Płockie Harpagany

Nieważne gdzie, ważne z kim!!!

Borowa 853 m n.p.m.

Wybraliśmy najkrótszą i wydawałoby się najszybszą trasę zdobycia szczytu. Ale szlak nie był prosty, ciężkie bardzo strome podejście w warunkach lodowo-śniegowych dało nam wycisk. Natomiast zejście już lżejszym szlakiem ale za to po ciemku.

Włodarz 811 m n.p.m.

Tą górę bardzo słabo pamiętam, gdzieś pomiędzy Trójgarbem a Borową.

Trójgarb 778 m n.p.m.

Dojechaliśmy pod szczyt późno w nocy a że początek pandemii więc spanko w samochodzie. Zaparkowaliśmy na pustym parkingu i zmęczeni położyliśmy się szybko spać, natomiast rano, kiedy wstaliśmy pomimo wczesnej pory cały parking był już prawie zastawiony. Podejście w śniegu i kawałkami mocno oblodzone ale jak zwykle warto było bo nacieszyliśmy oczy i dusze pięknymi widokami z wieży widokowej.

Łopiennik 1069 m n.p.m.

Ruszyliśmy na tyle późno, że wiedzieliśmy iż na szczycie będziemy już po ciemku. Szczyt na tyle dla mnie szczególny, że na podejściu zadzwonił mój tata i chwilę z nim rozmawiałem opowiadając mu o naszych osiągnięciach. Samo podejście standardowo na początku jesienne aby płynnie przejść w zimowe ale bez utrudnień i bez raczków.

Wołosań 1071 m n.p.m.

Kolejną noc podczas naszego bieszczadzkiego wyjazdu spędzamy, zgodnie z wypracowanym już rytmem, w samochodzie. Tym razem wybieramy urokliwe miejsce tuż przy wieży widokowej „Szcznerbanówka”, nieopodal Przełęczy Przysłup za miejscowością Żubracze. Noc mija względnie spokojnie – w ciszy przerywanej jedynie przez kilka samochodów, które zatrzymują się na krótki postój.

Rano budzi nas niesamowity widok – lekko przymglony krajobraz, a wokół pokryte szronem szczyty Stryb i Hyrlata, wyglądające jak z pocztówki. Ale największe wrażenie robi Wołosań, który jawi się w oddali jako nasz dzisiejszy cel.

Zostawiamy samochód przy drodze w Żubraczem i ruszamy zielonym szlakiem, prowadzącym wzdłuż szemrzącego potoku Wołosań. Początek trasy to wciąż jesienny klimat – wilgotne liście, błotnisty grunt i chłodne, ale jeszcze nie zimowe powietrze.

Po około 1,5 km szlak zaczyna się piąć ostro w górę, las staje się gęstszy, a my wkraczamy w coraz bardziej zimową krainę. Z każdym metrem robi się bielej, drzewa przybierają bajkowy wygląd, a śnieg zaczyna delikatnie skrzypieć pod butami.

Wędrujemy w stronę szczytu Przysłup (1006 m n.p.m.) – pierwszego szczytu na naszej trasie. Choć warunki stają się trudniejsze, jesteśmy dobrze przygotowani. Świeża warstwa śniegu i lodu sprawiają, że raczki znów okazują się niezastąpione.

Grzbiet między Przysłupem a Wołosaniem prowadzi przez niezwykły las – jakby zawieszony między porami roku. Światło leniwie przebija się przez zamarznięte konary, a cisza przerywana jest tylko naszymi krokami.
Po około 5 km docieramy do skrzyżowania szlaków – zielonego i czerwonego, będącego częścią legendarnego Głównego Szlaku Beskidzkiego. Skręcamy w lewo i już po kilkuset metrach zdobywamy nasz cel – Wołosań (1071 m n.p.m.).

Szczyt wita nas scenerią rodem z bieszczadzkiej bajki – drzewa skute lodem, szlak pokryty świeżym puchem, a nad głowami przejrzyste niebo z zawieszonymi chmurami. Zimowa cisza ma swój własny głos – ten, który słyszy się tylko na takich wysokościach.
Po krótkim odpoczynku ruszamy tą samą trasą z powrotem, planując jeszcze jedno podejście – na sąsiedni Łopiennik, który kusi nas swoją dzikością. Ale to już opowieść na kolejną kartę z Diademu Gór Polski…

Informacje praktyczne – Wołosań (1071 m n.p.m.):
Pasmo: Bieszczady Zachodnie
Szlak: zielony z Żubraczego do skrzyżowania pod Wołosaniem, dalej czerwonym GSB
Dystans w obie strony: ok. 11 km
Czas przejścia: ok. 4 godziny (bez dłuższych postojów)
Trudność: umiarkowana (w zimowych warunkach wskazane raczki)

Warto zabrać:
Raczki (szlak miejscami bywa bardzo śliski)
Latarkę czołową (w zimie wcześnie robi się ciemno)
Termos z ciepłą herbatą

Podsumowanie:
Wołosań to nie tylko najwyższy szczyt pasma granicznego w Bieszczadach Zachodnich, ale też miejsce wyjątkowo urokliwe zimą. Choć nie oferuje rozległych panoram, rekompensuje to atmosferą odludnych szlaków, ciszy i dzikiej przyrody. Wędrówka przez śnieżny las, kontakt z nieskażoną naturą i świadomość podążania fragmentem Głównego Szlaku Beskidzkiego czynią tę wyprawę niezapomnianą.

Wielka Rawka 1307 m n.p.m.

Po zdobyciu porannego Trohańca nie zwalniamy tempa i tego samego dnia ruszamy na kolejny szczyt – jedną z ikon Bieszczadów – Wielką Rawkę (1304 m n.p.m.). To nazwa, która często pojawia się w rozmowach o Bieszczadach – my sami usłyszeliśmy o niej podczas zdobywania Sokolicy w Pieninach, kiedy dwaj napotkani turyści zachwycali się widokami z jej grzbietu.
Samochód zostawiamy na parkingu przy Przełęczy Wyżniańskiej, skąd zielonym szlakiem kierujemy się w stronę Bacówki PTTK Pod Małą Rawką. Już na starcie zakładamy raczki – temperatura utrzymuje się poniżej zera, a szlak jest śliski. Jak się później okazuje, to bardzo dobra decyzja – im wyżej, tym więcej zamarzniętej powierzchni.
Pierwsze 1,5 km trasy to spokojne, płaskie podejście przez las. W okolicy bacówki robi się tłoczniej – pomimo pandemii, miejsce tętni życiem, a wokół schroniska kręci się sporo młodzieży. My jednak nie zatrzymujemy się – dzień jest krótki, a przed nami jeszcze sporo drogi.
Za bacówką szlak robi się coraz bardziej stromy. Niedawne roztopy i późniejsze przymrozki sprawiły, że ścieżka zamieniła się w długą, zlodzoną taflę. Po drodze mijamy wielu turystów schodzących z trudem – część z nich niemal zjeżdża z góry, łapiąc się drzew. Nasze raczki pozwalają nam jednak iść pewnie i bezpiecznie.
Mała Rawka, na którą docieramy jako pierwszą, prezentuje się bajkowo – pokryta świeżym śniegiem, z oblodzonymi znakami turystycznymi i roślinnością przypomina krajobraz rodem z „Królowej Śniegu”.

Widoczność niestety ograniczona – mgła zasłania wszystko poza najbliższym otoczeniem. Niskie chmury osiadły na grzbiecie, tworząc iście arktyczny klimat. Pomimo braku panoram, wędrówka nabiera magicznego, surowego uroku.

Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej – żółtym szlakiem grzbietowym w kierunku Wielkiej Rawki. Wiatr z boku jest przenikliwie zimny i mocno nas wychładza. Mijamy tabliczki ostrzegające przed możliwymi lawinami – zachowujemy ostrożność i nie zatrzymujemy się zbyt długo.

Na szczycie Wielkiej Rawki robimy pamiątkowe zdjęcie przy żółtej tabliczce, choć wokół nadal mleczna mgła i brak widoków. Nie zrażeni tym, cieszymy się z kolejnego zdobytego szczytu – to już drugi dziś w ramach Diademu Gór Polski.

Zejście odbywa się tą samą trasą – raczki ponownie okazują się nieocenione. Końcówka marszu przypada już na zmrok – w świetle latarek schodzimy przez las, a gdzieś w oddali słyszymy wycie… wolimy myśleć, że to psy z odległych zabudowań, a nie wilki z okolicznych lasów.

Informacje praktyczne:
Wysokość: 1304 m n.p.m.
Pasmo: Bieszczady Zachodnie
Przynależność do DGP: tak
Punkt startowy: Przełęcz Wyżniańska
Szlaki: zielony → żółty
Dystans: ok. 9,5 km w obie strony
Czas przejścia: ok. 3–3,5 godziny
Trudność: średnia-trudna (śliskie podejście, zmienne warunki zwłaszcza zimą)

Warto zabrać:
Raczki (obowiązkowe zimą)
Czołówka (na wypadek powrotu po zmroku)
Termos z ciepłym napojem
Kurtka przeciwwiatrowa

To była jedna z bardziej emocjonujących zimowych wypraw – choć mgła odebrała nam widoki, warunki atmosferyczne i atmosfera szlaku dostarczyły nam wrażeń, które długo pozostaną w pamięci.

Trohaniec 939 m n.p.m.

Po emocjonującej nocy spędzonej na Jawornikach i nieoczekiwanej kontroli Straży Granicznej, która skutecznie zniechęciła nas do nocowania w namiocie, zdecydowaliśmy się na bardziej przyziemną formę biwakowania – nocleg w samochodzie. Parkujemy w Lutowiskach i mimo niesprzyjających warunków pandemicznych, budzimy się wypoczęci. Poranek wita nas lekkim mrozem, cichym spokojem i widokiem wschodzącego słońca nad bieszczadzkimi grzbietami – widok bezcenny.

Po śniadaniu i gorącej kawie ruszamy autem w kierunku punktu wyjścia na Trohaniec – jednego z bardziej dzikich szczytów Diademu Gór Polski.

Podjeżdżamy możliwie najbliżej do wiaty turystycznej, przy której przebiega zielony szlak prowadzący na szczyt. Początkowo ścieżka jest błotnista, ale z każdym krokiem w górę podłoże staje się coraz twardsze, miejscami oblodzone – dlatego szybko zakładamy raczki. To była dobra decyzja, bo dalsze podejście jest dość strome i śliskie.

Po pokonaniu przewyższenia docieramy do rozdroża Pasma Otrytu, gdzie zielony szlak się rozdziela. Kierujemy się w lewo i w promieniach słońca, przy lekkiej ujemnej temperaturze, zdobywamy Trohaniec (939 m n.p.m.) – najwyższy szczyt pasma Otrytu. To zalesiony wierzchołek bez widoków, za to z charakterystyczną zieloną kropką w białym otoku, oznaczającą koniec (lub początek) szlaku.

Mimo braku panoram, Trohaniec fascynuje dzikością i ciszą. To właśnie takie miejsca dają największe poczucie kontaktu z naturą – bez komercji, bez tłumów, tylko szum drzew i skrzypienie mrozu i liści pod butami.
Po krótkim odpoczynku ruszamy jeszcze kilkaset metrów w przeciwnym kierunku – do Chaty Socjologa, legendarnego schroniska na Otrycie, które przez dekady było ostoją wolności myśli, alternatywy i… wspólnoty. Obecnie, z racji pandemii, chata jest zamknięta, ale teren wokół zachowuje swój niepowtarzalny klimat.

Warto wspomnieć, że Otryt – najdłuższy grzbiet w polskich Bieszczadach – ma około 18 km długości i uchodzi za jedną z bardziej tajemniczych formacji w regionie. Ze względu na swoje położenie i zalesienie, był przez lata enklawą ciszy, wykorzystywaną przez studentów Uniwersytetu Warszawskiego do budowy eksperymentalnej społeczności – stąd „Chata Socjologa”.
Na koniec zatrzymujemy się jeszcze przy tablicy informacyjnej i czytamy o transgranicznych ścieżkach przyrodniczych, które prowadzą m.in. z Wielkiej Rawki na Kremenaros i dalej do Novej Sedlicy.

Podsumowanie – Trohaniec:
Wysokość: 939 m n.p.m.
Pasmo: Otryt (Bieszczady)
Długość trasy: ok. 9,5 km (w obie strony)
Czas przejścia: 3-3,5 godziny
Przewyższenie: niecałe 400 m
Trudność: średnia (ze względu na warunki terenowe – błoto, lód)
Szczyt widokowy: nie – zalesiony
Dodatki: początek/koniec szlaku zielonego, możliwość odwiedzenia Chaty Socjologa

Wskazówki:
Zimą warto zabrać raczki – trasa bywa śliska
Latem warto zabrać namiot możliwy nocleg przy Chacie Socjologa (pole namiotowe)
Teren oddalony od uczęszczanych tras – należy uważać na dzikie zwierzęta (w tym wilki i niedźwiedzie)

Trohaniec to jeden z tych mniej znanych, ale nie mniej satysfakcjonujących szczytów. Cichy, z dala od cywilizacji, idealny na oddech od zgiełku i kontakt z prawdziwą dzikością Bieszczadów.

Jaworniki 908 m n.p.m.

Ciągnie nas w Bieszczady – choć droga długa, a dzień krótki, nie potrafimy się im oprzeć. Tym razem do Żłobka, niewielkiej osady w pobliżu granicy z Ukrainą, dotarliśmy już po zmroku. Wita nas ciemność i… niespodziewana kontrola Straży Granicznej, która, jak się później okaże, nie była ostatnią tego dnia.
Zostawiamy auto na samym końcu miejscowości i ruszamy na szlak nocą, standardowo wyposażeni w czołówki i GPS. Już po kilkuset metrach natrafiamy na rozjeżdżony, błotnisty teren – ciężki sprzęt wykorzystywany do prac leśnych zamienił drogę w trudną do przejścia breję. Brak mrozu pogarsza sprawę – błoto sięga niemal do pół łydek jak nie do kolan. Na szczęście – przebieg zielonego szlaku został zmieniony przez Lasy Państwowe na czas prac, ale niestety aplikacje mapowe tego nie uwzględniają.

Decydujemy się więc zaufać intuicji i aktualnemu oznakowaniu w terenie. Na szczęście doświadczenie i trochę szczęścia pozwalają nam po kilkudziesięciu minutach dotrzeć do celu – szczytu Jaworniki (909 m n.p.m.). Choć zalesiony, bez widoków, kryje w sobie geograficzną ciekawostkę – to tutaj przebiega Europejski Dział Wodny, rozdzielający zlewiska Morza Bałtyckiego i Morza Czarnego. Miejsce wyjątkowe, symboliczne – woda, która spadnie z jednej strony tego grzbietu, popłynie do Gdańska. Ta z drugiej – aż do Odessy.

Po pamiątkowym zdjęciu i chwili odpoczynku, wracamy tą samą trasą – błotną, ciemną, ale już dobrze znaną. Na dole czeka na nas… ponowna kontrola Straży Granicznej, tym razem bardziej oficjalna i dokładniejsza. Funkcjonariusze są zdziwieni, że ktoś w środku nocy zdobywa bieszczadzkie szczyty. Nasza opowieść o Diademie Gór Polski początkowo budzi niedowierzanie, ale szybko przeradza się w szacunek i ciekawość – jeden ze Strażników pyta nawet, ile jeszcze nam zostało szczytów do zdobycia i gdzie się wybieramy.
Największe wrażenie robi na nas jednak ich ostrzeżenie o aktywności niedźwiedzi – zima jeszcze nie do końca nastała, a niektóre osobniki mogą wciąż być aktywne. Wizja spotkania z dużym drapieżnikiem działa na wyobraźnię – decydujemy się przesunąć planowany w tę noc atak na Trohaniec na kolejny dzień. W nocy pora odpocząć – i przetrawić emocje.

Informacje praktyczne:
Wysokość: 908 m n.p.m.
Pasmo: Bieszczady
Szlak: zielony ze Żłobka (uwaga: możliwe tymczasowe zmiany przebiegu podczas prac leśnych)
Długość trasy: ok. 3,7 km w obie strony
Czas przejścia: ok. 1,5 godziny
Trudność: średnia (warunki terenowe + orientacja)

Warto wiedzieć:
Na szczycie przebiega Europejski Dział Wodny (Bałtyk–Morze Czarne)
Czołówka i GPS to podstawa – zwłaszcza nocą
Straż Graniczna w związku z położoną niedaleko granicą z Ukrainą patroluje okolicę – warto mieć dokumenty i cierpliwość.

Jaworniki nocą to wyprawa pełna błota, zaskoczeń i adrenaliny. Ale też jedno z tych doświadczeń, które zapadają w pamięć na długo – właśnie dlatego, że nie wszystko poszło zgodnie z planem.

Folwarczna 720 m n.p.m. – Baraniec 720 m n.p.m. – Skopiec 724 m n.p.m. – potrójny nocny atak w Górach Kaczawskich

wejście I – 6 września 2020
wejście II – 10 grudnia 2020
wejście III – 24 kwietnia 2022

To dziwne, a zarazem przyjemne uczucie – znaleźć się w miejscu, które jest znajome, i powiedzieć: „Tak! Przecież byliśmy tu już wcześniej – na Skopcu!”. Wtedy jednak nie mieliśmy pojęcia, że tuż obok znajduje się Folwarczna (723 m n.p.m.), która według najnowszych pomiarów geodezyjnych uchodzi za najwyższy szczyt Gór Kaczawskich. To samo przeżyliśmy wcześniej na Łysicy – zdobyta była „oficjalna”, a „prawdziwa” była kilka metrów dalej – Skała Agaty.
Tym razem jesteśmy przygotowani lepiej – wracamy w te okolice zimą… i to nocą. Bo czemu nie? Nocne wyprawy dają nam wyjątkową energię i piękne wspomnienia.
Zostawiamy auto na parkingu na końcu Komarna, ruszamy żółto-niebieskim szlakiem. Po około 300 metrach, zamiast skręcać zgodnie ze szlakiem w prawo, odbijamy leśną ścieżką w lewo. Podejście jest umiarkowane, ale łąki i drzewa pokryte delikatnie śniegiem i lodem dodają uroku i wyzwania. Po kolejnych 500 metrach zdobywamy Folwarczną (723 m n.p.m.) – cichy, zalesiony szczyt oznaczony żółtą tabliczką, otulony świerkami.

Z tego miejsca idziemy jeszcze kilka metrów dalej, bo wg oznaczeń PTTK Legnica wierzchołek nosi nazwę Maślak – Folwarczna. Tam również widnieje osobna tabliczka, którą odnajdujemy bez problemu.

Wracamy na szlak i ruszamy dalej w kierunku Baraniec (720 m n.p.m.) – kolejnego cichego, leśnego szczytu Diademu. Choć mamy czołówki, to odnalezienie drewnianej tabliczki na Barańcu okazuje się niełatwe. Gdy ją w końcu dostrzegamy w świetle latarki, jesteśmy pod wrażeniem jej estetyki – drewniana, z wypaloną nazwą, zawieszona na tle ośnieżonych gałęzi.

Na koniec zostawiamy sobie Skopiec (719 m n.p.m.), dawniej uważany za najwyższy punkt Gór Kaczawskich, obecnie jeden z kilku równorzędnych kandydatów. To był nasz drugi szczyt Korony Gór Polski, więc powrót tutaj ma dla nas dodatkowy wymiar sentymentalny.

Szlak powrotny pokonujemy już spokojnym rytmem – niebieskim szlakiem do Komarna. Mijamy jeszcze drogowskaz z kompletem szlaków i tabliczką pamięci, a przy „drzewie z butami” zauważamy, że nieco się przerzedziło – ktoś chyba zrobił porządki.

Choć żadnego z tych szczytów nie można nazwać „widokowym”, to nocna aura, przyjemny śnieg i świadomość poprawienia geograficznej nieścisłości dają satysfakcję z wyprawy. Trzy szczyty, trzy emocje – wszystko w jednej nocy.

Informacje praktyczne:
Folwarczna: 723 m n.p.m.
Baraniec: 720 m n.p.m.
Skopiec: 719 m n.p.m.
Pasmo: Góry Kaczawskie (Sudety Zachodnie)
Szlak: żółty i niebieski z Komarna + dojścia ścieżkami poza szlakiem
Łączny dystans: ok. 3,6 km
Czas przejścia: ok. 1 godziny
Trudność: łatwa, ale orientacyjnie wymagająca po zmroku

Warto zabrać:
Latarki czołowe z zapasem baterii
Mapę offline lub aplikację z GPS (szczyty są poza głównymi szlakami)
Ciepłą odzież i termos z herbatą
Książeczki GOT/KGP/DGP

Nocna wyprawa na trzy wierzchołki w Górach Kaczawskich to dowód na to, że nawet znane miejsca potrafią zaskoczyć – nową porą roku, innym światłem, lepszym przygotowaniem i nową motywacją. A poprawki? Cóż – najprzyjemniejsze są te zrealizowane w praktyce.

Okole 718 m n.p.m.

Okole (714 m n.p.m.) to jeden z tych szczytów, które długo czekały na swoją kolej – brak dogodnego terminu, napięty grafik i coraz krótsze dni nie sprzyjały wyprawie. Aż w końcu – między jednymi a drugimi obowiązkami – zapadła szybka decyzja: jedziemy. Pogoda grudniowa, a co za tym idzie dzień krótki – oczywiste było, że będziemy zdobywać ten szczyt po zmroku.
Brak widoków? Nie przeszkadza nam to ani trochę. Po nocnym wejściu na Łysicę jesteśmy już „zgrani z czołówką”, a góry bez dziennego tła zyskują coś, czego nie da się zobaczyć w świetle dnia – głębię, ciszę i dreszcz przygody.
Wyruszamy z miejscowości Chrośnica, niebieskim szlakiem, który łagodnie prowadzi przez las. Po około 1,5 km docieramy na niewielką polanę owianą lekką mgłą – światła czołówek odbijają się od pary unoszącej się nad ziemią, tworząc niesamowity klimat – jak z filmu o zjawach.
Szlak na Okole poprowadzony jest nieco okrężnie, ale z uwagi na późną porę decydujemy się na skrót – odbicie w żółty szlak, który po ok. 300 metrach łączy się z niebieskim od przeciwnej strony. Tym sposobem obchodzimy szczyt i atakujemy go z drugiego podejścia.

Na szczycie – ciemność, lekki mróz i triumf. Dzięki czołówkom bez problemu znajdujemy charakterystyczną żółtą tabliczkę PTTK Legnica i robimy obowiązkowe zdjęcie dokumentujące zdobycie wierzchołka do Diademu Gór Polski. Wokół panuje głęboka cisza – tylko nasze oddechy i odgłosy kroków na szlaku.
Choć dawniej na Okolu znajdowały się pozostałości drewnianej wieży widokowej, dziś jest to szczyt raczej symboliczny niż widokowy – ale i tak cenny dla każdego kolekcjonera szczytów. Nazwa „Okole” pochodzi prawdopodobnie od okrążającego stoki potoku lub od dawnego sposobu pozyskiwania drewna metodą „na okół”.
Zmęczenie i chłód zaczynają dawać się we znaki, więc nie zwlekamy z zejściem. Jeszcze tylko szybka kontrola szlaku, mocniejsze zaciśnięcie pasa plecaka i ruszamy w dół. Przed nami jeszcze kilka kilometrów nocnej drogi – i kolejne cele na tę samą noc.

Informacje praktyczne:
Wysokość: 718 m n.p.m.
Pasmo: Góry Kaczawskie (Sudety Zachodnie)
Szlak: pętla z Chrośnicy (niebieski + żółty, skrót)
Długość trasy: ok. 4 km
Czas przejścia: ok. 1-1,5 godziny
Trudność: łatwa

Warto zabrać na nocną wędrówkę:
Latarki czołowe z zapasowymi bateriami, zwłaszcza na nocne przejście
Ciepłą, oddychającą odzież
Mapa offline lub aplikacja z GPS
Wodę i przekąski

Okole nocą to przygoda inna niż wszystkie – bez tłumów, bez widoków, ale z mgłą, lasem i ciemnością, które tworzą niezapomniany klimat. Kolejny szczyt zdobyty, kolejne wspomnienie dopisane do naszej górskiej kroniki.

Strona 14 z 18

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén