę. Mimo to gra świateł, skrzypienie liści pod stopami i szeleszczące gałęzie stworzyły klimat niemal z horroru – chwilami jak z „Piątku 13-go”, chwilami jak z lasu na Łysej Górze w legendach o czarownicach.
Po kilkudziesięciu minutach marszu w mroku dotarliśmy na klasyczny wierzchołek Łysicy (614 m n.p.m.), oznaczony wyraźną tablicą i charakterystycznym rumowiskiem kamieni. Chwilę potem wykonaliśmy pamiątkowe zdjęcie – błysk flesza rozświetlił mrok, a w tle majaczyła drewniana tablica z nazwą szczytu.

Ale nie poprzestaliśmy na tym. Wiedząc, że niedaleko znajduje się nieco wyższy punkt – Skała Agaty (613,31 m n.p.m.), ruszyliśmy dalej. Ten odcinek był krótki (ok. 600 m), ale wyraźnie bardziej „psychiczny” – gęstszy las, ciemność niemal namacalna i niepokojące dźwięki dookoła.

Na miejscu – radość, spełnienie, ulga i duma. Nasz pierwszy nocny górski wypad okazał się sukcesem. A przy okazji spełniliśmy też marzenie zdobycia Łysicy w obu jej wersjach – tej oficjalnej i tej „faktycznie najwyższej”, czyli Skały Agaty.

Informacje praktyczne:
Wysokość: 614 m n.p.m. (wierzchołek zachodni), 614,3 m n.p.m. (Skała Agaty, wyższy wierzchołek)
Pasmo: Góry Świętokrzyskie
Szlak: czerwony ze Świętej Katarzyny
Długość trasy: ok. 6,5 km w obie strony
Czas przejścia: ok. 1,5-2 godziny (bez dłuższych postojów)
Trudność: łatwa

Warto zabrać na nocną wędrówkę:
Czołówkę z zapasowymi bateriami
Telefon z GPS lub aplikacją z mapą offline
Ciepłą odzież, szczególnie poza sezonem letnim
Wygodne buty na podejście po kamieniach i możliwym błocie
Książeczkę GOT i KGP na dokumentację pieczątek

Ciekawostka:

Do niedawna za najwyższy punkt Łysicy uznawano jej zachodni wierzchołek (614 m n.p.m.), jednak najnowsze pomiary wykazały, że Skała Agaty, znajdująca się około 600 metrów dalej, jest minimalnie wyższa. Obecnie uznaje się obie lokalizacje jako równorzędne w ramach KGP.

Pierwszy raz nocą, w sercu najstarszych polskich gór – doświadczenie, które na długo zostanie w naszej pamięci.

Wątkowa 846 m n.p.m.

Kolejny szczyt na naszej trasie powrotnej z Bieszczad to Wątkowa, położona w sercu Beskidu Niskiego. Choć nazwa pasma może sugerować łagodne wzgórza, nie należy dać się zwieść – to pełnoprawne góry, w których można się zmęczyć, ale też w pełni nacieszyć ciszą, przestrzenią i naturą. Wątkowa szczególnie nas zachwyciła – to szczyt o wyjątkowym klimacie, zarówno przyrodniczym, jak i duchowym.
Startujemy z miejscowości Folusz, wybierając zielony szlak turystyczny, który od początku prowadzi przez zalesiony, dziki teren Magurskiego Parku Narodowego. Pierwszym celem na trasie jest Magura Wątkowska (829 m n.p.m.), którą osiągamy po około 4 kilometrach. Trasa jest dość wyraźna, a podejście równe i rytmiczne – idealne, by troszkę się spocić i złapać górską zadyszkę.

uż obok znajduje się Magóra Jasielska (826 m n.p.m.), często mylona z głównym wierzchołkiem, ale również oznaczona tabliczką i odwiedzana przez turystów szukających „szczytu” – robimy pamiątkowe zdjęcie również tu.

Dalej szlak staje się znacznie łatwiejszy – prowadzi niemal po płaskim terenie, przez gęsty bukowy las, w którym pojawiają się pierwsze płaty śniegu. Warunki są bardzo komfortowe – to las jak z bajki, pełen mchu i głazów, które wyglądają, jakby skrywały legendy. Co kilka kroków pojawiają się miejsca kontemplacji i zadumy – kamienne pamiątki, tablice i kapliczki.

Właśnie w tym rejonie, na Magurze Wątkowskiej, 14 sierpnia 1953 roku ks. Karol Wojtyła odprawił Mszę Świętą w trakcie swojej wędrówki po Beskidzie Niskim. Dziś przypomina o tym symboliczny pomnik, który stoi w lesie pośród ciszy, podkreślając głęboki duchowy wymiar tego miejsca.
Po chwili dochodzimy do szczytu Wątkowej (846 m n.p.m.), oznaczonego charakterystyczną żółtą tabliczką. To jedno z tych miejsc, które choć nie oferują rozległych panoram, mają swoją duszę. Tu także znajduje się krzyż z wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa, zawieszony na drzewie – cichy świadek ludzkich emocji, modlitw i refleksji.

Na chwilę siadamy, wsłuchując się w szum drzew i skrzypienie śniegu pod butami. Nie ma tu tłumów, nie ma zgiełku – tylko my, las i cienie historii.
W miejscu zwanym Kopcem Wałacha znajduje się również tablica poświęcona Rafałowi Wałachowi (1951–2003) – miłośnikowi Beskidu Niskiego, twórcy wielu szlaków i działaczowi turystycznemu. Obok umieszczony został fragment poezji M. Jastruna, który idealnie oddaje klimat tych gór.

Po odpoczynku kontynuujemy marsz zielonym szlakiem do rozejścia przy Pod Kornutami, skąd żółtym szlakiem łagodnie schodzimy z powrotem do Folusza.

Informacje praktyczne:
Wysokość: 846 m n.p.m.
Pasmo: Beskid Niski
Trasa: pętla z Folusza (zielony + żółty szlak)
Długość trasy: ok. 11 km
Czas przejścia: ok. 3 godzin
Przewyższenie: ok. 550 m
Trudność: umiarkowana (podejście pod Magurę, potem łagodnie)

Warto zabrać:
Obuwie trekkingowe (szczególnie przy wilgotnych warunkach)
Mapa lub aplikację z nawigacją (rozejścia szlaków mogą być nieoczywiste)
Ciepłą odzież – w wyższych partiach śnieg może zalegać od jesieni do późnej wiosny
Książeczkę GOT i Diademu Gór Polski na dokumentację pieczątek

Wątkowa to idealny cel dla miłośników dzikiego lasu, mchu i ciszy. Mało uczęszczana, ale bardzo satysfakcjonująca trasa – dokładnie taka, jakiej oczekujemy od Beskidu Niskiego.

Tokarnia 778 m n.p.m.

Kończy się nasz krótki wypad w Bieszczady i niestety musimy już wracać do domu. Staramy się jednak maksymalnie wykorzystać ostatnie chwile w górach, dlatego zgodnie z planem chcemy zdobyć jeszcze dwa szczyty z Diademu Gór Polski – pierwszy z nich to Tokarnia (778 m n.p.m.), położona niedaleko Sanoka, w paśmie Gór Bukowskich.
Tokarnia uchodzi za szczyt mało wymagający – aby go zdobyć, ruszamy z miejscowości Wola Piotrowa, skąd prowadzi żółty szlak turystyczny, który następnie przechodzi w szlak czerwony. Początkowo szlak biegnie drogą leśną, łagodnie pnąc się pod górę. Trasa na szczyt ma długość trochę ponad 3 km w jedną stronę i wiąże się z przewyższeniem ok. 250 metrów, co przy spokojnym tempie nie powinno zająć więcej niż godzinę.
Pomimo chłodnej temperatury, warunki są dobre – nie ma śniegu, a powietrze jest rześkie. Wyspani i wypoczęci po noclegu w Sanoku, ruszamy bez pośpiechu. Po około 55 minutach marszu docieramy na zalesiony wierzchołek Tokarni, oznaczony tabliczką z nazwą i wysokością. Jak zawsze, robimy pamiątkowe zdjęcie do książeczki Diademu.
Nie zatrzymujemy się na dłużej – mamy dziś w planach jeszcze jeden szczyt i długi powrót do domu. Po krótkim odpoczynku wracamy tą samą trasą, schodząc do Woli Piotrowej.

Informacje praktyczne:
Wysokość: 778 m n.p.m.
Pasmo: Góry Bukowskie (Pogórze Bukowskie)
Szlak: żółty, start z Woli Piotrowej następnie czerwony od rozdroża Pod Tokarnią
Długość trasy: ok. 7 km w obie strony
Przewyższenie: ok. 250 m
Czas przejścia: ok. 1,5–2 godziny
Trudność: łatwa/umiarkowana

Warto zabrać:
Obuwie trekkingowe (część trasy może być błotnista)
Ciepłą odzież, szczególnie jesienią i zimą
Książeczki Diademu Gór Polski oraz GOT

Tokarnia to szybki i wdzięczny cel – idealny na rozchodzenie nóg przed długą drogą powrotną i jeszcze jeden punkt zdobyty w naszej górskiej kolekcji.

Słonny S-E 668 m n.p.m.

To już drugi szczyt, który zdobywamy tego dnia, i drugi w ramach Diademu Gór Polski. Podobnie jak wcześniej, startujemy z Przełęczy Przysłup, tym razem ruszając bezpośrednio po zdobyciu Słonny NW. Warunki na szlaku się nie zmieniają – nadal króluje błoto, śnieg i leśna cisza. Poruszamy się czerwonym szlakiem, prowadzącym przez dzikie, mało uczęszczane tereny Gór Sanocko-Turczańskich.
Wędrując tą ustronną trasą, mamy świadomość, że jesteśmy na terytorium wilków, rysi, a nawet niedźwiedzi brunatnych, które bytują tu w niskich partiach lasów karpackich. I choć początkowo brzmi to bardziej jak legenda, w pewnym momencie wszystko staje się bardzo realne – na śniegu zauważamy potężny odcisk łapy. Jej rozmiar jednoznacznie wskazuje na niedźwiedzia. Robimy zdjęcie, stawiając obok stopę dla skali. To wystarcza, by włosy stanęły dęba i adrenalina podniosła tempo.

Od tego momentu poruszamy się dużo ostrożniej – bardziej uważnie nasłuchujemy i rozglądamy się dookoła. Zima w tym roku jest łagodna, a mrozy przyszły późno, co oznacza, że niektóre niedźwiedzie mogły nie zapaść jeszcze w sen zimowy.
Po niecałej godzinie dochodzimy do celu – Słonny S-E (668 m n.p.m.), kolejny zalesiony wierzchołek z charakterystyczną żółtą tabliczką. Podobnie jak jego północno-zachodni odpowiednik, nie oferuje żadnych widoków. Jest za to cisza, spokój i świadomość, że zdobywamy kolejny punkt w naszym Diademie. Robimy szybkie, pamiątkowe zdjęcie – szczyt zaliczony!

Po powrocie na Przełęcz Przysłup, czujemy zmęczenie, ale nie chcemy kończyć tego dnia tak od razu. Decydujemy się zjechać do pobliskiego Sanoka, gdzie planujemy znaleźć nocleg. Nie jest to łatwe – pandemia COVID-19 znów daje się we znaki, a wiele obiektów działa w ograniczonym zakresie. Ostatecznie udaje nam się znaleźć przytulne miejsce na naszą regenerację przed kolejnymi wyzwaniami. 
Tymczasem, mimo zmęczenia, decydujemy się na spacer po Sanoku, który powoli zaczyna przybierać świąteczną szatę. Odwiedzamy punkt widokowy, skąd rozpościera się panorama miasta – z górami w tle i dachami w dolinie.

Niestety, zamek z wystawą twórczości Zdzisława Beksińskiego jest zamknięty z powodu pandemicznych ograniczeń. Jednak i tak spacer po starym mieście ma swój urok. Na rynku mijamy ozdobne świetlne dekoracje, a w jednym z zaułków – kramik z ceramiką z Bolesławca.

Zwieńczeniem spaceru jest spotkanie z samym… Beksińskim – a raczej jego pomnikiem. Chwila zadumy przy sylwetce tego wybitnego artysty – malarza, grafika i rzeźbiarza – stanowi piękne zakończenie dnia pełnego wrażeń.

Po powrocie siadamy w ciepłym wnętrzu, przeglądamy zdjęcia i planujemy kolejny dzień. Sylwia przygotowuje pyszny ciepły posiłek i cały wieczór się regenerujemy.

Zimowy start Diademu Gór Polski okazał się emocjonujący, dziki i… pełen wrażeń.

Informacje praktyczne:
Wysokość: 668 m n.p.m.
Pasmo: Góry Sanocko-Turczańskie
Szlak: czerwony, start z Przełęczy Przysłup
Długość trasy: ok. 7 km (tam i z powrotem, łącznie z Słonny NW – ok. 18,5 km)
Czas przejścia: ok. 2–2,5 godziny (oba szczyty ok. 5-5,5 godziny)
Trudność: łatwa technicznie, ale możliwe błoto i ślisko w sezonie zimowym

Warto wiedzieć:
Rejon zamieszkiwany przez dużych drapieżników (wilki, rysie, niedźwiedzie)
Brak infrastruktury turystycznej na szczycie
Możliwość noclegu w pobliskim Sanoku – warto rezerwować z wyprzedzeniem

Sanok – garść inspiracji:
Zamek Królewski z wystawą Beksińskiego
Pomnik Beksińskiego w centrum miasta
Rynek z lokalnymi sklepikami i ceramiką z Bolesławca

Słonny S-E nie należy do najbardziej spektakularnych szczytów, ale wpisuje się doskonale w klimat górskich eksploracji z dala od utartych szlaków – a spotkanie z Sanokiem czyni ten dzień jeszcze bardziej wyjątkowym.

Słonny N-W 668 m n.p.m.

Po zdobyciu wszystkich szczytów z Korony Gór Polski oraz Korony Pienin, nadszedł czas na kolejny górski projekt. Wysłaliśmy nasze książeczki do weryfikacji, a sami – głodni nowych przygód – postanowiliśmy rozpocząć zdobywanie Diademu Gór Polski. Tym razem ruszamy od wschodu Polski, a konkretnie – wracamy w nasze ukochane Bieszczady. Choć zwykle kojarzą się z zielonymi połoninami, tym razem przywitały nas w swojej zimowej odsłonie – ośnieżone, błotniste i tajemnicze.
Ze względu na porę roku, dni są krótkie, a zachód słońca przychodzi zdecydowanie zbyt wcześnie jak na potrzeby dłuższych wypraw. Dlatego wybieramy wersję „leniwą” – ruszamy z Przełęczy Przysłup, co pozwala na zdobycie dwóch szczytów bez konieczności przemieszczania się samochodem. Niewielkie przewyższenia i dobra dostępność trasy czynią to miejsce idealnym na zimową rozgrzewkę z Diademem.
Na pierwszy ogień idzie Słonny (północno-zachodni) – szczyt o wysokości 668 m n.p.m., który osiągamy czerwonym szlakiem. Warunki są zimowe, ale i błotniste. Choć temperatura spada poniżej zera, podłoże nie jest dostatecznie zmrożone, przez co momentami zapadamy się w śliskie, rozmokłe liście i ziemię. Mimo to tempo marszu jest dobre, a dystans – niespełna 6 kilometrów – pokonujemy bez większego wysiłku.

Sam szczyt Słonny nie zachwyca panoramami – to zalesiona kulminacja, bez większych otwarć widokowych. Jednak charakterystyczna żółta tabliczka z nazwą i wysokością rekompensuje brak widoków i staje się dobrym pretekstem do pamiątkowego zdjęcia – symbolicznego początku nowego etapu naszej górskiej wędrówki.
Co ciekawe, masyw Słonnego objęty jest obszarem Natura 2000, a jego południowe stoki opadają ku dolinie Sanu, będąc ważnym siedliskiem dla wilków, rysiów i orłów przednich. Nazwa „Słonny” może mieć związek z występującymi w regionie słonymi źródłami, charakterystycznymi dla niektórych bieszczadzkich terenów (np. okolice Ropienki czy Mrzygłodu).
Po krótkim odpoczynku ruszamy z powrotem przez Przełęcz Przysłup w stronę kolejnego szczytu – Słonny S-E, który również należy do Diademu. To świetne uczucie – wiedzieć, że nasze górskie przygody jeszcze się nie skończyły, tylko weszły na kolejny wyższy poziom.

Informacje praktyczne:
Wysokość: 668 m n.p.m.
Pasmo: Góry Sanocko-Turczańskie
Szlak: czerwony, start z Przełęczy Przysłup
Długość trasy: ok. 11 km (tam i z powrotem)
Czas przejścia: ok. 3 godzin
Trudność: łatwa (zimą może być ślisko i błotniście)

Warto zabrać:
Ciepłą odzież i buty trekkingowe z dobrą przyczepnością
Termos z gorącym napojem
Mapę lub nawigację – szlaki nie zawsze są dobrze oznaczone zimą

Słonny NW to niepozorny, ale ważny punkt na górskiej mapie – i doskonały sposób na rozpoczęcie przygody z Diademem Gór Polski.

Lubań 1255 m n.p.m.

Początkowo planowaliśmy odwiedzić Czerwony Klasztor, jednak ze względu na jego położenie po stronie słowackiej i ówczesne restrykcje związane z pandemią COVID-19, postanowiliśmy nie ryzykować przekraczania granicy. Zastanawiając się nad alternatywą, porozmawialiśmy z właścicielem naszej kwatery, który polecił nam wycieczkę na Lubań (1255 m n.p.m.) – jeden z najwyższych szczytów Pienin Spiskich. Choć początkowo nie byliśmy do końca przekonani, ostatecznie okazało się to świetną decyzją, tym bardziej że pogoda była wyjątkowo słoneczna.

Samochód zostawiliśmy na Przełęczy Snozka, tuż przed miejscowością Kluszkowce. Zanim wyruszyliśmy na szlak, zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie przy charakterystycznym, futurystycznym pomniku autorstwa Władysława Hasiora – tzw. „Organach”. Ten nietuzinkowy monument z metalowymi piszczałkami miał w zamyśle wydawać dźwięki na wietrze i do dziś budzi mieszane odczucia, ale z pewnością stanowi mocny punkt krajobrazu.

Wędrówkę rozpoczęliśmy niebieskim szlakiem prowadzącym przez zbocza Wdżaru – popularnego ośrodka narciarskiego. Armatki śnieżne pracowały już pełną parą, a trawa i stok pokryte były delikatną warstwą śniegu, co wprowadzało nas w zimowy nastrój.

Po minięciu stoku weszliśmy do lasu, który witał nas cichym szelestem mrozu pod stopami. Podejście stawało się coraz bardziej strome, ale świeże powietrze i piękna pogoda dodawały energii. Co pewien czas robiliśmy krótkie przerwy i robiliśmy pamiątkowe zdjęcia.

Dotarliśmy do ruin dawnej bacówki, gdzie niebieski szlak połączył się z zielonym. W tym miejscu rozpoczął się najbardziej wymagający odcinek – krótki, ale stromy fragment pod górę. Chwilę później wyszliśmy na otwartą przestrzeń w okolicy Bazy Namiotowej Lubań, całkowicie opustoszałej o tej porze roku. Widok jednak już zapowiadał to, co czekało nas wyżej.

Odbiliśmy jeszcze na krótki spacer na Średni Groń. Z jego otwartej polany rozciągała się zniewalająca panorama – widok na pasma górskie i doliny podświetlone zimowym słońcem, z delikatną mgłą snującą się pośród wzgórz.

Następnie ruszyliśmy na sam szczyt Lubania. Na wierzchołku wita nas potężna, drewniana wieża widokowa. To właśnie ona stanowi kulminację całego podejścia – zarówno dosłownie, jak i metaforycznie. Sama konstrukcja jest solidna, a wejście na jej szczyt daje wrażenie, że unosimy się ponad Pieninami. Roztacza się stamtąd niesamowita panorama na Tatry, Gorce, Jezioro Czorsztyńskie i Beskidy w jednym spojrzeniu.

Na szczycie panowały już ujemne temperatury, a wokół zalegały kępy śniegu. Klimat był surowy, ale niezwykle czysty i rześki. Widoki wynagradzały każde zmęczenie. Na fali euforii postanowiliśmy pokazać, że zimno nam jest nie straszne.

Nie wracaliśmy tą samą trasą. Kontynuowaliśmy wędrówkę w stronę Jaworzyn Ochotnickich, gdzie kolejny drogowskaz utwierdził nas w obranym kierunku. Mimo zmęczenia humory dopisywały – to był jeden z tych dni, które chce się zapamiętać.

Schodząc dalej przez Jaworzyny i Łysą Górę, mijaliśmy polany i przystanki z widokiem na Jezioro Czorsztyńskie i miejscowości u jego brzegów. Ciepłe, miękkie światło zachodzącego słońca potęgowało atmosferę spokoju i zachwytu nad przyrodą.

Gdy wracaliśmy już asfaltową drogą do Przełęczy Snozka, słońce zaczęło zachodzić nad Tatrami, malując niebo w odcieniach pomarańczy, żółci i błękitu. Zatrzymaliśmy się na chwilę, by spojrzeć za siebie i nacieszyć się ciszą tego momentu.

Lubań okazał się nieoczywistym, ale wyjątkowo urokliwym wyborem – szlak był zróżnicowany, widoki spektakularne, a pogoda idealna. To była jedna z tych wędrówek, które nie tylko cieszą, ale też zostają z człowiekiem na dłużej.

Informacje praktyczne:
Wysokość: 1255 m n.p.m.
Pasmo: Pieniny Spiskie (często uznawany też za pogranicze Gorców)
Długość trasy: ok. 17 km (pętla)
Czas przejścia: ok. 5–6 godzin (w zależności od tempa i przerw)
Wieża widokowa: ogólnodostępna, darmowa, drewniana, z panoramą 360°
Szlaki: niebieski, zielony, czerwony, żółty – bardzo dobrze oznaczone

Warto zabrać:
Ciepłą odzież – szczyt może być znacznie chłodniejszy niż dolina
Termos z herbatą i przekąski
Kijki trekkingowe – pomocne na bardziej stromych odcinkach
Książeczka GOT – pieczątka dostępna na wieży

Lubań zaskoczył nas pozytywnie – to jedna z tych gór, które łączą w sobie wszystko, co najpiękniejsze w polskich górach: ciszę, dziką przyrodę, wysiłek i spektakularne widoki.

Żar (Branisko) 883 m n.p.m.

Piękna jesień i… błotne spa – tak w skrócie można określić zdobywanie kolejnego, a zarazem ostatniego przez nas szczytu należącego do Korony Pienin – Żaru (883 m n.p.m.). Dojeżdżamy samochodem możliwie najbliżej początku trasy i zostawiamy go na obrzeżach wsi Falsztyn, położonej nad malowniczym Jeziorem Czorsztyńskim, które powstało w wyniku budowy zapory na rzece Dunajec. Początkowy odcinek prowadzi żółtym szlakiem po dość równym terenie, aż do Przełęczy Przesła, oddalonej o około 1 km od punktu startowego. Tam wchodzimy na szlak czerwony, który ma prowadzić nas aż na szczyt. Pierwszy odcinek czerwonego szlaku (około 1,5 km) okazuje się jednak dość wymagający – miejscami stromy i, co gorsza, słabo oznaczony. W pewnym momencie mylimy trasę i musimy zawrócić, co nieco wydłuża wędrówkę.

Początkowo pogoda nie napawa optymizmem – wiszące nisko chmury i ciężkie powietrze sugerują zbliżający się deszcz. Na szczęście po chwili zza chmur wychodzi słońce i nagle wszystko nabiera kolorów. Wędrujemy przez piękny, mieszany las, który jesienią zachwyca całą paletą barw. Promienie słońca przebijające się przez korony drzew tworzą magiczną atmosferę – klasyczna, złota polska jesień w pełnej krasie. Po przejściu niespełna 4 kilometrów i około dwóch godzinach marszu docieramy na szczyt Żar. Na jego wierzchołku znajduje się nowoczesna drewniana wieża widokowa, z której można podziwiać panoramę okolicznych gór, Jeziora Czorsztyńskiego, a przy dobrej widoczności także Tatr. Niestety, cała trasa – zarówno w górę, jak i w dół – biegnie rozjeżdżoną drogą leśną, po której regularnie porusza się ciężki sprzęt. Po wcześniejszych opadach teren jest bardzo grząski – błoto zalega praktycznie na całej szerokości drogi, a obejście go poboczami jest utrudnione. Przejście przypomina momentami pokonywanie błotnego toru przeszkód, co zdecydowanie pogarsza komfort naszej wędrówki.

Mimo trudnych warunków, piękne widoki, jesienny klimat i satysfakcja z ukończenia Korony Pienin wynagradzają wszelkie niedogodności. Żar to jeden z mniej znanych szczytów regionu, ale z całą pewnością zasługuje na uwagę – szczególnie dla miłośników dzikiej przyrody i mniej uczęszczanych tras. My szczerze go polecamy.

Informacje praktyczne:
Wysokość: 883 m n.p.m.
Pasmo: Pieniny Spiskie
Przynależność do Korony Pienin: tak
Wieża widokowa: ogólnodostępna, drewniana, nowoczesna konstrukcja
Długość trasy: ok. 7,5–8 km w obie strony
Czas przejścia: ok. 3–3,5 godziny
Trudność: średnia (ze względu na błoto i słabe oznaczenia)

Warto zabrać:
Buty trekkingowe odporne na błoto, zwłaszcza po wcześniejszych obfitych opadach
Ubranie na zmianę (na wypadek pobrudzenia błotem)
GPS lub mapa offline – na odcinku czerwonego szlaku łatwo zejść ze szlaku

Choć to nie była najłatwiejsza wędrówka, jej finał był wyjątkowy – z piękną panoramą i symbolicznym domknięciem naszej Korony Pienin.

Okrąglica (Trzy Korony) 982 m n.p.m.

Zachwyceni niepowtarzalnym urokiem Pienin postanowiliśmy zdobyć Wielką Koronę Pienin. Wysoka już była zdobyta więc kolejnym kierunkiem była Okrąglica i Sokolica. Ruszyliśmy wcześnie rano gdyż droga była długa a dzień już krótki i dzięki temu mogliśmy podziwiać szczyty Pienin skąpane w chmurach. Widok niczym z samolotu.

Ślęża 718 m n.p.m.

wejście I – 7 listopada 2020 Sylwia i Patryk
wejście II – 13 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek

To już ostatni szczyt na naszej liście Korony Gór Polski – Ślęża, majestatyczna strażniczka Dolnego Śląska, górująca samotnie nad Równiną Wrocławską. Zamyka ona pewien rozdział naszej przygody, ale jednocześnie otwiera nowy – i mamy nadzieję, że nie ostatni. Zdobycie 28 szczytów Korony Gór Polski wzbogaciło nas o niezliczone doświadczenia, a jednocześnie rozbudziło jeszcze większy apetyt na górskie wędrówki. Dlatego nie kończymy – obiecujemy sobie kontynuować naszą przygodę po szlakach polskich (i nie tylko) gór.

Na Ślężę (wysokość 718 m n.p.m.) wyruszamy żółtym szlakiem z Przełęczy Tąpadła – to najpopularniejszy i najłatwiejszy wariant wejścia, idealny dla rodzin z dziećmi. Szlak prowadzi szeroką, łagodnie wznoszącą się leśną drogą. Po drodze mijamy rodziny z maluchami, nawet w wózkach – to dowód, że Ślęża to góra dostępna praktycznie dla każdego.

Na szczycie odwiedzamy schronisko PTTK im. Romana Zmorskiego. Wciąż obowiązujące pandemiczne ograniczenia sprawiają, że posiłki wydawane są tylko przez okienko, ale i tak cieszymy się chwilą odpoczynku. Odbijamy też ostatnią pieczątkę do naszej książeczki KGP – symboliczna kropka nad „i”.

Nieco błąkamy się po rozległym szczycie – brakuje wyraźnie oznaczonego punktu kulminacyjnego. Kręcimy się między charakterystycznymi punktami: masywną wieżą RTV, zabytkowym kościołem Nawiedzenia NMP oraz jednym z najbardziej intrygujących elementów Ślęży – kamiennym niedźwiedziem, który jest pozostałością po przedchrześcijańskim kulcie słowiańskim i celtyckim. Ślęża bowiem od wieków uznawana była za miejsce święte, a jej historia sięga czasów kultów solarnych i pogańskich obrzędów. Tuż za kościołem kierujemy się mniej uczęszczanym szlakiem w stronę dawnej wieży widokowej – dziś niestety zamkniętej i popadającej w ruinę betonowej konstrukcji, pod którą robimy sobie pamiątkowe zdjęcie.

Zejście wybieramy trudniejsze – niebieskim szlakiem, który prowadzi po śliskich, omszałych głazach. Wymaga on skupienia, zwłaszcza po opadach, ale szybko wynagradza to cisza i niemal zupełny brak innych turystów. Potem szlak wiedzie już leśną drogą, cichą, pustą, pełną uroku późnej jesieni. Listopadowe słońce przedziera się przez korony drzew, a my chłoniemy spokój i ciepło tego dnia.

Cała wyprawa zajmuje nam niecałe 2 godziny i liczy około 8 kilometrów. Ślęża to idealny szczyt na zakończenie koronnego wyzwania – dostępna, ale pełna historii, legend i niesamowitej atmosfery. A dla nas – symboliczna brama do kolejnych górskich przygód.

Strona 8 z 11

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén