Płockie Harpagany

Nieważne gdzie, ważne z kim!!!

Główny Szlak Beskidzki

Wyjazd na GSB

Długo oczekiwany, długo i skrupulatnie planowany, wymarzony wyjazd na Główny Szlak Beskidzki wreszcie doszedł do skutku. Spakowani, wrzuciliśmy bagaże do samochodu i ruszyliśmy. Po drodze przez Kielce bo umówiliśmy się na wspólne przejście z Duszkiem czyli Karolem. W Kielcach pojechaliśmy jeszcze na obiadek do chińskiej knajpy i nasz kolejny cel do Dukla, gdzie na stacji benzynowej ORLEN zostawiamy nasze auto jako koniec założonego do pokonania odcinka. Ze stacji odbiera nas umówiony wcześniej Łukasz Torma, który przewozi nas do Ustrzyk Górnych. Po drodze jedziemy przez Cisną, gdzie właśnie odbywa się koncert „Dobrego Starego Małżeństwa”. Na chwilę przystajemy ale zaraz ruszamy dalej bo nie chcemy Łukasza mocno angażować czasowo. W Ustrzykach wysiadamy na polu namiotowym PTTK nr 150, rozliczamy się z Łukaszem który wraca do rodziny a my znajdujemy troszkę miejsca na nasze dwa namioty. Po ich rozbiciu udajemy się do recepcji w celu rozliczenia się za pobyt i zjedzenia kolacji. Zgodnie z planem ruszamy kolejnego dnia od rana z Wołosatego aby zgodnie ze szlakiem wrócić na kolejną noc w to samo miejsce. Dzięki temu mamy mniej do niesienia pierwszego dnia gdyż namioty wraz z wyposażeniem pozostawiamy na biwaku.

W nocy, jak idziemy się już położyć do namiotów pojawia się piękna mgła od potoku płynącego obok pola.

GSB E1D1 (14 sierpnia 2023r.)

Wstajemy rano, idziemy do recepcji na pyszną kawę i pączki oraz śniadanko. Na początek trasy ruszamy pieszo około godziny 9:00 i mamy do pokonania odcinek około 6 kilometrów. Ruszamy sprawnie całą trójką tj. Sylwia, Karol (tj. Dobry Duszek Głównego Szlaku Świętokrzyskiego) i ja. W centrum po zapytaniu o cenę podwózki do początku szlaku czerwonego słyszymy różne ceny, ale ogólnie o zgrozo wahają się one od 10 do 15 zł za osobę! Rezygnujemy z podwózki i przechodzimy przez ulicę aby obejrzeć lokalne stragany. Od razu rzucają się nam w oczy piękne kapelusze z napisem Bieszczady i emblematem głowy Rysia. Przymierzamy i już wiemy, że musimy je mieć a zakup właśnie przed rozpoczęciem naszej wędrówki będzie dobrym talizmanem i wspaniałą pamiątką. Ruszamy więc dalej drogą asfaltową, szlakiem niebieskim w naszych nowych kapeluszach w stronę Wołosatego, gdzie znajduje się początek naszego czerwonego szlaku GSB. Po drodze zatrzymują się różne busy w celu zaproponowania podwózki, ale decydujemy się za którymś razem dopiero, kiedy pada propozycja podwiezienia za 5 zł od osoby. Wysiadamy z busa przy słupku informującym o początku szlaku, czyli przy czerwonej kropce w celu uwiecznienia na filmiku wydarzenia – naszego startu GSB. Początkowo szlak przebiega po asfalcie do miejsca odbicia szlaku niebieskiego na Tarnicę i gdzie znajdują się budki Bieszczadzkiego Parku Narodowego, w których to nabywamy bilety wstępu i szybkim krokiem ruszamy dalej czerwonym szlakiem i asfaltem aby jak najszybciej uciec od gęstniejącego tłumu, chcącego udać się na Tarnicę. Po około 1,5 km szlak odbija z asfaltu i drogą szutrową przez początkowo zalesione tereny, udajemy się w kierunku Przełęczy Bukowskiej (1127 m n.p.m.). Trasa wynosi około 6 km i niecałe 400m podejść ale zaczynają się przepiękne widoki na oddalone szczyty i połoniny. Korzystamy, i co chwilę zatrzymujemy się aby uwiecznić to na zdjęciu lub filmiku. Dalej już nie ma cienia, a pogoda jest słoneczna, bezchmurna i bezwietrzna a temperatura szybko i nieznośnie rośnie. Z przełęczy piękna trasa z widokami zapierającymi dech w piersi na Halicz (1333 m n.p.m.) trochę ponad 2 km i 250 m przewyższeń. To tutaj robimy pierwszy dłuższy odpoczynek, popas i uzupełnieni wody w organiźmie. Dalej czeka nas 4 kilometrowy odcinek przez Kopę Bukowską (ok. 200 m w dół i 200 m w górę) do Przełęczy pod Tarnicą (1285 m n.p.m.) gdzie robimy krótki postój z uwagi na ogromne ilości ludzi i ten nieznośny w górach zgiełk i hałas przez nich wywołany. Z tego samego powodu nie decydujemy się na półkilometrowe podejście na samą Tarnicę i idziemy dalej w kierunku Szerokiego Wierchu (1268 m n.p.m.) z minimalnym przewyższeniem. Słoneczna bezwietrzna pogoda i wysokość dała nam się we znaki. Co najważniejsze, od tego miejsca do Ustrzyk mamy 6,5 km i to w zasadzie w cieniu i chłodzie drzew z 650 m zejścia. Po dojściu do centrum Ustrzyk uzupełniamy płyny w organiźmie piwem, a następnie udajemy się do restauracji Chata Bieszczadzkie Anioły gdzie zamawiamy wszyscy placki po zbójnicku ze śmietaną, które momentalnie znikają z talerza. Dalszy

odpoczynek przebiega już u nas, na polu namiotowym gdzie w głównym barze  korzystając z gniazdek ładujemy swoje elektroniczne urządzenia. Poznajemy kilku ciekawych ludzi, z którymi rozmawiamy (m.in. motocyklistę z Łodzi). Dzisiaj kładziemy się wcześniej, ponieważ jutro musimy być wypoczęci a rano więcej czasu poświęcić na zwinięcie i spakowanie namiotów.

GSB E1D2 (15 sierpnia 2023r.)

Wstajemy jak najszybciej aby sprawnie nie tracić czasu na zwijanie namiotów, które jeszcze trzeba troszkę podsuszyć od spodniej części. Niestety rano słońce nie jest jeszcze tak gorące i suszenie musi swoje potrwać. W tym czasie jemy śniadanko ale już kiełkuje nam pomysł aby iść tylko z jednym plecakiem na zmianę, a na drugi cięższy z rzeczami głównie obozowymi przetransportować do miejsca naszego kolejnego noclegu. Plan szybko wprowadzamy w życie i dzięki uprzejmości jednej z pań z recepcji udaje się to zorganizować. Jesteśmy bardzo zadowoleni, bo dzisiejszy dzień nie zapowiada się lekko. Temperatury mają być jeszcze wyższe niż wczoraj, a my mamy bardzo dużo podejść i większość szlaku wiodącego przez obie Połoniny jest wyeksponowana bez szans na najmniejszy cień. Z pola namiotowego ruszamy o 8:40 i mamy bardzo blisko do szlaku czerwonego, który przebiega przez Ustrzyki Górne i jeszcze w Ustrzykach przechodząc przez duży parking zaczynamy zdobywanie pierwszej z Połonin – Caryńskiej. Pierwsze podejście, na którym robimy wysokość, to odcinek 3 kilometrów z przewyższeniem troszkę ponad 400 m. Pomimo poranka wysoka temperatura już daje o sobie znać, na szczęście pierwszy odcinek przebiega jeszcze w cieniu drzew. Kolejny odcinek na najwyższy szczyt Połoniny Caryńskiej Kruhly Wierch 1297 m n.p.m. prowadzi na długości 3 km i podejścia 200 m już w pełnym słońcu. Temperatury są już na tyle wysokie, że nasze zapasy wody zaczynają się szybko kurczyć. Karolowi zaczyna coraz bardziej dokuczać ból w stopie po wcześniejszej kontuzji, który już wczoraj zaczął dawać znać o sobie. Przy zejściu ból jest już na tyle silny, że coraz bardziej kulejąc i klnąc pod nosem Karol podejmuje jedynie słuszną decyzję o rezygnacji z dalszej naszej wspólnej wędrówki. Schodzimy wspólnie do Brzegów Górnych, gdzie Karol szuka w internecie dogodnego połączenia do domu czyli do Kielc. Próbujemy go namówić aby nie wracał tylko został z nami do towarzystwa, w miejscach naszych noclegów a trasę, którą my pokonamy na nogach pokonałby jakimś dostępnym środkiem transportu. Chyba brak możliwości pokonania własnych słabości lub niezbyt interesujące nasze towarzystwo albo obie te rzeczy razem powodują zdecydowaną odmowę Karola i jego powrót. My z kolei, chcieliśmy uzupełnić wodę w łazience przy parkingu w Brzegach jednak odstraszył nas napis, że woda nie nadaje się do picia. Na parkingu robi się coraz tłoczniej, a my chcemy odpocząć dlatego udajemy się kawałek dalej do baru w przyczepie kampingowej, gdzie zamawiamy coś do jedzenia i zasiadamy w drewnianej wiatce do biwakowania, w celu chwili wytchnienia i odpoczynku. Po około 30 minutach ruszamy dalej bo przed nami do przejścia jeszcze cała Połonina Wetlińska wraz z 3 kilometrową trasą i 500 metrowym podejściem do słynnego Schronu Turystycznego BdPN Chatka Puchatka. Po drodze jest mały strumyk, ale pomimo filtra wolimy nie korzystać z jego wody, zawsze staramy się jak najwyżej, jak najbliżej źródła pobierać wodę do picia. Liczymy na wodę w Chatce Puchatka, która już około 300 metrów przed dotarciem zaczyna majestatycznie wyłaniać się na wzniesieniu niczym ukoronowanie ogromnego wysiłku podejścia na Połoninę. Schron został zbudowany w latach 50-tych ubiegłego wieku przez WOP, jednak później został przekazany do PTTK i pełnił rolę całorocznego schroniska. W 2015 roku właścicielem stał się BdPN, który w 2020 roku rozpoczął jego gruntowny remont, a w zasadzie pobudowanie całego obiektu od nowa, który już niestety obecnie nie pełni roli noclegowej. Ponadto za toalety służą toi-toi’e i nasz plan nabrania wody niestety spalił na panewce. Na szczęście można było zakupić wodę w 1,5l butelkach po 10 zł za sztukę. Kupiliśmy od razu 4 butelki, z czego jedną wypiliśmy od razu na miejscu. Odpoczęliśmy chwilę w cieniu, popodziwialiśmy rozpościerające się widoki, w tym na szczyty już wcześniej przez nas zdobyte (Mała i Wielka Rawka), zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i ruszamy dalej gdyż przeszliśmy dopiero połowę drogi zaplanowanej na dzisiaj i przed nami jeszcze kolejne 13 kilometrów. Co prawda nie ma już tylu podejść, ale przy wysokiej temperaturze i bez cienia jest to nie lada wyzwanie. Na szczęście przemierzanie szlaku we dwie osoby z jednym plecakiem pozwala na chwilę wytchnienia przy zmianach i nie powiem robi ogromną różnicę. Idąc dalej zdobywamy najwyższy punkt na Połoninie Wetliśkiej – Osadzki Wierch 1253m n.p.m., a następnie troszkę w dół niecałe 200 metrów aby znów podchodzić troszkę ponad 150 m pod kolejny, już ostatni szczyt – Smerek (1223 m n.p.m.). Tutaj też robimy dłuższą przerwę, gdzie towarzystwa dotrzymuje nam zabawny ptaszek, którego troszkę dokarmiamy okruszkami z naszych kanapek. Zejście nie jest mocno wymagające, ale bardzo się dłuży te 6 km, zwłaszcza że ostatnie 2 kilometry przebiegają już po drodze asfaltowej z Cisnej do Ustrzyk. Dlatego próbujemy wykorzystać czas efektywnie i szukamy kolejnego noclegu w Cisnej, co po którymś telefonie z rzędu Sylwii daje efekt i udaje się znaleźć kolejny nocleg. Po dojściu na miejsca naszego noclegu w Przystanku Smerek, rozbijamy namiot korzystając z końcówki dnia i udajemy się do baru aby zjeść serwowane pyszności i popić, a w zasadzie podelektować się lokalnym wyrobem w postaci kraftowego piwa. Delektujemy się kilkakrotnie zarówno jasnym jak i ciemnym, a po ciepłym prysznicu wskakujemy do namiotu na zasłużony odpoczynek.

GSB E1D3 (16 sierpnia 2023r.)

Wstajemy niespiesznie około ósmej, gdyż dzisiaj mamy dość krótki odcinek do pokonania poniżej 20km. Po wyjściu z namiotu napotykam na trudność w zlokalizowaniu sandałów. Wczoraj, kładąc się spać zostawiliśmy nasze dwie pary przed namiotem a dzisiaj rano ani śladu po nich. Zakładam inne buty i idąc do łazienki widzę jeden z moich sandałów. Czyli już wiem, że ktoś zrobił nam psikusa. Namiotów na polu jest bardzo mało a ludzie w nich przebywający wyglądali na odpowiedzialnych i normalnych no ale to może ktoś z zewnątrz. Zaczynam szukać dalej i po 10 minutach znajduję w wysokiej trawie jeden z sandałów Sylwii. Po kolejnych 30 minutach znajduję mój drugi sandał, więc został już tylko drugi Sylwii i możemy ruszać. Trawa na polu namiotowym jest bardzo wysoka, ciężko to nawet nazwać trawą to są chaszcze z wyciętymi przejściami i placykami pod namioty. Nie powiem daje to pewien komfort i prywatność ale w przypadków takich jak nasze poszukiwań to istny problem. Jeden z sąsiadów, który wstał w międzyczasie i zapytany czy nie widział naszych sandałów odpowiedział, że to na pewno lis nam zrobił psikusa. Nie chce nam się w to wierzyć ale kolejne osoby mówią nam to samo. Nawet obsługa „Przystanku Smerek” to samo na sugeruje. Nasze poszukiwania nabierają rozmachu zarówno terytorialnego jak i w desperacji wdrapuję się na słup elektryczny aby mieć lepszy widok z góry. Pomimo, że Sylwii sandał jest czerwony i w przeciwieństwie do moich brązowych jest dużo bardziej widoczny to niestety nie udaje nam się go znaleźć. Po kolejnej godzinie bezskutecznych poszukiwań, zostawiamy obsłudze namiary na nas, na wypadek gdyby udało się go odnaleźć i o 10:30 ruszamy dalej. Na wylocie ze wsi Smerek mijamy miejsce usytuowania niegdyś cerkwi i cmentarza znajdującego się obok a obecnie już nieczynnego. Dowiadujemy się tego z umieszczonej przy drodze tablicy pamiątkowej, jak również tego że nazwa wsi Smerek pomimo charakteru pasterskiego wywodzi się od dużej ilości ludności, która zajmowała się tutaj wypalaniem węgla a więc smolarzy. Zaraz po opuszczeniu wsi, szlak zaczyna się piąć na odcinku 5 km i 500 m podejścia na pierwszy szczyt w dniu dzisiejszym – Fereczata 1102 m n.p.m na którym jesteśmy o 12:15. Trzy kilometry dalej bez większego wysiłku wśród przepięknych malowniczych panoram zdobywamy o 12:30 drugi dzisiejszy szczyt Okąglik 1101 m n.p.m. Kolejnym szczytem, który sprawnie zdobywamy o 13:15 jest najwyższy dzisiejszy szczyt, a mianowicie Duże Jasło 1153 m n.p.m. Chwilę później o 14:00 Małe Jasło 1103 m n.p.m. od którego to dzisiejsza droga biegnie już w dół do miejscowości Cisna i miejsca naszego noclegu. Od Fereczaty do Małego Jasła szlak przebiega wyjątkowo malowniczo a w dodatku na trasie jest bardzo mało turystów, więc dzisiejszy dzień naprawdę dał nam mnóstwo satysfakcji i ukojenia. Szlak do Cisnej wiedzie przez piękny las bukowy, w którym to po drodze mijamy miejsce katastrofy śmigłowca i śmierci 10 funkcjonariuszy policji i wojska z 1991 roku biorących udział w programie telewizyjnym „Magazyn Kryminalny 997”. Przed samym zejściem do Cisnej robi się bardzo błotniście i ślisko dlatego musimy bardzo uważać aby się nie przewrócić. Przeprawa przez rzeczkę Żwir, która jest dopływem Solinki jest bardzo łatwa ze względu na niski stan wody i pokonujemy ją po ułożonych kamieniach. Zapis naszej wędrówki kończymy przy informacji turystycznej przy szlaku i będzie to w dniu jutrzejszym początek zapisu a my udajemy się Siekierezady na zasłużony posiłek i uzupełnienie płynów piwem. Po 40 minutach oczekiwanie w długiej kolejce i perspektywie jeszcze kolejnych co najmniej 30-stu wyczerpuje naszą cierpliwość i wychodzimy z lokalu. Oburzeni jesteśmy tym bardziej, że próbowaliśmy pertraktować z obsługą wydanie chociaż piwa wcześniej, w oczekiwaniu na złożenie zamówienia na posiłek ale skończyło się to stanowczą odmową i nie pomogły nawet argumenty, że jesteśmy podczas pokonywania szklaku GSB. Trudno … poszliśmy do lokalu „przez ścianę” Karczma Łemkowyna gdzie nie staliśmy w kolejce tylko usiedliśmy, podeszła pani przyjęła zamówienie i w oczekiwaniu na realizację podała nam zamówione piwo, można? Można! Najedzeni poszliśmy zameldować się na naszą kwaterkę, w pięknym drewnianym domu. Zrezygnowaliśmy ze spania dzisiejszej nocy pod namiotem, z uwagi na bardzo długi, ponad 30 kilometrowy odcinek do pokonania w dniu jutrzejszym a więc rano nie chcieliśmy tracić czasu na suszenie i składanie namiotu. Kwaterę udało się znaleźć dzięki negocjacjom Sylwii z właścicielem leżącego nieopodal pola namiotowego, który znał właściciela naszej kwatery a któremu ktoś w ostatniej chwili zrezygnował z pobytu i dzięki zwolnił się jeden pokój. Dzięki również jego uprzejmości skorzystaliśmy podwójnie, gdyż udało się Sylwii namówić go aby pojechał ze mną do „Przystanku Smerek” po nasz drugi plecak. Po podczas mojego wyjazdu Sylwia zrobiła zakupy na kolację i jutrzejsze śniadanko. Udaje nam się z właścicielem naszego domku usiąść na pół godzinki porozmawiać o życiu w Cisnej i ludziach tu mieszkających. Sam domek jest piętrowy i jest przeznaczony dla 4 rodzin, 2 na dole i 2 na górze, każde z oddzielnym wejściem i każde z własną łazienką. Kiedy już zostajemy sami i myślimy w jaki sposób zorganizować transport w dniu jutrzejszym plecaka podjeżdżają nasi współlokatorzy – Kasia i Tomek. Już po chwili rozmowy zgadzają się na pomoc przy przewiezieniu plecaka i nie chcą słyszeć o żadnym rozliczeniu. Fantastyczni ludzie i od razu nam z nimi „klika” i to tak, że spędzamy wspólnie cały wieczór w altance przy wymianie różnych opowieści. Kasia i Tomek mieszkają na Śląsku i też lubią chodzić po górach jednak niedawna kontuzja Tomka chwilowo im to uniemożliwia ale pomimo tego lubią spędzać wolny czas w górach i stąd ich pobyt w Cisnej. Moglibyśmy długo tak siedzieć i z nimi rozmawiać, ale niestety jutro czeka nas bardzo długi i wyczerpujący marsz dlatego musimy udać się na spoczynek.

GSB E1D4 (17 sierpnia 2023r.)

Wstajemy jeszcze przed godziną 7 i szybkie śniadanko, kawka aby nie tracić czasu, który lepiej później wykorzystać na odpoczynek. Udajemy się do miejsca gdzie wczoraj zakończyliśmy czyli pod Informację Turystyczną. Ruszamy 7:30. Pierwszy etap czyli półtora kilometra idziemy chodnikiem i droga asfaltową do Schroniska PTTK Bacówka pod Honem. Trochę przewyższeń ale z uwagi na stabilną powierzchnię pod nogami idziemy sprawnie. Do Bacówki wchodzimy po pamiątkową pieczątkę ale nie zatrzymujemy się bo to dopiero początek naszej dzisiejszej trasy. Dalej już trasa jest bardziej wymagająca gdyż szlak prowadzi po starym stoku narciarskim z pozostałościami po wyciągu kiedyś zapewne funkcjonującym. Na odcinku od schroniska jest niecały kilometr ale podejścia jest ponad 200 metrów więc daje nam trochę w kość i cali spoceni na szczycie Honu (820 m n.p.m.) zjawiamy się o godzinie 8:30. Następnie na szlaku mijamy szczyty Osina 963 m n.p.m., Berest 942 m n.p.m., Sasów 1010 m n.p.m. aby o 10:30 po 8,5 km od startu osiągnąć najwyższy punkt naszej dzisiejszej trasy – Wołosań 1071 m n.p.m. (zdobyty przez nas wcześniej 20 grudnia 2020 w ramach Diademu Gór Polski z podejściem zielonym szlakiem od strony wioski Żubracze https://dayone.me/calendar/280519266/CE788B7ED7E24F1BA215C8CE67BD1482) przy którym robimy chwilową przerwę na odsapnięcie. Ruszamy dalej i po niecałej godzinie jesteśmy na Przełęczy pod Jawornem 928 m n.p.m. a po następnych 20 minutach na Jaworne 992 m n.p.m. Na 14 kilometrze zatrzymujemy się w drewnianej wiatce na Przełęczy Żebrak (816 m n.p.m.) gdzie przygotowujemy sobie ciepły posiłek. Po chwili wytchnienia ruszamy dalej i mijając białe krzyże nieznanych żołnierzy poległych podczas I Wojny Światowej, gdyż to właśnie tędy przebiegała linia frontu, o którą walczyły wojska austriackie i rosyjskie, a o 14:30 dochodzimy na kolejny szczyt Chryszczata 998 m n.p.m. z charakterystycznym, wielkim żelbetowym obeliskiem osnowy geodezyjnej będącym pamiątką jeszcze z czasów zaborów.  Schodząc w dół dochodzimy do jednej z większych osobliwości przyrodniczych Bieszczadów czyli Jeziorek Duszatyńskich urokliwie i bajkowo wkomponowanych w leśne zbocze Chryszczatej. Jeziorka powstały w sposób naturalny w skutek oderwania się i obsunięcia zachodniego zbocza Chryszczatej. Klimat i aura tu panująca zatrzymuje nas tu na dłuższą chwilę. Jednak relaks nie trwa długo, gdyż z oddali dochodzą nas pomruki burzy. Rano przy sprawdzaniu pogody, były prognozowane burze ale mamy nadzieję, że przejdą bokiem i nas nie zmoczą. Cała droga do wsi Duszatym jest w zasadzie walką z czasem, gdyż grzmoty są coraz częściej i coraz bliżej. Po wyjściu z lasu na polanę widzimy nawarstwiające się czarne burzowe chmury. Sylwia zarządza przeczekanie chwili w mijanym właśnie barze a ja obserwując sytuację na niebie nie oponuję. Korzystając z chwili czasu zamawiamy w barze flaczki i podczas konsumpcji nawałnica nadciąga. Najpierw bardzo silny wiatr a po chwili huk spowodowany opadem ogromnego gradu, następnie ulewa, deszczyk i po 15 minutach już spokój. Powietrze uległo bardzo dużemu ochłodzeniu a my ruszamy o 16:30 dalej bo przed nami jeszcze dzisiaj 8 kilometrów do pokonania. Pomimo, niezwykłemu urokowi gór okrytych mgłami w wyniku opadu i ochłodzeniu powietrza to idzie się kiepsko, bo jest mokro. Mijamy tablicę informującą o granicy Karpat Wschodnich i Karpat Zachodnich przebiegającej na rzeczce Osława. Zaraz po minięciu granicy Karpat szlak skręca z drogi asfaltowej w ścieżkę leśną i pnie się pod górę. Bardzo kiepsko jest oznaczony szlak a na drodze mokro i ślisko od błota. Kilka razy schodzimy ze szlaku i musimy się wracać a fragmenty szlaku są nie do przejścia i musimy je omijać. Wygląda jak by tędy nikt nie chodził. W pewnym momencie w obawie, że przez warunki może dojść do wypadku i skręcenia nogi, co uniemożliwiłoby nam dalszą podróż postanawiamy zawrócić i zejść przecinką na zboczu. Nie jest dużo lepiej bo zjeżdżamy na błocie ale udaje się zejść. I tu zanim wejdziemy na asfaltową drogę kolejna przeszkoda, a mianowicie strumyczek, który płynie przy drodze zmienił się w rwący potok na tyle szeroki i wartki, że nie ma szans na przeskoczenie zwłaszcza dla naszych zmęczonych już nóg (mamy za sobą już 32 km). Buduję po środku z kamieni prowizoryczną platformę i przy pomocy kijków przeskakujemy najpierw na nią a następnie na drugi brzeg. Dalej idziemy droga asfaltową do Komańczy, po drodze mijając pamiątkowy retort do wypalania węgla drzewnego będący symbolem historii Bieszczadów. Zakupy spożywcze robimy w lokalnym sklepiku w Komańczy, a pod drodze do Schroniska jeszcze pamiątkowe zdjęcia pod wiaduktem kolejowym. W schronisku PTTK Komańcza meldujemy się o godzinie 19:30 po przejściu 35 kilometrów. Kasia z Tomkiem zostawili nam w schronisku zgodnie z wczorajsza umową nasz plecak, więc po przejściu uciążliwych formalności z meldunkiem udajemy się do naszego pokoju na zasłużony odpoczynek. Wieczorem oglądamy prognozy na kolejne i dni i nie wygląda to obiecująco gdyż kolejne dni mają być burzowe i deszczowe. Po naszym dzisiejszym doświadczeniu podejmujemy decyzję o zakończeniu na tym etapie naszej wyprawy i powrocie do Dukli po auto.

Równica 885 m n.p.m.

W 2023 roku wyjazd integracyjny z pracy, był bardzo miłym zaskoczeniem dla nas. A to za sprawą burzliwych decyzji, które w końcu stanęły na wyjeździe w góry a dokładnie do Ustronia. Pierwszego dnia oczywiście zajęcia i szkolenia. Natomiast drugiego dnia czas po obiedzie był już do dyspozycji każdego we własnym zakresie. Zebraliśmy czterosobową grupę i ruszyliśmy na Równicę. Ze względu na częste wyjazdy zarówno latem jak i zimą do ośrodka wypoczynkowego Mazowsze w Jaszowcu, które znajduje się na zboczu Równicy mam bardzo miłe wspomnienia z tym miejscem. Ośrodek wówczas należał do bazy wypoczynkowej MZRiP i przyjeżdżaliśmy do niego kilkukrotnie. Ruszyliśmy szlakiem czerwonym, należącym do najdłuższego szlaku w Polsce czyli Głównego Szlaku Beskidzkiego. Pomimo kwietnia pogoda była czysto wiosenna, cieplutko, słonecznie aż serce rwało się do kolejnych wypraw górskich. Rozpływaliśmy się czując atmosferę górskich przygód. Na podejściu prawie nikogo nie spotkaliśmy, w końcu to jeszcze nie sezon. W schronisku na Równicy pod szczytem zasiedliśmy w pustej sali i rozkoszowaliśmy się smakiem serwowanego tam grzanego piwa. Ze schroniska zostało krótkie i strome podejście na sam szczyt a następnie zejście również czerwonym szlakiem tylko już z drugiej strony. Na koniec musieliśmy przejść wzdłuż drogi poza szlakiem aby wrócić już po ciemku do naszego ośrodka. Była jeszcze jedna grupa, która wybrała się na Czantorię ale nie wszyscy z nich dali radę podejść. Reszta została na imprezować na ośrodku.

Kalwaria 385 m n.p.m.

Teraz już jesteśmy pewni, że to ostatni szczyt w dniu dzisiejszym, a walka z czasem zanim zrobi się ciemno dodaje tylko smaczku przygody. Jest to nasz 31 szczyt w ramach Korony Sudetów Polskich a więc ostatni do zdobycia odznaki. Z mapy wynikało, że jeżeli będziemy chcieli dostać się na szczyt od strony Polski to czeka nas dłuższa wędrówka przez pole, bez żadnej drogi. Ze względu na duże opady śniegu w ciągu ostatnich dwóch dni postanawiamy podjechać od strony czeskiej, gdzie na szczyt idzie się wzdłuż granicy a więc jest szansa chociaż na jakąś ścieżkę. Pomimo, że dojazd do miejsca pozostawienia samochodu od strony Czech jest dłuższy to i tak zrekompensuje nam czas pokonywanej drogi pieszo. Drogi w Czechach zasypane w równym stopniu jak w Polsce, chociaż po drugiej stronie granicy mam wrażenie, że drogi drugorzędne i boczne od nich, są lepiej odśnieżone. A może tam inaczej pada śnieg? 🙂 Nie mniej chcąc podjechać jak najbliżej początku naszego startu orientujemy się, że będziemy musieli zostawić auto po środku drogi, która nie jest może zbyt często uczęszczana ale nie wiemy, jak długo nas nie będzie. Dlatego postanawiamy wycofać się do najbliższych zabudowań, bo na zawrócenie nie ma szans. Oczywiście chwila nieuwagi i auto zjeżdża nam z drogi. Na szczęście nie zakopujemy się mocno  i szybko udaje się wybrnąć z opresji. Teraz jadę już ostrożniej, nie myślę już, że zaczyna się ściemniać. Jak znów się zakopiemy to zmarnujemy więcej czasu na wyjechanie niż na wolną jazdę. Podjeżdżamy pod zabudowania, w których pali się światło, nie ma opcji zaparkowania w innym miejscu niż na wjeździe w bramę podwórka, dlatego Sylwia idzie się zapytać o zgodę. W domu znajduje się chyba tylko starsza osoba gdyż widać migający i grający głośno telewizor i brak jest rekacji na pukanie do drzwi. Zostawiamy auto w sposób najmniej utrudniający wyjazd z posesji i ruszamy w drogę. Z pośpiechu zapominam o włączeniu zapisu przebiegu trasy ale przeszliśmy dopiero około 100m a więc nie jest za późno. Wyprawa mimo, że nie jest długa to jest męcząca. Idziemy wzdłuż słupków granicznych ale nie ma żadnej ścieżki i idzie się miedzą, ześlizgując się to na jedną to na drugą stronę. Do tego kopny śnieg, bo przecież nikt od co najmniej dwóch dni tędy nie szedł. Dochodzimy w końcu do terenu lekko zadrzewionego, gdzie zgonie z opisem na jednym z forów, znajdujemy tabliczkę informującą o najwyższym szczycie Przedgórza Paczkowskiego czyli szczycie góry Kalwaria o wysokości 385m n.p.m. Powrót już w zmroku ale po naszych śladach a więc jest dużo łatwiej i szybciej bo przynajmniej wiemy gdzie już nie stawiać stóp :). Wskakujemy do samochodu i ukontentowani wracamy do domku. Nawet nie chcę myśleć co byśmy czuli, gdybyśmy nasz błąd zdobycia nie tej Kalwarii odkryli dopiero po powrocie do Płocka.

Kalwaria 360 m n.p.m.

To miał być ostatni szczyt w dniu dzisiejszym, jak również ostatni ze szczytów, który domykał komplet do uzyskania odznaki Korony Sudetów Polskich. Jednak nie był on ostatni w dniu dzisiejszym … ale o tym później. Zacznę od tego, iż na forach było napisane, że szczyt słabo oznaczony na mapach i mogą nastąpić trudności z jego zlokalizowaniem. Mając to na uwadze przygotowaliśmy sobie przed wyjazdem kartę z nazwą góry. Szczyt faktycznie nie był oznaczony na mapie znacznikiem jak i nie kierowały do niego żadne oznaczone szlaki. Znalazłem jednak ręcznie przeszukując okolicę jego lokalizacji. Utrzymujące się duże ilości śniegu na poboczach (droga była odśnieżona) uniemożliwiały nam zatrzymanie się w okolicy drogi polnej wiodącej do szczytu (sama droga polana była zasypana). Około pół kilometra dalej znajdował się jednak przystanek autobusowy, na którym to pozostawiliśmy samochód (nie wyglądało jak by miał w najbliższym czasie przyjechać autobus). Poboczem szybko doszliśmy do drogi polnej, którą to również szybko dotarliśmy w okolice szczytu. Oczywiście poruszając się w okolicy lokalizacji na mapie nie znaleźliśmy tabliczki z informacją o szczycie. Dlatego wykorzystaliśmy kartkę przygotowaną przez nas. Powrót do auta w radosnej atmosferze, że udało się skompletować wszystkie wymagane szczyty do zdobycia odznaki i możemy wracać do domu przygotowywać dokumentację i wniosek o nadanie odznaki. Jadąc już samochodem (ok.20 min) Sylwia zaczęła coś sprawdzać w związku z odznaką i doczytała, że nie byliśmy na tym szczycie, na którym powinniśmy być a który jest zaliczany do odznaki. Nazwa obu szczytów dokładnie taka sama, a różnią się wysokością i oczywiście lokalizacją. Zdobyty szczyt jest wysokości 360m a powinniśmy zdobyć wysokości 385m. Właściwy szczyt znajdował się ponad da kilometry od zdobytego przez nas. Oznaczało to jedno – nie mamy odznaki. Dlatego decyzja była szybka … zawracamy. Problemy jednak się piętrzyły a mianowicie, na ten właściwy szczyt również nie prowadzi żaden oznakowany szlak i jak doczytaliśmy brak jest drogi. Ponadto był styczeń, a więc ciemno robi się już około 16:00. Dlatego musieliśmy dopracować na szybko miejsce pozostawienia samochodu aby było jak najbliżej szczytu i drogę co najmniej w jedną stronę przejść po widoku. Zobaczyliśmy na mapie, że najbliżej a więc i najszybciej do szczytu będzie od strony Czeskiej. Pomimo, że musieliśmy samochodem pojechać dookoła to zdecydowaliśmy się właśnie na tą opcję.

Góra Wszystkich Świętych 648 m n.p.m.

Drugą górą na naszej dzisiejszej trasie jest Góra Wszystkich Świętych, będąca na liście szczytów do zdobycia Sudeckiego Włóczykija. Z uwagi na obfite opady śniegu parkujemy w pierwszym miejscu nadającym się do tego, a są to obrzeża miasteczka Słupiec. Boimy się, że jadąc bliżej naszego zaplanowanego startu będzie tylko gorzej, a i z zawracaniem na wąskich, śliskich drogach nie jest ciekawie. Góra jest bardzo ciekawa sama w sobie pomimo, że nie wymagająca. Na samym szczycie znajduje się murowana wieża widokowa (druga z noworudzkich wież znajduje się na niedaleko położonej  Górze Świętej Anny) a po zejściu z głównej drogi asfaltowej idąc dalej szlakiem czerwonym podchodzimy niezbyt długim, ale dość stromym podejściem, wzdłuż którego znajduje się droga krzyżowa wraz z XII stacjami. Po podejściu wychodzi się wprost na Kościół pw. Matki Bożej Bolesnej, który został postawiony w drugiej połowie XVII w. po tym jak nawiedziła okoliczne tereny epidemia Dżumy. W 2002 Kościół został wyniesiony do rangi Sanktuarium Matki Boskiej Bolesnej. Zaraz za terenem kościelnym idąc dalej czerwonym szlakiem na okolicznej polanie został zbudowany prowizoryczny zadaszony ołtarz, wykorzystywany zapewne podczas ceremonii w okresie letnim. Wstęp na wieżę jest darmowy, jednak ze względu na niski pułap chmur widoków nie doświadczyliśmy a szkoda bo z opisów wynikało, że rozpościerają się przepiękne krajobrazy. Sama wieża została postawiona w 1913 roku a swoim kształtem nawiązuje od latarni morskiej. Drogę powrotną obraliśmy idąc dalej czerwonym szlakiem aby później powrócić już drogą asfaltową do zaparkowanego samochodu. Ludzi na trasie nie było dużo, szło się przyjemnie, zwłaszcza że zajadaliśmy się własnymi wyrobami przygotowanymi przez Sylwię jeszcze w Płocku tj.: suszonymi  jabłkami i suszoną wołowinką. Powiem szczerze, że jak próbowałem w domu to było tylko smaczne, na szlaku smakowało przygodą, górami i było przepyszne. Już wiem, że podczas kolejnych naszych wypraw będzie to obowiązkowe wyposażenie naszego plecaka.

Ostróg 627 m n.p.m.

Wstaliśmy nieśpiesznie, oczywiście śniadanko, kawka i w drogę. Pierwsza góra na dzisiaj ani nie jest daleko ani nie jest wymagająca. Przemieszczamy się na parking pod Twierdzą Srebrna Góra gdyż Twierdza Ostróg jest po drugiej stronie drogi. Zwiedzanie Twierdzy Srebrna Góra zostawiamy na przyjazd w ferie z chłopcami. Droga na parking jest wymagająca z uwagi na nadal dużą ilość śniegu i słabe odśnieżenie. Jest bardzo ślisko a my bez łańcuchów na kołach. Na parkingu znajdują się może 2-3 auta podczas naszych przygotowań pojawiają się następne. Jednak tylko my idziemy w kierunku Twierdzy Ostrów. Droga jest odśnieżona przez pług, który przejechał niedługo przed naszym przejściem. Po krótkim spacerze naszym oczom ukazują się piękne mury fortu w magicznej atmosferze zimy. Na dziedzińcu wystawione są różne działa ale już chyba z czasów ostatniej wojny. Obsługa wpuszcza nas na dziedziniec, którego zwiedzanie jest za darmo natomiast płatne są wystawy w salach. Na płatne zwiedzanie decydujemy się również w ferie głównie dla tego, że mamy jeszcze w planach kolejne góry a po nich wracamy do domku. Obsługa podczas luźnej rozmowy informuje nas, że wczorajsze obfite opady śniegu odcięły im możliwość zjazdu do głównej drogi i nocowali w forcie. Czyli jednak mamy trochę szczęścia, że od rana służby odśnieżyły drogę. Nie zabawiamy długo i po zrobieniu kilku zdjęć schodzimy na dół do samochodu.

Góra Parkowa 452m n.p.m.

Drogi coraz bardziej zaśnieżone, coraz bardziej nieprzejezdne. Wiemy już, że w dniu dzisiejszym to będzie nasz ostatni szczyt i dojazd nie może być po bocznych drogach, które nie zostały odśnieżone. Dlatego decydujemy się zmienić plany i udać się na obrzeża miasteczka Bielawa, gdzie znajduje się Góra Parkowa – zaliczana do Sudeckiego Włóczykija. Na mapie wypatrujemy duży parking nieopodal głównej drogi, więc zapowiada się bezpiecznie. Po dojechaniu okazuje się, że cały parking zasypany jest grubą warstwą śniegu ale na nasze szczęście już kilka aut wjechało na niego i śnieg został troszkę rozjeżdżony. Dlatego i my dokładamy swoją cegiełkę i parkujemy jak najbliżej wyjazdu, skąd ruszamy na szczyt. Początkowo pokonujemy niewielkie wzniesienie po łące gdzie widać nieczynne wyciągi orczykowe. Po łące na sankach jeżdżą dzieci w towarzystwie dorosłych, prawdopodobnie właścicieli aut z parkingu chcących skorzystać z powrotu zimy. My tymczasem idziemy dalej żółtym szlakiem pomiędzy lasem pokrywającym wzgórze a ogródkami działkowymi, dochodząc niebawem do bardziej stromego podejścia rozpoczynającego atak szczytowy 🙂 Przed nami tego dnia przechodziła jedna, może dwie osoby więc musimy się przekopywać w świerzym, nieudeptanym śniegu. Podejście pomimo, że trochę strome, nie jest długie i naszym oczom niebawem wyłania się metalowa konstrukcja wieży widokowej wieńczącej szczyt niczym korona na głowie. Pod wieżą witamy się z jedynym turystą w tym miejscu. Pan bardzo chętnie zaczyna opowiadać nam o okolicy podając różne historie. Wchodzimy na wieżę i podziwiamy piękną panoramę gór z Bielawą  u ich podnóży. Ujemna temperatura i wiaterek nie pozwalają nam dłuższe napałanie się widokami i po zrobieniu kilku fotek uciekamy na dół.

Próbujemy dojechać do sklepów motoryzacyjnych, do których nie udało nam się dodzwonić w drodze do Bielawy, w celu zakupu łańcuchów zimowych na koła. Pozwoliłyby to niechybnie poprawić nasze bezpieczeństwo, zwłaszcza na bocznych drogach ale niestety nasze działania są bezskuteczne. Ze sklepów do których nie udało się dodzwonić jeden jest zamknięty a drugi od jakiegoś czasu już zlikwidowany.

Postanawiamy skorzystać z okazji obecności w większej miejscowości i szukamy sklepu z elektroniką w celu zakupu kabla HDMI. Który jest nam potrzebny do wieczornej uczty kinowej. W pokoju mamy telewizor a z uwagi na fakt, że niedawno otrzymaliśmy do stęp do platformy AppleTV postanawiamy to wykorzystać. Znajdujemy sklep bez problemu oraz dokonujemy naszego zakupu. Ale zwracamy uwagę, że bliża się czas obiadu, więc korzystamy z okazji i wchodzimy do pobliskiej pizzerii. Zamawiamy po gorącej zupce (rosołek i pomidorówka) oraz dużej pizzy. Sam wystrój, jak i domowa atmosfera pizzerii bardzo nam się podoba, a zwłaszcza obraz kameleona na jednej ze ścian. Dlatego odwlekamy czas jej opuszczenia. Niestety pora obiadowa ściąga oraz więcej ludzi dlatego z pełnymi już brzuszkami udajemy się na kwaterę, oddać się najpierw lekturze a następnie uczcie filmowej (ostatecznie skończyło się na serialu akcji).

Wrona 458 m n.p.m.

Góra Wrona położona jest na Wzgórzach Bielawskich. Nie jest szczytem, który wymaga specjalnego przygotowania lub odpowiednich warunków do zdobycia. My przyjechaliśmy od strony Ostroszowic i ze względu na obfite opady śniegu postanowiliśmy podjechać pod niego na tyle na ile było to możliwe. Plany obejmowały również odwiedzenie punktu widokowego. Niestety nieodśnieżona droga nie pozostawiała możliwości pozostawienia samochodu tam gdzie planowaliśmy. Dlatego dojechaliśmy do samej ścieżki prowadzącej na szczyt, która była położona w lesie i przez to było mniej śniegu niż na poboczach i drodze, którą dojechaliśmy. W konsekwencji nasza wyprawa na szczyt liczyła zaledwie 200 metrów praktycznie bez przewyższeń. Sam szczyt nie jest położy wysoko a w dodatku zalesiony a więc i widoków praktycznie żadnych ale posiada ładną tabliczkę z oznaczeniem a to duży plus bo to zawsze miła pamiątka do zdjęcia. Powrót ze szczytu również szybki natomiast podróż już nie. Nawigacja poprowadziła nas inną krótszą drogą i jak się okazało dla nas nie przejezdną. Skończyło się to dla nas powrót na biegu wstecznym i zawracanie na podjeździe do posesji ze sporym spadkiem. Ryzyko było spore bo podjazd był śliski a do tego ograniczony kamiennym ogrodzeniem. Na szczęście nie zaliczyliśmy ześlizgnięcia się na nim i operacja cofania i zawracania skończyła się bezpiecznie i pomyślnie ruszyliśmy w kierunku Ostroszowic, gdzie zaczęliśmy już po drodze szukać i obdzwaniać sklepy motoryzacyjne w celu zakupienia łańcuchów zimowych na koła.

Brzeźnica 492 m n.p.m.

Rano po przebudzeniu i wyjściu przed ośrodek w którym nocowaliśmy, nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom. Było … biało. I to bardzo! Jakieś 10 cm śniegu spadło w nocy. Zaczęliśmy więc od odśnieżania samochodu i już podczas tej czynności zastanawialiśmy się nad warunkami na drogach no i na zaplanowanych trasach. Zwłaszcza wyjazd na główną drogę spod ośrodka był sporym wyzwaniem z uwagi na duży spadek. Na szczęście właściciel już zdążył posypać popiołem, co poprawiło bezpieczeństwo zjazdu. Drogi zgodnie z naszymi obawami były lekko rozjeżdżone ale nie odśnieżone, może z uwagi iż nie były to drogi krajowe. Pojęliśmy decyzję, że auto pozostawimy jak najbliżej głównej drogi i nie będziemy ryzykować zakopania przy podjazdach bliżej szczytu. Tak też zrobiliśmy. Dlatego czekała nas niezbyt może długa, ale za to bajecznie piękna droga zielonym szlakiem. Najpierw niewielki kawałek nierozjeżdżoną drogą, aby następnie odbić z niej w ścieżkę leśną. Śnieg przez jakiś czas prószył ale najgorszy był zimny wiatr. Podejście nie było ani strome ani długie za to samo dojście do szczytu było po zasypanej grani gdzie ilość śniegu w pewnych momentach bardzo utrudniała wędrówkę. Dlatego decydowaliśmy się na odbicie poniżej grani po zawietrznej stronie. Na samym wierzchołku zamiast tabliczki , znajdowała się już mocno wysłużona i zniszczona od wiatru kartka w plastikowej koszulce. Powrót przebiegał już dużo szybciej, gdyż śnieg przestał już zupełnie padać i wiatr zaczął mocno słabnąć. Urzeczeni piękna zimową scenerią oddaliśmy się śnieżnym harcom czyli bitwie na śnieżki i robienia przez Sylwię aniołków w śniegu. Przed dojściem do naszego auta ratowaliśmy jeszcze z opresji innych kierowców, którzy nie mogli się minąć na zaśnieżonej drodze, przez co zakopali się autami w śniegu. Wspólnymi siłami szybko się uporaliśmy z uratowaniem z opresji kierowców. A po ponownym odśnieżeniu naszego auta, ruszyliśmy na kolejny zaplanowany szczyt. Jednak widząc panujące warunki, w głowach już układaliśmy plan B, który zakładał niestety mniejszą ilość zdobytych szczytów ze względu mocno utrudnione przemieszczanie się pomiędzy zaplanowanymi górami.

Wojkowa 502 m n.p.m.

Kolejny nasz wypad na rajd po górach. Wyjazd zaplanowany skrupulatnie i ambitnie jeszcze przed spakowaniem się i ruszeniem. W planach jest oczywiści ukończenie Korony Sudetów Polskich oraz kilku okolicznych górek do uzyskania brązowej odznaki Sudeckiego Włóczykija. 

Góra Wojkowa jest nieco na uboczu (Pogórze Izerskie) naszych planów i normalnie szkoda byłoby czasu aby na nią jechać. Mimo wszystko zaplanowaliśmy poświęcić poprzez wydłużenie czasu dojazdu i nadrobić drogi jeszcze na początku wyprawy a dopiero po zdobyciu jej wrócić  w rejon planowanych szczytów. Z uwagi na i tak krótki dzień, Wojkowa wydaje się być idealna, bo niewymagająca. Z informacji na różnych forach dowiedzieliśmy się, że bardzo blisko można dojechać samochodem, chociaż bardzo trzeba uważać bo już w niejednym aucie osobowym uszkodzono na tej drodze podwozie lub miskę olejową. Dalsza trasa piesza jest w większości po drodze a dopiero przed szczytem jest trochę błądzenia po lesie, bo droga nie jest w żaden sposób oznaczona. Dlatego też na forach są dokładne opisy skąd ruszyć i jakie kierunki obrać. Co ostatecznie nie zniechęca nas do poszukiwania szczytu po nocy.

Droga dojazdowa faktycznie fatalna, bardzo duże nierówności a do tego kamienie w najmniej spodziewanych miejscach! Finalnie udaje nam się dojechać zgodnie z opisem dosyć blisko do samego drogowskazu a następnie chętnie po długiej podróży ruszamy z latarkami czołowymi na szczyt. Pogoda również nam dopisuje gdyż jest mały minus, przez co nie jest mokro bo wszystko zmarznięte. Dzięki ujemnej temperaturze też idzie się dziarsko. Czas marszu mija nam bardzo szybko, gdyż całą drogę spędzamy na rozmowie i planach na najbliższe dni … czyli górskie szczytowania 🙂 Nawet nie zauważamy, jak dochodzimy do lasu skrywającego szczyt. I tutaj pomimo opisów nie jest tak łatwo a do tego zasięg latarek w lesie mocno ogranicza nasz zasięg wzroku. Informacja o szczycie wydaje się nie do odnalezienia. Krążymy to w jedną to w drugą stronę, przedzierając się nie tylko przez las ale i krzaki, których w opisach nie było. Nie poddajemy się jednak i w końcu, po kilku minutach nasze starania zostają nagrodzone! Znajdujemy kartkę informacyjną o lokalizacji szczytu. Robimy pamiątkowe zdjęcie i szczęśliwi wracamy do auta. Odnalezienie szczytu przyjmujemy jako dobry znak naszej dalszej wyprawy zaplanowanej na kolejne dni. Po wskoczeniu do auta jedziemy już na naszą kwaterę na nocleg w Srebrnej Górze (wyszukany przez Sylwię). Po drodze zaczyna nawet sypać śnieg.

Strona 4 z 18

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén