Płockie Harpagany

Nieważne gdzie, ważne z kim!!!

Dwernik Kamień 1004 m n.p.m.

Wstajemy o 7:30, szybkie ogarnięcie się najlepsze jakie może być w warunkach schroniskowych (śpimy w Przystanek Smerek) i już o 8:00 siadamy z chłopcami do śniadania. Na śniadanie kanepczki do wyboru do koloru, jak kto lubi, jedne z serem inne z wędliną, a jeszcze inne z nutellą, wszystkie przygotowane przez Sylwię. My do śniadania zapijamy się świeżutko zmieloną i zaparzoną kawką przygotowaną przeze mnie, a chłopcy herbatą. O 8:30 siedzimy już w aucie i ruszamy w kierunku Ustrzyk Górnych. Droga jak przystało na Bieszczady kręta ale i bardzo malownicza, uroku dodaje słońce wydobywające resztki kolorów z tych liści na drzewie, które jeszcze nie zdążyły spaść. Po lewej naszej stronie majestatycznie góruje nad całą okolicą Połonina Wetlińska z widoczną wyraźnie przy dzisiejszej pięknej, słonecznej pogodzie Chatką Puchatka (Schroniskiem/Schronem turystyczny). Natomiast niższe partie i dolinki niemal zalane są morzem tajemniczej mgły, która jak się później okazuje, utrzymuje się przez cały dzień. Zjawisko to jest bardzo ciekawe zwłaszcza, że będąc w zasięgu mgły, temperatura powietrza bardzo spada, nawet poniżej zera, a podczas zdobywania wysokości powietrze jest coraz cieplejsze. My mijając kolejne widoki skręcamy w miejscowości Brzegi Górne, która przecina szlak czerwony  pomiędzy Połoniną Wetlińska a Połoniną Caryńska i po około 5 kilometrach zatrzymujemy się na małym parkingu. Z niego to właśnie ruszamy na nasz pierwszy dzisiejszy szczyt. Na parkingu znajduje się już kilka aut w tym jedno przy wiatce, w której pali się już ognisko a przy którym grzeje się gość, który jak się okazuje spał w aucie. Od razu przypominają się nam nasze niezapomniane czelendże sprzed czterech lat. Na szczyt Dwernika Kamień ruszamy szlakiem czerwonym, który od razu z wyjścia z parkingu zaczyna powoli piąć się do góry, niezbyt ostro ale równo, cały czas przez lasy Bukowe aby finalnie osiągnąć ponad 400 metrów przewyższeń.  Ścieżka prowadząca na szczyt, jest na całym odcinku zalana brązowymi liśćmi, których szeleszczenie towarzyszy nam do samej góry. Ostatnie 200m przed szczytem dostarcza nam zapierających w piersiach widoków, gdyż szlak tutaj przebiega po grzbiecie szczytu, gdzie z jednej strony znajduje się stroma przepaść otwierająca przed nami piękne widoki na Połoninę Wetlińską, tym razem od drugiej strony. Tutaj również znajdujemy tablice pamiątkowe umieszczone przez przyjaciół z sentencjami poświęconymi ludziom wiązanymi z tymi górami. Dla Miłosza sam szczyt niesie również wartość naukową, zgodną z jego kierunkiem kształcenia, gdyż na samym szczycie znajduje się punkt poziomej osnowy geodezyjnej, określającej dokładną lokalizację szczytu góry Dwernik Kamień. Robimy sobie kilka pamiątkowych zdjęć, zasiadamy do drugiego śniadania i tak pozytywnie naładowani ruszamy do auta. Droga powrotna już dużo łatwiejsza, bo w dół ale i tak trzeba uważać bo pod grubym dywanem liści potrafią zaskoczyć luźne kamienie, tak więc kijki okazują się nieodzownym pomocnikiem. Sylwia niestety nie ma swoich kijków bo ich nie uznaje, ale na szczęście Miłosz przychodzi jej z pomocą i odstępuje jej jeden ze swoich. Jestem z niego niezmiernie dumny, gdyż robi to sam z siebie. Przy aucie jesteśmy o 11:23, gdzie robimy jeszcze ostatnie fotki i ruszamy dalej.

Rysy #2

Wstaliśmy już o 5:00, szybkie umycie się i wskakujemy do auta. Chłopcy w aucie śpią dalej. Na szlaku meldujemy się o 6:50 i jest to dobry czas. Pozostawienie samochodu przy drodze na początku szlaku jest płatne 15 Euro (w internecie ludzie pisali, że będzie kosztować 10 Euro a więc podrożało). Tym razem mała zmiana planów i nie ruszamy czerwonym szlakiem jak ostatnio tylko niebieskim, który łączy się z czerwonym przy schronisku Popradskie Pleso. Dalej szlak biegnie już bez zmian w stosunku do ostatniego naszego przejścia. Chłopcy są zmotywowali i nastawienie pozytywnie, a my jesteśmy w szczycie formy po ostatnich rozchodzeniach i dodatkowo jednodniowym odpoczynku. Pierwsza połowa trasy do Schroniska i połączenia z czerwonym szlakiem mija nam dosyć sprawnie oraz szybko bez większego zmęczenia. Jest jeszcze dość chłodno i nie męczymy się. Druga połowa w skałach jest równie lekka i oprócz sztucznych ułatwień w newralgicznych miejscach, gdzie największe problemy ma Miłosz mija ogólnie nam dosyć szybko. Miłosz pomimo lęków przy stromych ekspozycjach w dół, przezwycięża je przy naszym wsparciu i dalej do Schroniska pod Rysami docieramy już równie sprawnie. Po drodze mijamy słowackich Szerpów czyli Nosicieli, którzy wzbudzają w nas podziw. W Schronisku robimy dłuższy postój z jedzeniem i zakupem dla chłopców pamiątkowych odznak ze schroniska a dla nas dzwoneczków, które od razu przypinamy do plecaków. Dzięki temu idąc wydajemy miłe dźwięki niczym górskie owieczki. Atak szczytowy od Schroniska już idzie troszkę ciężej, głównie z uwagi na pojawiające się zmęczenie. Dodatkowo od strony Słowackiej nadciągają chmury, które przesłaniają nam widoki na tą stronę od podejścia. Ja odbieram to jako dobrą sytuację, gdyż Miłosz nie będzie widział przewyższeń podczas ostatnich metrów pod szczyt. Ludzi jest sporo i idąc za tłumem idziemy w złym kierunku czyli na trzeci wierzchołek Rysów. Na szczęście orientujemy się i szybko zawracamy na główne podejście. Ostatnie metry pod polskim szczytem od strony słowackiej są wymagające ale dajemy radę o po 6 godzinach czyli o 12:50 zasiadamy do pamiątkowego zdjęcia na szczycie najwyższego polskiego szczytu. Spędzamy chwilę próbując się napalać naszym zwycięstwem ale duża ilość ludzi i możliwość zmiany pogody, które zwiastują napływające chmury każe nam robić odwrót. Miłosz na szczycie zwraca z entuzjazmem uwagę, że widać Morskie Oko i Czarny Staw po polskiej stronie. Sylwia z Jaśkiem schodzą szybciej, a my z Miłoszem asekuracyjnie i bezpieczniej. Po pokonaniu stromego zejścia, idziemy już dalej do Schroniska wspólnie. W Schronisku zamawiamy zupy: kwaśnicę i czesnakową oraz piwo ale tylko dla dorosłej części (a co należy się nawadniać). Zejście już jest bardziej męczące głównie ze względu na utrzymującą się wysoką już temperaturę i słońce. Dłuży się nam i pomimo odpoczynków idzie się coraz gorzej. Do samochodu wsiadamy o 17:15 i chłopcy od razu zasypiają. Po dojechaniu do apartamentów, czyli po półtorej godzinie, zostawiamy ich dalej śpiących w pokojach, a my jedziemy jeszcze po zakupy do Biedronki do Zakopanego. Po powrocie chłopcy nadal śpią więc sami jemy rosołek.

Czerwone Wierchy – Kasprowy Wierch – Kondracka Kopa #2- Małołączniak #2- Krzesanica #2 – Ciemniak #2- Kiry

Podczas powrotu z Wysokiego Wierchu czyli dwa dni temu, zapadła decyzja o realizacji z chłopcami naszego starego postanowienia, a mianowicie przejścia Czerwonych Wierchów. Pomysł jest o tyle dobry gdyż da ewentualny przedsmak wysiłku i sprawdzenia się przed wejściem na Rysy. Tatry Wysokie pozwalają lepiej przygotować się wydolnościowo do ogromnego wysiłku oraz zaaklimatyzować się do wysokości, która jest już odczuwalna. Najwcześniejsze bilety dostępne do zakupu na czwartek do wjazdu kolejką na Kasprowy Wierch były dostępne dopiero na sobotę na godzinę 12:50. Nie zastanawialiśmy się długo bo baliśmy się, że i na tą godzinę za chwilę zabraknie i Sylwia od razu dokonała ich zakupu. Godzina 12:50 to bardzo późny wjazd aby zacząć nasze ambitne plany ale powinniśmy się wyrobić do zejścia w Kirach przed zmrokiem. Dlatego auto zostawiliśmy (30zł za cały dzień) nieopodal ronda Jana Pawła II skąd odcinek 2 km do wyciągu pokonaliśmy pieszo. Wjazd kolejką z przesiadką na stacji pośredniej zajął 15 minut a koszt za 4 osoby (2 dorosłe i 2 młodzieży) 420zł w jedną stronę. Po wjechaniu na szczyt Kasprowego Wierchu (1987 m n.p.m.) od razu ruszyliśmy zaplanowanym czerwonym szlakiem aby oddalić się jak najszybciej od uciążliwego tłumu, który oblegał okolice szczytu. Po drodze mijaliśmy zawodników ultramaratonu górskiego, mocno już umęczonych a których trasa biegła po szlaku tyle, że w kierunku przeciwnym. My z uwagi na bardzo wysokie temperatury musieliśmy robić przerwy z chłopcami aby ich nie zajechać a przy okazji i siebie. Zaplanowana i zabrana przez nas ilość wody już po 2 godzinach okazałą się niewystarczająca. Jednak mieliśmy w pamięci o źródełkach za szczytem Ciemniaka, w których możemy ją uzupełnić, tak więc nie było źle. Potwierdziliśmy tylko dla pewności u jednej osoby na szlaku, że nie wyschły i już dalej szliśmy dużo spokojniej. Za Kondracką Kopą, gdzie szlak odbija na Giewont, ludzi już było bardzo mało i spotykaliśmy sporadycznie aż wreszcie zrobiło się pusto, przyjemnie i nareszcie całkiem spokojnie. Obraz spokoju dopełniły kozice górskie, które spotkaliśmy trzy razy podczas podążania szlakiem, z czego dwa razy na prawdę z bardzo bliska. Pomimo, że widzieliśmy samicę z młodym. Wysokość plus temperatura zrobiły swoje i zmęczenie było dla nas wszystkich mocno odczuwalne, dlatego też i nasze tempo marszu mocno spadało. Po dotarciu do źródełek i odpoczynku przy nich wiedzieliśmy już, że końcówkę wycieczki będziemy schodzić już po ciemku, bo nie zdążymy do zachodu. Na szczęście zachód słońca na szlaku chowającego się za górami zrekompensował nam te niedogodności i mamy wspaniałą pamiątkę w postaci rewelacyjnych wspomnień i pięknych zdjęć. Na końcówce szlaku, przy zejściu zmartwieni, czy będziemy mieli jak się dostać do auta zostawionego w Kuźnicach dostaliśmy propozycję powózki przez schodzących turystów ze Śląska, z której nie ukrywam chętnie skorzystaliśmy. Na powrocie zrobiliśmy jeszcze zakupy w Biedronce w Zakopanym, a na kolację Sylwia podgrzała przygotowaną wcześniej zupę ogórkową przy ogromnym zadowoleniu nas wszystkich.

Lubomir #2

To już drugi zdobywany przez nas szczyt w dniu dzisiejszym (wcześniej był Turbacz). Pomimo, że jest piątek czyli początek weekendu oraz okres wakacyjny to tutaj również nie ma dużo ludzi. W zasadzie na szlaku nikogo nie spotykamy a jedynie na szczycie kręci się kilku ludzi. Naszą drogę skracamy podjeżdżając tym razem pod sam dom Sołtysa Wsi Kobielnik, który jest ostatnim domem w wiosce. Zgodnie z planem ruszamy o 16:15, tak jak ostatnio zielonym szlakiem. Po drodze jednak okazuje się, że znaki szlakowe są zakryte i dopiero po przejściu 1/3 trasy pojawia się oznakowanie szlaku. Po doczytaniu mapy dowiadujemy się, że szlak został od naszej ostatniej obecności zmieniony i rusza z innego z miejsca a my tego nie doczytaliśmy. Nie przeszkadza nam to jednak w sprawnym pokonaniu drogi i już po godzinie czyli 17:15 jesteśmy na szczycie gdzie robimy dłuższy postój na odpoczynek i posiłek. Po zejściu, przy samochodzie jesteśmy o 17:55 i ruszamy do naszych apartamentów gdzie po powrocie zajadamy przygotowaną przez Sylwię tym razem pyszną pomidorówkę, mniam, mniam, wszyscy się nią zajadamy.

Turbacz #2

Wypoczęci wstajemy rano i po śniadanku ruszamy. Na szlaku stawiamy się o 9:20 i ruszamy na pierwszy z dzisiejszych szczytów czyli Turbacz 1310 m n.p.m. – jest to najwyższy szczyt w Gorcach. Początek naszej wyprawy przebiega tak jak za pierwszym razem, kiedy zdobywaliśmy szczyt z Sylwią czyli najpierw szlakiem zielonym do Schroniska i dalej czerwonym na szczyt. Pogoda jest piękna czyli słoneczna i temperatury wysokie, ale na szczęście dla nas większość szlaku przebiega w zalesieniu co daje nam dużo wytchnienia. Po trasie robimy kilka niedługich przystanków na przekąski i odpowiednie nawodnienie dla naszych umęczonych pogodą organizmów. Na szczycie jesteśmy już po 2h 20 min marszu czyli około godziny 11:40. W drodze powrotnej jednak zasiadamy na dłuższy odpoczynek, popas i oczywiście obowiązkowe pieczątki do naszych książeczek KGP, które wbijamy w Schronisku PTTK Turbacz znajdującego się nieopodal szczytu. Po odpoczynku wracamy do auta i jeszcze przed 14:00 ruszamy na kolejny zaplanowany na dzisiaj szczyt – Lubomir.

Wysoka #2 (1050 m n.p.m.) i Wysoki Wierch #2 (898 m n.p.m.)- czyli Pieniny

Wstajemy z samego rana, czyli 7:40 jemy śniadanko i jedziemy w góry. W pierwszej kolejności wypada nam najwyższy szczyt Pienin czyli Wysoka 1050 m n.p.m. Na szlaku rozpoczynamy naszą przygodę około 10:30 gdyż ponad godzina jest dojazdu. Ruszamy tradycyjnie Wąwozem Homole (szlakiem zielonym do Polany Pod Wysoką i na szczyt szlakiem zielonym) jednak powrót planujemy przez urokliwy Wysoki Wierch (również szlak zielony i samo podejście na szczyt szlakiem żółtym), który to znajduje się na liście do zdobycia Korony Pienin. Pogoda jest słoneczna i ciężko się idzie zwłaszcza na podejściu. Po drodze odwiedzamy Harcerską Bazę Namiotową, natomiast szczyt zdobywamy o 12:00. Tym razem widoki nas urzekają, gdyż widać bardzo wyraźnie majestatyczne Tatry oraz niedalekie Trzy Korony (czyli Okrąglicę). Nie zabawiamy długo gdyż jest bardzo dużo ludzi a przez to tłok i zgiełk. Zejście jest już przyjemne gdyż początkowo przez las a następnie przez łąki, na których pasą się owieczki. Na szczycie Wysokiego Wierchu 898 m n.p.m. meldujemy się o 14:00 gdyż po drodze nie możemy nacieszyć się widokami i robimy mnóstwo zdjęć a także zatrzymujemy się na mały popasik. Nasze zejście ulega małej modyfikacji i nie idziemy w stronę Szczawnicy tylko wracamy przez Schronisko pod Durbaszką w stronę parkingu z autem w Jaworkach na którym jesteśmy tuż po 16:00. Cena za parking wyniosła za cały dzień 25zł. Po powrocie do apartamentu Sylwia wstawia przygotowany wcześniej rosołek, który szybko zaspakaja nasz głód.  Na drugie danie zajadamy się wszyscy pysznym spaghetti. 

Bory Tucholskie 1-3/03/2024

1-3.3.2024 WŁOCŁAWEK-TORUŃ-BORY TUCHOLSKIE-LIPNO

W dniu 1 marca w piątek tuż po pracy ruszyliśmy na wyprawę, o której marzyliśmy od zeszłego roku… to Bory Tucholskie nieodkryte jeszcze przez nas – Moto Podróżników. Lekko nie było…godzina 17.30 start z Płocka bez resetu po pracy w ściemniającym się i dość chłodnym jak na tę porę roku klimacie  ….ale my się łatwo nie poddajemy! W drogę…! W sumie dociepleni, ale pierwsze kilka kilometrów zweryfikowało nasze moto doznania. Położona nad Wisłą miejscowość Dobrzyń Nad Wisłą, miasto królewskie Korony Królestwa Polskiego, stolica ziemi dobrzyńskiej. Miasto powstało przed 1230 rokiem za czasów Konrada Mazowieckiego. W 1228 roku istniało grodzisko zwane Górą Zamkową z nadania Konrada Mazowieckiego i mieli tu swoją siedzibę bracia dobrzyńscy, którzy jak się okazało w 1233 roku połączyli się z Krzyżakami. Taka oto historia małego miasteczka. Pamiętając moto wyprawy do Dobrzynia skierowaliśmy się do Włocławka mijając nasze kochane Zarzeczewo (Patryk bardzo często przeprowadza egzaminy na patenty żeglarskie, ale również jest Sędzią regat). Tamą w poprzek Wisły dotarliśmy na stację paliw, nie zgadniecie – ORLEN, a następnie do Wzorcowni na pyszne pierogi. Niestety, tuż przed noskiem Pani zamknęła lokal…zabrakło nam 15 minut na rewelacyjny posiłek? Nic straconego – tuż obok Pizza Hut no i oczywiście pizzunia i zupka batatowa, którą przygotował Patryk po powrocie z wyprawy według przepisu batatka a’la Patrick mon cheri lepsza niż w Pizza Hut mniammm… rozgrzani, najedzeni opuściliśmy miasto Włocławek i dalej w drogę do Torunia, bo tam na nas czeka „bunia”. Wieczorową porą dotarliśmy na spacer po Starówce w Toruniu. A tam….lokal z pięknymi maskami w stylu meksykańskim przed wejściem, Muzeum Piernika Toruńskiego, smok, którzy nie żyje w nędzy, bo ma dużo pieniędzy.

Zrobiliśmy zakupy w Stonce i pojechaliśmy na nocleg do Hotelu Ibis Budget. A tam kolacja w postaci sushi i mile spędzone chwile wieczorową porą 😉 reszta sami się domyślcie hihi…

W dniu następnym, sobota 2 marca, późna pobudka (i to był błąd…) rozleniwiła nas, że zanim dojechaliśmy do RR Moto po chwytak do telefonu, to minęła godzina (po drodze apteka, i inne atrakcje. Kolejne chwile spędzone w okolicach księstwa opatrzności Rydzka, dlatego że nikt go nie tyka. Udało nam się właśnie w tym miejscu puścić drona i w lotu ptaka zidentyfikować jak rozległe jest księstwo moherowych beretów. Niesamowite…. Jedziemy dalej…a po drodze już w Bydgoszczy Orlen stacja i pompowanie oponek oraz jedzonko i kawka, było pyszne…plan na miejscu zweryfikowany, nie zwiedzimy Borów Tucholskich a jedynie je objedziemy, przystanek Mikomania Bory Tucholskie. Zwyczajnie w świecie nie mamy takiego zapasu czasu, aby zrealizować nasz plan w 100%. Jadąc dalej przejeżdżamy przez Bydgoszczu, mijamy Browar Koronowo i pomnik bitwy, Chwały Oręża Polskiego, który miał stanąć w Łąsku Wielkim, bo uważano, że właśnie tam w 1410 roku rozegrała się zwycięska bitwa z Krzyżakami. A tymczasem pomnik od 1986 roku stał już w Koronowie. W 1995 roku archeolodzy uznali, że bitwa z Krzyżakami zakończyła się pod Wilczem (kilka km dalej), ale pomnika już nie przenoszono. Na pomniku wyryto daty 1410 – 1985 oraz umieszczono tekst z kroniki Jana Długosza: „I chociaż wspomniane zwycięstwo pod Koronowem było w istocie mniejsze niż pod Grunwaldem, to jednak, jeśli się weźmie pod uwagę niebezpieczeństwo, zapał i wytrwałość w walce, zwycięstwo walczących tutaj należy stawiać wyżej od grunwaldzkiego”. Imponujący wpis. Niesamowite. Pogoda piękna, bezdeszczowa a to było w tych warunkach najważniejsze. Następny przystanek, dronem nad jeziorem w drodze do Chojnic. Przepięknie, ale dlaczego żurawie odlatują na nasz widok :-)? To już trzeci raz, nieufne ptaki, nie wiedzą co tracą… Dojeżdżamy do Chojnic na dworzec kolejowy. Tak pięknego miejsca kolejowego nie widzieliśmy, naszym oczom ukazał się budynek niczym z lat 40-tych i nic nie wskazywało na to, że to dworzec kolejowy…niedaleko, na ławeczce zjedliśmy drugie opakowanie sushi i zaraz po tym przemieściliśmy się na zwiedzanie Starego Miasta w Chojnicach. Miasto leży na historycznym Pomorzu Gdańskim, zaliczane pod względem etnograficznym do Kaszub. W 1309 roku Chojnice znajdowały się pod władzą Krzyżaków. Właśnie tu w 1454 roku odbyła się bitwa z Krzyżakami pod Chojnicami. W ciągu 20 lat (1340-1360) wzniesiono tu kościół farny oraz zakończono budowę fortyfikacji. Klimat nietuzinkowy, piękne i okazałe budowle m.in. Bazylika pw. Ścięcia św. Jana Chrzciciela, średniowieczne XIV-wieczne mury miejsce okalające Stare Miasto oraz liczne baszty (Wronia, Szewska, Kurza Stopa), neogotycki ratusz zbudowany w 1902 roku, Brama Człuchowska, spichlerze, wieża ciśnień oraz wspomniany dworzec kolejowy, a także Muzeum Etnograficzne. Zafascynowani miastem Chojnice, skierowaliśmy się do Stonki, po krótkim shoppingu do miejsca noclegu Mikomania Funka Jezioro Charzykowy w Borach Tucholskich. Zamówiliśmy kolację i w oczekiwaniu na posiłek, polataliśmy dronikiem uwieczniając wspaniały pobyt. Było już mrocznie, paliło się ognisko, ludzie miło spędzali czas, spokój, cisza o tej porze roku…. czego więcej chcieć…nasze motocykle zadbane czekały na jutrzejszą drogę powrotną do domku. A my po kolacji w pokoju na rozmowie, czytaniu książek, kąpieli, alko relaxie zasnęliśmy opatuleni aurą tego fantastycznego miejsca.

Ostatni dzień moto wyprawy to niedziela. Opuściliśmy ośrodek Mikomania i skierowaliśmy się do Tucholi, siedziby Tucholskiego Parku Krajobrazowego. Zanim jednak dotarliśmy do stolicy Borów Tucholskich, zjedliśmy pyszne śniadanko i wypiliśmy równie pyszną kawkę (nie uwierzycie gdzie…) w McDonald’s 🙂 Wreszcie syci znaleźliśmy się na rynku w Tucholi, która położona jest nad Brdą, Hozjanną i Kiczą. Pod względem historycznym miasto znajduje się na Pomorzu Gdańskim. Ciekawostką jest to, że legendarne dwa „nagie miecze”, które Wielki Mistrz Krzyżacki Ulrich von Jungingen podarował pod Grunwaldem Królowi Polskiemu Władysławowi Jagielle pochodziły z Tucholi. Pogoda była wyśmienita zatem nie obyło się bez uwiecznienia takich widoków za pomocą naszego drona. Ehhh… jakże żal było odjeżdżać i zostawiać za sobą te miłe widoczki. Dojechaliśmy do Chełmna, czyli miasta zakochanych…..a tam od XVII wieku przechowywane są relikwie św. Walentego. Dokładnie nie wiadomo kiedy zostały tam umieszczone. Niemniej jednak, za każdym razem, kiedy przejeżdżamy przez Chełmno wchodzimy do Kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i podchodzimy do miejsca, gdzie usytuowane są relikwie patrona zakochanych. W Chełmnie również pamiątka były widoki z drona. I tym samym nasza podróż dobiega powoli końca, jeszcze tyko posiłek w Indian Restaurant w Toruniu i kierunek Płock przez Lipno. W domku odpoczynek po weekendowej moto wyprawie. Było cudownie !

W weekend przejechaliśmy ok. 550 km.

Podsumowanie:

01.03.2024 – 124 km

02.03.2024 – 166 m

03.03.2024 – 257 km

Ciechocinek-Toruń 17-18/02/2024

17/02/2024 Płock-Włocławek-Ciechocinek

Wstaliśmy nieco póżniej, musieliśmy odespać cały tydzień. Zjedliśmy śniadanko, wypiliśmy kawkę. Zaczęliśmy też szukać naszej trasy na moto. Pogoda raczej sprzyja dzisiaj 10 st.C i tylko mżawka, wiatr umiarkowany, a jutro w prognozie 5 st.C, bez deszczu i nawet słonecznie ze słabym wiatrem. Wyskoczyliśmy pozałatwiać jeszcze drobnostki na mieście, czyli oddać książkę do biblioteki, podrzucić Jaśkowi plecak oraz zabrać od Sylwii koszulkę merino i koszulę flanelową. Ruszyliśmy od razu na motorkach i w zasadzie około godziny 13:00 wystartowaliśmy od Sylwii. Po drodze podjechaliśmy jeszcze do MotoExpert na ul. Dworcowej obejrzeć mocowania do telefonów, ale było bardzo dużo ludzi, więc nie czekaliśmy. Ciekawe czy będziemy mieli jeszcze zniżki na zakupy, bo pojawił się nowy sprzedawca i nie wiemy jak to będzie funkcjonowało. Następnie podjechaliśmy jeszcze do mnie, bo nie miałem przeciwdeszczowego zestawu spakowanego. A ode mnie, prosto już ku … naszej przygodzie. Pojechaliśmy najpierw przez Dobrzyń nad Wisłą do Włocławka, a po drodze pojęliśmy decyzję, że rozgrzejemy się i zjemy w pierogarnii koło Wzorcowni. Trochę zmarzliśmy, głownie przez wiatr i wahaliśmy się czy wracać czy jechać dalej. Na miejscu zjedliśmy najpierw pyszny barszcz, który bardzo rozgrzał nasze zmarznięte ciałka, a następnie porcję mix pierogów. Z pełnymi brzuchami i rozgrzani podjęliśmy decyzję, że jedziemy dalej. Zadzwoniliśmy do wybranego wcześniej miejsca na nocleg w Ciechocinku (170 zł za dwie osoby z ręcznikami, podwójnym łóżkiem, aneksem kuchennym – Willa Solan – http://solanhotel.pl ). Dojechaliśmy do miejsca noclegu szybko, gdyż po drodze, już się nie zatrzymywaliśmy. Ciepła herbatka i ruszyliśmy w miasto. Obowiązkowo zaliczyliśmy tężnie, „fonatannę-grzybek”, oraz budynek Poczty Polskiej. Natomiast w drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o Biedronkę i zrobiliśmy zakupy na kolację i śniadanie. Wieczorem troszkę pooglądaliśmy filmy na Netflix i poczytaliśmy książki.

Tego dnia przejechaliśmy 125 km.

17/02/2024 Ciechocinek-Toruń-Płock

Wstaliśmy bez napinki na pełnym chillout’cie. Zjedliśmy śniadanko, kawka, poczytaliśmy i około 12:00 ruszyliśmy w dalszą drogę. Opóźniony wyjazd był celowo, gdyż temperatura od rana wynosiła ok.1 st.C na plusie i stwierdziliśmy, że im później wyjedziemy tym będzie cieplej. Zwłaszcza, że się nam nie spieszyło. Pożegnaliśmy się z właścicielką pensjonatu, chwaląc warunki i ruszyliśmy w drogę. Po drodze nie było już czuć zimna, głównie przez słońce, które wyszło zza chmur i całkiem grzało. Grzało to może za dużo powiedziane, ale było naprawdę całkiem znośnie. Do Torunia wjechaliśmy nowym mostem i chwilkę pokręciliśmy się zarówno po mieście jak i po starówce. Zaparkowaliśmy motocykle niedaleko Nowego Rynku i ruszyliśmy na spacer w kierunku Starego Rynku. Zdziwiła nas spotkana tak duża liczba ludzi na ulicach starówki, no ale w końcu pogoda była sprzyjająca spacerom. Podczas przechadzki zastanawialiśmy się, na co mamy ochotę, gdzie wejść i co zjeść. Rozmowa oscylowała pomiędzy naleśnikami a pierogami ale ostatecznie wybraliśmy jedzonko Indyjskie. I nie żałowaliśmy tego! Zamówiliśmy dwie Indian Masala Tea (po 11zł), jedną z mlekiem drugą bez oraz jako dania główne tikka masala chicken bowl (40zł) i karlic chilli paneer bowl (40 zł). Zapytani przez kelnerkę o przyprawy, oczywiście bez zastanowienia wybraliśmy na ostro. Jedzonko, zostało niedługo podane i zaczęliśmy rozkosz dla duszy i ciała. Ochom i achom nie było końca, jedzenie było wyśmienite, tak stwierdziła Sylwia, jako znawczyni kuchni indyjskiej, a ja nie mogłem się z nią nie zgodzić. Bez zwłoki wskoczyliśmy na nasze rumaki i ruszyliśmy w kierunku Lipna, gdzie zaplanowaliśmy pierwszy i jedyny postój na naszej dzisiejszej trasie powrotnej. Chytry plan zakładał stację ORLEN, gdzie mieliśmy skorzystać z gościnności i poczęstować się gorącą wodą i napić się przygotowanej i zabranej przez nas YerbaMate. Po ogrzaniu się na stacji, postanowiliśmy wypróbować ile ciepła dodatkowego dadzą nam kurtki przeciwdeszczowe i najpierw Sylwia a później ja, je założyliśmy. Zdziwiliśmy się ale naprawdę poprawiły mocno nasz komfort termiczny. Po powrocie do domku, najpierw napiliśmy się ciepłej herbatki (zrobiłem Sylwii na szybko Masala Tea) a następnie poszliśmy odstawić motocykle do garażu, oraz oczyścić i nasmarować łańcuchy. Podczas rozpakowywania bagaży mocno się zdziwiliśmy, gdy zobaczyliśmy że jedno z piw zabranych jeszcze z Ciechocinka zmieniło swoje miejsce z puszki do bagażnika Sylwii. Mój Dziubek był bardzo zdenerwowany, a ja zły bo nie potrafiłem jej pocieszyć. Skarb wystraszył się, że zalał i uszkodził się jej ukochany tablecik, ale na szczęcie głownie ucierpiała tylko książka z biblioteki. Tablet był tylko lekko dotknięty wilgocią, trochę ubrań i właśnie książka przyjęły główny „strzał”. Na szczęście, podjęliśmy akcję ratunkową książki i mamy nadzieję, że skuteczną.

Tego dnia przejechaliśmy łącznie 137,6 km, suma z 2 dni wyniosła 262,6 km (total 8698 km)

Dobrzyń nad Wisłą z Darkiem

Nasze plany na weekend 2-4.II.2024 były baaardzo owocne pod kątem motocyklowym. Pogoda jednak zweryfikowała nasze plany. Piątek po południu mieliśmy w planach wyjechać do Torunia i tam jako miejsce wypadowe miało nam posłużyć do eksploracji okolicy, czyli forty i inne ciekawostki, ale również korzystanie z atrakcji w ramach karty Multisport, czyli baseny, sauny itp. Oczywiście był plan B, który przewidywał wyjazd nie w piątek, a w sobotę, ale całą sobotę mżyło lub padało. Niedziela za to była sucha, troszkę wietrzna i tylko 5 st.C, ale wystarczyło się odpowiednio ubrać. Szybki telefon do przyjaciela, z Darkiem już umawialiśmy się tydzień temu na wypad motocyklowy w ten weekend i nie zawiódł. Spytał tylko za ile i był gotowy na czas. Wraz z Sylwią podjechaliśmy po niego do Sikorza i ruszyliśmy po szybkich ustaleniach planów wycieczki w stronę Dobrzynia nad Wisłą. Ze względu na zachodni wiatr, który był na tyle silny, że odczuwalny – nie jechało się komfortowo. Za to droga powrotna była miodzio, bo z wiatrem. W Dobrzyniu zjechaliśmy do portu nad Wisłą, gdzie wiatr był jeszcze silniejszy i zimniejszy. Stamtąd naszym oczom ukazał się widok krzyża na wzniesieniu. Okazało się, że na Górze Zamkowej wzniesiony został w maju 1926 roku Krzyż. Góra Zamkowa w Dobrzyniu nad Wisłą to miejsce absolutnie niezwykłe, owiane tajemnicami historii, smagane wiatrem, czasem ulewnym deszczem, podmywane wodą. Po utworzeniu w roku 1970 wodami Zalewu Włocławskiego, południowa skarpa Góry Zamkowej opada kilkudziesięciometrowymi urwiskami. Nasz moto-postój nie był długi, kilka fotek i ruszamy w kierunku Murzynowa do baru rybnego SUM. Postój nad Wisłą pomimo, że nie był długi to dał nam się na tyle we znaki, że nie rozgrzaliśmy się przez całą drogę powrotną. Dlatego też po wejściu do ciepłego baru pierwsze kroki skierowaliśmy do kominka ogrzać zmarznięte ręce. Zaraz potem zamówiliśmy gorące zupki, Sylwia rybną a my z Darkiem gulaszowe. Obie zupki były wyborne i szybko nas rozgrzały od środka, ale stwierdziliśmy z Dziubkiem, że jednak gulasz był wyborniejszy 🙂 W Sylwii i we mnie obudziły się rybne łakomczuchy i nie byliśmy w stanie się powstrzymać przed zamówieniem dodatkowo serwowanych tam ryb, którymi to wielokrotnie się zajadaliśmy. Sylwia zamówiła okonia nilowego, a ja pstrąga, oczywiście pełne zestawy z fryteczkami i surówkami. Hmmm…. jak zwykle wyborne jedzonko, że palce lizać, chociaż pstrąg obojgu nam, bardziej smakował. Po wyjściu jechaliśmy jeszcze część drogi wspólnie z Darkiem, aby ostatecznie w Brwilnie nasze drogi się rozeszły. Darek pojechał w stronę Ulaszewa, Kobiernik do Sikorza, a my wróciliśmy do domku.

Czas trwania wycieczki: 2h 32 min
Dystans: 72,5 km

Szczeliniec Wielki 919 m n.p.m. #2

wejście I – 5 listopada 2020 Sylwia i Patryk
wejście II – 20 stycznia 2024 Sylwia, Patryk, Miłosz, Jasiek

Szczeliniec to był ostatni szczyt w ramach naszego wyjazdu w ferie. Zaplanowaliśmy go jako ostani ze względu na to, iż nie był mocno wymagający, ale za to urokliwym spacerem w skalnym labiryncie. Uroku dodatkowo dodawała zimowa sceneria, która powodowała również utrudnienia na podejściach. Dodatkową atrakcją było kibicowanie zawodnikom 10. Zimowego Półmaratonu Gór Stołowych, gdyż ich trasa kończyła się przy Schronisku PTTK na Szczelińcu Wielkim, a to znaczy, że podejście do schroniska pokonywali razem z nami. Trasa podejściowa była niewymagająca pomimo zimowych warunków i pokonaliśmy ją dość sprawnie. Przejście labiryntu po płaskowyżu również nie było wymagające, ale bardzo zachwyciło chłopców przeciskanie się pomiędzy wąskimi szczelinami w skałach, a nas ponownie urzekły tym razem pokryte ścieżki i skały białym puchem. Przysłowiowe „schody” zarówno w przenośni jak i w rzeczywistości zaczęły się na zejściu, które w okresie zimowym są zamknięte, a pokonanie trasy jest wyłącznie na odpowiedzialność turystów. Na szczęście cała trudna część trasy jest wyposażona w barierki, co mocno ułatwia oraz poprawia bezpieczeństwo zejścia po zasypanych śniegiem schodach. Nasza wyprawa zakończyła się szczęśliwie bez żadnego uszczerbku na zdrowiu co uczciliśmy zakupami na straganach przy wejściu do Parku Narodowego Gór Stołowych. Sylwia i Miłosz wybrali sobie czapki, a Jasiu poduszkę Fortnite.

Strona 2 z 18

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén